Okradziony przez żonę
Linde-Lubaszenko dał się poznać jako prawdziwy kobieciarz – żenił się cztery razy, ale z żadną z żon długo nie wytrzymał. Sam twierdzi, że do małżeństwa się nie nadaje i nie zamierza więcej brać ślubu. Być może zniechęciła go do tego pewna mało przyjemna sytuacja z przeszłości – jedna z byłych partnerek okradła go „na pożegnanie” - Nie przywiązywałem wagi do finansów. Nie przyszło mi do głowy, że można kogoś okraść! Niska prymitywna kradzież, to poniżej wszelkiego poziomu – żalił się w magazynie Świat&Ludzie.
- Mieliśmy z żoną książeczki oszczędnościowe, złożone w księgowości w Starym Teatrze w Krakowie. Takie były wtedy procedury. Pamiętam, że duży fiat na przydziałowy talon kosztował wtedy 120 tysięcy. A za pieniądze, których przez żonę zostałem chytrze pozbawiony, można było założyć średniej wielkości przedsiębiorstwo taksówkowe.