"Co ci Niemcy narobili?". Polański o dramacie wojny
"Polański. Horowitz. Hometown" porusza serca widzów. Podążając za śladami Polańskiego i Horowitza doświadczamy zachwytu, ale i wszechogarniającego smutku będącego konsekwencją powojennej traumy. Twórcy filmu - Anna Kokoszka-Romer i Mateusz Kudła w szczerej rozmowie opowiadają o współpracy z mistrzem kina.
Karina Ochnik, WP: Gdy przygotowywałam się do wywiadu, absolutnym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, w jak młodym wieku jesteście, zwłaszcza w kontekście filmu "Polański. Horowitz. Hometown". Pomyślałam wtedy, że albo macie "plecy", albo jesteście wybitni i szalenie pracowici. To pierwsze szybko okazało się nieprawdą. Jak w ogóle udało wam "dostać się" do Romana Polańskiego?
Anna Kokoszka-Romer: Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli "plecy", ale mamy tylko własne do podpierania się nawzajem. Naszym głównym "producentem chrzestnym" jest mecenas Jan Olszewski. Cały czas podkreślamy: nie trudno było przekonać Polańskiego do filmu, trudno było do niego dotrzeć, a pomoc Olszewskiego sprawiła, że nasze marzenia stały się realne do urzeczywistnienia. Warto jednak podkreślić, że my się z mecenasem w żadnym wypadku wcześniej nie znaliśmy.
Jak więc dotarliście wpierw do jednego z mecenasów Romana Polańskiego?
A.K.R: Zobaczyłam go po raz pierwszy na konferencji prasowej. Nawiązaliśmy oficjalny kontakt. Potem Mateusz przedstawił mu naszą koncepcję filmu w oparciu o spacer. A mecenas z miejsca uwierzył w nasz pomysł.
Co wydarzyło się potem?
Mateusz Kudła: Pierwszy bezpośredni kontakt z Polańskim był telefoniczny. Zadzwonili prawnicy reżysera, mówiąc, że jestem na głośnomówiącym i Roman mnie w tej chwili słyszy. Przedstawiłem nasz projekt — wspólny spacer w przeszłość, konfrontację ze wspomnieniami z dzieciństwa. Ku zaskoczeniu, reżyser od razu się zgodził, stawiając jeden warunek — że weźmie w tym udział jego serdeczny przyjaciel z getta krakowskiego — Ryszard Horowitz.
A.K.R: Poznaliśmy się w międzyczasie z jego siostrą — Niusią Horowitz
M.K: Zaprzyjaźniliśmy się — myślę, że można użyć tego określenia. Niusia również była z Romanem i Ryszardem w stałym i serdecznym kontakcie, także ona chyba też nam dobry PR zrobiła (śmiech).
A.K.R: To ostatnia żyjąca z listy Schindlera, więc też ma sporo interesantów. Doceniła jednak w nas to, że nie "wyciągnęliśmy" z niej żadnych bolesnych historii, a chcieliśmy się poznać.
Wydaje się, że wszystko "poszło" bardzo płynnie, a jednak sfinalizowanie filmu trwało prawie 5 lat.
M.K: Tak, film to proces. W jednym momencie pojawił się taki bezwład: Polański mówi, że zrobi film, jak Horowitz też go zrobi, a Horowitz, że jak Roman go zrobi. Powiedzieliśmy więc: "Któryś z panów musi pierwszy podjąć decyzję", a przecież ten powrót do Krakowa wcale nie był dla nich łatwy.
A.K.R: To było ich pierwsze spotkanie w Krakowie od emigracji Ryszarda do Stanów, czyli od 1959 roku.
Mam wrażenie, że Horowitz jest dla Polańskiego poniekąd figurą starszego brata, pomimo faktu, że jest przecież od niego kilka lat młodszy. Zaufał wam Polański, bo zaufał wam Horowitz?
M.K: O tak, na pewno. Oni tylko we dwójkę byli w stanie się tak otworzyć, opowiedzieć o niezwykle trudnych doświadczeniach. Samo spotkanie w miejscu, w którym spędziło się dzieciństwo, pomaga wrócić do wspomnień bardziej, jeśli jest z nami ktoś bliski. Zresztą oni cały czas zwracają się do siebie per "bracie".
Polański i Horowitz to twórcy, którzy wiele osiągnęli na arenie międzynarodowej. Obracają się w świecie szeroko pojętego luksusu, a wraz z wami widz dostrzega po prostu "chłopaków z Krakowa".
M.K: Właśnie. Przynajmniej my ich tak poznaliśmy. Może kiedyś byli inni, może z wiekiem się zmienili, a może zawsze tacy byli, że ta sława naszym zdaniem ich po prostu nie zepsuła. Dalej są krakowianami, może nie z urodzenia (Polański urodził się w Paryżu), ale są prawdziwymi krakusami. Scena, podczas której panowie idą na kiełbasę do słynnego foodtrucka krakowskiego, nie była przecież w żaden sposób "ustawiana". Ludzie czekają lekko podchmieleni na przekąski, a tu nagle przychodzą Polański z Horowitzem i ustawiają się za nimi w kolejce!
Do tego nie "gwiazdorzą".
A.K.R: Tutaj nie ma gwiazdorzenia. Jest za to "Rysiek, bo spadnie ci kiełbasa!" i dzielenie się piwem z przypadkowymi ludźmi.
Czy Polański i Horowitz zachowywali się w tak swobodny sposób od początku powstawania dokumentu? Są jednak osobami bardzo znanymi, a te często budują wokół siebie swego rodzaju mur.
A.K.R: Przez telefon ten kontakt był minimalnie bardziej oficjalny. Mateusz poznał później Ryszarda w Nowym Jorku. W Warszawie odbyła się też wystawa jego fotografii i faktycznie coś jest w tym poznaniu bezpośrednim. Z Romanem było o tyle trudniej, że on rzadziej przyjeżdża do Polski — jest zbyt zajęty.
Ma za sobą też trudne doświadczenia związane z powrotem do Polski, między innymi w związku ze słynną ekstradycją.
M.K: Tak, nam się też udało zrobić wywiad z Romanem do TVN24 i podczas tej rozmowy właśnie mogliśmy po raz pierwszy z nim tak naprawdę porozmawiać.
A.K.R: Od tego momentu nasza relacja była mniej oficjalna.
M.K: Bo nie zadawaliśmy mu takich pytań jak zazwyczaj dziennikarze, a trochę go zaskoczyliśmy. Pokazaliśmy ujęcia z lotu ptaka w Wysokiej, czyli miejscowości, w której się ukrywał podczas wojny. To go bardzo wzruszyło.
A.K.R: Rozpoznał od razu to miejsce. W większości wywiadów pytania są powtarzalne, nas interesowało coś zupełnie innego, chcieliśmy sięgnąć głębiej. Już wtedy byliśmy w trakcie przygotowań do tego filmu, choć nie było jeszcze żadnych obietnic ze strony bohaterów. Wierzyliśmy, że się uda.
Czyli właściwie wyszliście poza schemat. Zastanawia mnie jeszcze, czy przed rozpoczęciem nagrań były jakieś prośby typu "tych tematów w filmie nie poruszamy"?
A.K.R: W przypadku Ryszarda — może nie tyle tematów, ile miejsc, których nie odwiedzamy ze względu na traumę.
M.K: Auschwitz było takim miejscem. Właściwie nawet mu tego nie proponowaliśmy.
Do rozmowy dołącza mecenas Jan Olszewski z żoną Gabrielą Olszewską
Tworząc dokument o świadkach wojny, nie da się jednak całkowicie uniknąć zmierzenia się z traumą tamtych wydarzeń.
M.K: Tak… Pewnego dnia przeglądaliśmy archiwa z Auschwitz, absolutnie straszne, nieocenzurowane. Oglądając archiwa, po pewnym czasie nabiera się dystansu, nie czuć aż tak emocji. Którąś godzinę siedzimy... Pamiętam, że w pewnym momencie Roman opiera się o blat, trzyma się za głowę i słyszę, jak mówi do siebie "co ci Niemcy narobili". To są właśnie takie mocne momenty, kiedy wspomnienia wracają. Wtedy zdajemy sobie sprawę, że to nie jest jakiś film, a fakty, które naprawdę miały miejsce.
Jan Olszewski: Inny przykład. Pierwszy dzień zdjęć — przyjazd Romana i Ryszarda. Wszyscy jesteśmy rozentuzjazmowani spotkaniem. Wracamy zadowoleni, a Ryszard nie chce w ogóle rozmawiać. Jest na granicy wybuchu. Roman z kolei zamknięty w sobie. Wtedy zorientowaliśmy się, z jak nieprawdopodobnymi emocjami to się wiąże. Oni później sami się przyznali, że gdyby wiedzieli wcześniej, że tak będzie, to by się na to nie zgodzili.
A.K.R: Tak, takie słowa też padają w filmie. Oni nie podejrzewali, że to dla nich będzie aż taki ładunek emocjonalny.
J.O: Właściwie to wyglądało tak, jakby mieli się na drugi dzień spakować i wyjechać.
W filmie przez cały czas powtarzają przecież, że może jednak nie warto wracać do tych wspomnień.
J.O: Bo nic nie jest takie, jakim oni to zapamiętali. Na nich to spadło ze zdwojoną siłą, ta świadomość, że tego świata już nie ma, że to wszystko już odeszło w cień.
M.K: Obserwując ich reakcje, zdajemy sobie sprawę, że przeszłość jest naprawdę przeszłością — możemy zachować pewne wspomnienia w sercu, ale próba powrotu może być jak otwarcie puszki Pandory… i można sobie w ten sposób zrobić krzywdę.
J.O: Rozmawialiśmy na ten temat z Anią Bogusz (żoną Ryszarda Horowitza). Uświadomiła nam, jak bardzo Ryszard musiał przepracować traumy z przeszłości i ile ciężkiej pracy go to wszystko kosztowało.
Olszewska: Roman z kolei nigdy nie dzieli się swoimi emocjami. Unikatowość tego materiału polega na tym, że to jest jego pierwsze otwarcie się. Samotność towarzyszy mu przecież od dzieciństwa.
J.O: On na swój sposób nauczył się sobie radzić samotnie z tymi trudnymi emocjami. Jak kiedyś żona zadała Romanowi pytanie: "Roman, czy ty jesteś szczęśliwy?", odpowiedział wtedy: "Nie jestem nieszczęśliwy, a to już jest dużo".