Kariera w branży porno. "Pleasure" pokazuje realia pracy aktorów
"Business or pleasure?" – pyta na samym początku bohaterkę filmu "Pleasure" urzędnik graniczny na lotnisku w Los Angeles. 19-latka bez chwili zastanowienia mówi to drugie. Dzieło szwedzkiej reżyserki w sposób bezkompromisowy pokazuje widzom to, co nie mieści się w kadrze filmu z YouPorna. Takiej ilości golizny nie było w kinie od dłuższego czasu.
- Mogłabyś zobaczyć napis Hollywood. Odkąd tu jesteś, jeździsz jedynie po planach porno – rzuca koleżanka do głównej bohaterki "Pleasure" Linnei (Sofia Kappel), która teraz posługuje się pseudonimem o wdzięcznej nazwie Bella Cherry. Ta odpowiada jej krótko: "nie mam ochoty". Ta wymiana zdań dobrze oddaje motywację postaci, która od samego początku ma jeden cel: chce zostać gwiazdą filmów dla dorosłych. Jak sama mówi w pewnym momencie, nie robi tego dla kasy. - Uwielbiam po prostu k..asy – brzmi jej wyjaśnienie. Niewiele jednak brakowało, a przekreśliłaby swoje szanse na spełnienie marzenia.
Pierwsze dziesięć minut pokazanego na wrocławskim festiwalu Nowe Horyzonty "Pleasure" przypomina bardziej film dokumentalny niż fabularny. Po przylocie do Stanów Zjednoczonych ze Szwecji Linnea szybko trafia na swoją pierwszą pracę. Zanim jednak będzie mogła przejść do wykonania aktu o seksualnym charakterze, musi podpisać szereg dokumentów. Musi potwierdzić m.in., że rozumie zasady swojego kontraktu. Dziewczyna wygląda na bardzo zdeterminowaną, ale gdy trzeba zrobić "to" przed kamerą, nerwy i stres biorą górę. Wybiega z planu. Ostatecznie pokonuje tremę i zalicza swój pornograficzny debiut.
Zobacz: Domowy biznes porno. Tak młodzi dorabiają w pandemii
Po czasie bohaterka przekonuje się, że wejście na szczyt nie jest takie łatwe. Musi udowodnić, że jest w stanie przyjmować wyjątkowo trudne zlecenia. Raz trafia do mieszkania z trzema mężczyznami – jeden kręci, reszta uczestniczy w filmie. Gdy tylko kamera zostaje włączona, mężczyźni przemieniają się w bestie i zaczynają ją bić i dusić. Nieustannie plują jej w twarz. Bella kilkukrotnie przerywa, bo nie jest w stanie wytrzymać takiego upokarzania. Aktorzy wówczas w sekundę zmieniają się z agresywnych macho w czułych facetów. Chwalą ją za to, że jest "tak silna".
Te sekwencje ogląda się bardzo nieprzyjemnie. Ale "Pleasure" jest czymś więcej niż zlepkiem brutalnych scen. Film oferuje dość wnikliwe spojrzenie na kalifornijską branżę porno. Amerykański krytyk David Ehlrich trafnie ujął, że jest to najbardziej uczciwa produkcja komercyjna, jaką nakręcono w tym temacie.
Amerykanie do tej pory podchodzili do niego głównie w ramach komedii ("Zack i Miri kręcą porno", "Kapitan Orgazmo"), ale zdarzały się też wybitne dramaty ("Boogie Nights"). Jednak nikt przed szwedzką reżyserką Ninją Thyberg nie pokazał kulis filmów porno tak wyczerpująco.
Tym samym w "Pleasure" widzimy, jak wyglądają przygotowania higieniczne i rozgrzewki aktorów czy negocjacje w trakcie ostrych scen. Dowiadujemy się także, jak podchodzi się do samego filmowania – m.in. jakie ustawienie kamery daje najlepszy efekt. Bella słyszy także fachowe porady na temat tego, jak powinna zarządzać swoją karierą w mediach społecznościowych.
Co więcej, poza Kappel, cała obsada składa się wyłącznie z ludzi, którzy pracują w branży – nie tylko samych aktorów, ale i agentów (pojawia się np. Mark Spiegler, szef topowej agencji porno). Przypominam, "Pleasure" jest filmem fabularnym, a nie dokumentem. Te wszystkie realistyczne aspekty są naprawdę zadziwiające i tylko podnoszą wartość dzieła Thyberg.
Jej wiedza o porno nie wzięła się też znikąd. Szwedka od lat jest zafascynowana przemysłem pornograficznym. Nie tylko przeprowadziła mnóstwo wywiadów z ludźmi z tej branży, ale także spędziła czas na planach, a nawet żyła w podobnym domu dla "modelek", co główna bohaterka jej dzieła. "Pleasure" jest zresztą rozwinięciem krótkometrażówki Thyberg o tym samym tytule z 2013 r.
To zafascynowanie autorki może też tłumaczyć jedną istotną rzecz. Mimo iż w jej filmie jest pełno golizny, a niejedna scena wygląda na prawdziwą, to sam seks jest symulowany. Thyberg zadbała o to, by wszystko pokazywać z odpowiednim dystansem – w pierwszej połowie obrazu jest w tym niemal kliniczna. Nawet najostrzejsze ujęcia są wyreżyserowane "ze smakiem", bez ukazywania wprost.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Nie oznacza to jednak, że historia podana jest na zimno, bez emocji. Da się poczuć sympatię do bohaterek – Bella jest naiwna w uroczy sposób. Ani na chwilę nie sprawia wrażenia kogoś, kto nie jest autentyczny – tu trzeba dodać, że Kappel wybrnęła z bardzo trudnej roli w naprawdę imponujący sposób. Sam fakt, że przy swoim debiucie na wielkim ekranie podjęła się takiego zadania, świadczy tylko o jej odwadze. Sympatię wzbudza także jej przyjaciółka Joy (Revika Anne Reustle).
"Pleasure" nie można uznać za film będący za lub przeciw pornografii. Na pewno widać w nim szacunek dla osób, które wybrały tak ekstremalny zawód. Oczywiście są fragmenty, gdzie reżyserka celnie obnaża mizoginię branży. Jest tu nawet jakiś wydźwięk feministyczny – pada zdanie, że kobiety powinny mieć więcej władzy w pracy. Tak jakby autorka marzyła o tym, by w końcu zaistniała pornografia z poszanowaniem płci pięknej.
Nie zmienia to faktu, że przez większość filmu Thyberg udało się ustrzec od moralizatorstwa. Nie wpadła też w pułapkę, jaką byłaby próba zakończenia filmu poprzez zbawienie jej bohaterki dzięki prawdziwej miłości lub, co gorsza, śmierci w jakimś wypadku. To nie hollywoodzki film. Ale trzeci akt trochę psuje tę historię – nie dość, że jest przesadnie wydłużony, to jeszcze wydaje się zbyt banalny w przekazie.
Mimo wszystko warto zobaczyć "Pleasure", gdy trafi do polskich kin (22 października). Pomyśleć, że jeszcze dwadzieścia lat temu ten film wywołałby wielką burzę i twórcy mieliby problemy z dystrybucją. Dziś zainteresowanie porno w sieci jest na tyle duże, że "Pleasure" nie wywoła większego szoku. Jednak nie o przekraczanie norm obyczajowych w nim chodzi. Dość rzadko bowiem oglądamy filmy o tak informacyjnym, a przy tym bezkompromisowym charakterze.