Fani filmu będą zawiedzeni. Pierwsze odcinki serialu "Django" już dostępne

"Nie spiesz się" – mówi do małej dziewczynki wycinającej serce upolowanego przez nią bizona główny bohater serialu "Django". Słowa te są zarazem idealnym podsumowaniem tej produkcji, która też nigdzie się nie spieszy.

Nicholas Pinnock i Lisa Vicari grają główne role w serialu "Django", który tylko miejscami nawiązuje do słynnego filmu Corbucciego
Nicholas Pinnock i Lisa Vicari grają główne role w serialu "Django", który tylko miejscami nawiązuje do słynnego filmu Corbucciego
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Szeroko pojęte uniwersum Django powiększyło się na początku tego roku o dziesięcioodcinkowy serial produkcji włosko-francuskiej. Na początku grudnia zawitał on też na antenę polskiego Canal+, gdzie do tej pory wyemitowano dwa odcinki. Tytuł "Django" nie jest przypadkowy.

W pierwszym momencie kojarzy się on z filmem Quentina Tarantino pod tym samym tytułem i jest to skojarzenie w miarę dobre, choć nie do końca trafne. Podobnie jak wspomniany film Tarantino, także i serial zainspirowany został kultowym spaghetti westernem w reżyserii Sergia Corbucciego zatytułowanym, a jakże, "Django" (1966). Przy czym należy pamiętać, że jest to wyjątkowo lekka inspiracja.

Za stworzenie serialu "Django" zabrali się twórcy innej bijącej rekordy popularności serii. To scenarzyści Leonardo Fasoli i Maddalena Ravagli oraz reżyserka Francesca Comencini, którzy pracowali wcześniej przy serialu "Gomorra". Gdyby jednak ta wiadomość gdzieś umknęła przed seansem, produkcja nie pozostawia wątpliwości co do tego, kto jest jej autorem.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Te ostatecznie rozwiewają się w finałowych scenach pilotowego odcinka przy dźwiękach muzyki autorstwa formacji Mokadelic. Muzycy zadbali o to, aby wspomniany motyw muzyczny zbytnio nie różnił się od tego znanego z "Gomorry", który również jest ich autorstwa. Czytaj: zbytnio się nie namęczyli.

Podobieństw pomiędzy obydwoma produkcjami jest zresztą więcej. I choć miejsca akcji dzielą stulecia, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Neapol z "Gomorry" i Dziki Zachód z "Django" mogą podać sobie rękę zarówno pod względem szeroko pojętego nieporządku panującego na ulicach, jak i bezprawia. Od tego, w której bandzie jesteś, zależy twoje przetrwanie.

I piszę o tym nie po to, aby chwalić się dostrzeżoną i pewnie naciąganą paralelą, ale po to, by dać znać, że obydwa seriale łączy znaczne podobieństwo. Kto więc dobrze bawił się na "Gomorrze", ten trafi do podobnego stylistycznie świata. A czy też będzie się w nim dobrze bawił? Oto jest pytanie!

Wraz z bohaterami serialu "Django" przenosimy się do 1872 r. Siedem lat po wojnie secesyjnej niewolnictwo zostało zniesione, ale niewielkie to pocieszenie dla czarnoskórych mieszkańców amerykańskiego Południa, którzy wciąż cierpią z powodu dyskryminacji i przemocy. Gdzieś w Teksasie powstaje enklawa równości i sprawiedliwości. To miasteczko Nowy Babilon założone przez byłego niewolnika (Nicholas Pinnock) i osieroconą dziewczynę (Lisa Vacari). I właśnie do Nowego Babilonu przybywa tajemniczy Django (Matthias Schoenaerts).

Powody jego wizyty pozostają nieznane, ale widać od razu, że jest to mężczyzna, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Jego umiejętności mogą przydać się w miasteczku, które jest solą w oku bogobojnej Elizabeth (Noomi Rapace). Kobieta nie stroni od przemocy, prowadząc swoją krucjatę z Bogiem na ustach przeciwko rozpuście i dekadencji. Podporządkowane jej miasteczko Elmdale to druga strona powoli rysowanego konfliktu, który w końcu będzie musiał wybuchnąć.

"Powoli" to słowo klucz, jeśli mowa o serialu "Django", a przynajmniej jego dwóch pierwszych odcinkach. Złośliwi powiedzą, że owo powoli to synonim zwykłej nudy, ale wydaje się, że jest w tym szaleństwie jakaś metoda. Przede wszystkim serialowy "Django" to produkcja zrealizowana z dużym rozmachem. Śmiało można powiedzieć, że niczym nie różni się od podobnych produkcji filmowych.

Szerokie najazdy kamery, widowiskowe krajobrazy, stosowny format ekranu, dopracowane scenografia i kostiumy, wszechobecne błoto walczące o ekran z rozległymi równinami i kanionami. Wszystkie te walory produkcyjne zostały dopięte na ostatni guzik, nie dziwi więc fakt, że twórcy dają widzowi stanowczo zbyt dużo czasu na to, aby dobrze się im wszystkim przyjrzał. Czy można się im jednak dziwić, skoro nie żałowali grosza? Z dwojga złego lepszy pięknie wyglądający powolny serial niż brzydki powolny serial.

Historia, którą opowiada "Django", jest prosta, choć próbuje się to ukryć w retrospekcjach, które, no tak, powoli odkrywają kolejne elementy układanki. Dość powiedzieć, że praktycznie każdy ma tu jakąś wspólną przeszłość, która wpływa na jego działanie. Wprawne oko widza dostrzeże jednak od razu, że o zwykłą zemstę tu chodzi oraz o spór ideologii, o którym za chwilę. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż zemsta tajemniczego rewolwerowca to, obok anturażu Dzikiego Zachodu, jedna z niewielu rzeczy pożyczonych przez serial z filmu Corbucciego.

Nicholas Pinnock  w roli Johnaa Ellisa, byłego niewolnika i założyciela Nowego Babilonu
Nicholas Pinnock w roli Johnaa Ellisa, byłego niewolnika i założyciela Nowego Babilonu © Materiały prasowe

Jest też ikoniczna ciągnięta za sobą trumna, ale wykorzystana w trochę innym celu. Skoro więc o zemstę chodzi, to może strzelajmy się, zamiast przebijać przez kolejne niezbyt błyskotliwe dyskusje? Nic z tego! Nie spieszmy się, żeby widz czasem nie przeoczył oryginalnego guzika z XIX w.! Na pocieszenie jednak trzeba wspomnieć o tym, że gdy dochodzi już do pojedynków na rewolwery, wtedy jest na co popatrzeć.

Jak przystało na produkcję trzeciej dekady XXI w., nowy "Django" nie może być po prostu serialem o zemście i rewolwerowcach. Wykreowany w nim świat odwołuje się do współczesności poprzez kolejną paralelę, tym razem z naszymi czasami. Jest ona wyraźna i nie pozostawia miejsca na interpretację.

Oto Nowy Babilon, miejsce dla wolnych nie tylko duchem ludzi: byłych niewolników, prostytutek, osób transseksualnych. A oto Elmdale, miasto bogobojnych, białych mieszkańców rozmiłowanych w muzyce Ludwiga van Beethovena i dokonujących masakr z Biblią na ustach. Kolejny złośliwy dodałby w tym momencie, że aż dziw bierze, że produkcją tą nie zainteresował się Netflix.

Dwa dotychczasowe odcinki "Django" to za mało, by wydać ostateczną opinię na temat tego serialu. Z jednej strony w dalszych odsłonach może zebrać żniwa powolnej podbudowy i rozstawiania pionków na planszy. Z drugiej może popaść w zastawione przez siebie pułapki melodramatyzmu i politycznej poprawności. Jedno jest pewne, stoi na własnych nogach, a porównywanie go z oryginałem Corbucciego może zawieść oczekiwania.

Łukasz Kaliński, Quentin.pl

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Zabójcy" Davida Finchera, "Informacji zwrotnej" z Arkadiuszem Jakubikiem oraz ostatnim sezonie "The Crown", gdzie, spoiler, ginie księżna Diana. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (13)