"Fanka": Sztuka zmyślania [RECENZJA]
Historia przedstawiona w "Fance" posunięta jest niemal do granic absurdu. Na szczęście, reżyserce udaje się utrzymać ją w ryzach i nie przekroczyć barier wiarygodności.
26.03.2015 11:50
Mrocznego klimatu tego filmu nie budują ani fabularne wolty, ani typy spod ciemnej gwiazdy (tych w ekranowym uniwersum nie napotkamy), ani nawet stawka – bohaterowie nie walczą przecież o życie, nikomu nie grozi śmierć, a jedynie kara. Kara za grzech popełniony, bo piosenkarz Vincent Lacroix (Laurent Lafitte, znany z „Nieobliczalnych” czy „Riwiery dla dwojga”) pozbawił życia swoją partnerkę, Julie. Zrobił to niechcący, przez przypadek, podczas jednej z wieczornych kłótni. Ale nie o intencje reżyserce Jeanne Herry chodzi. To, co ją interesuje, to gotowość do poniesienia konsekwencji swoich czynów. Migania się od nastraja jej film.
Żeby skomplikować przebieg wydarzeń, Francuzka stawia na drodze gwiazdora Muriel Bayen (świetna Sandrine Kiberlain, którą polscy widzowie pamiętają z „Kobiet z 6. piętra” czy z „Mikołajka”), tytułową fankę, która od 20 lat regularnie stawia się na jego koncertach i namiętnie śle do niego emocjonalne listy. Kobieta ma być jedynie posłańcem, który nieświadomie dostarczy ciało zmarłej w miejsce utylizacji. Nieoczekiwanie jednak oddana fanka weźmie sprawy w swoje ręce i rozwiąże sprawę w inny sposób, ratując z opresji Lacroixa, ale ściągając na siebie podejrzenia policji.
Ta niekoniecznie oryginalna fabuła zyskuje nowe wydanie dzięki nieoczywistym atrybutom, w jakie reżyserka wyposażyła swoich bohaterów. Tak więc, na przykład, Muriel notorycznie zmyśla. Kłamie dzieciom i przyjaciołom, barwi życie niestworzonymi historiami, idąc w zaparte, że te faktycznie miały miejsce. Jest bajkopisarzem idealnym, któremu powieka nie mrugnie, gdy z ust wychodzi kolejna fałszywa opowieść. Nudne życie w jej narracjach mieni się dziesiątkiem barw. To Muriel jest gwiazdą swoich opowiadań. Dzięki wieloznacznej grze Kiberlain widz do końca nie wie, w jaki sposób kobieta użyje swojego „talentu”. Czy stanie w obronie siebie i piosenkarza, na poczekaniu wymyślając powody jej obecności w miejscu, gdzie zakopano ciało Julie, czy też poświęci siebie i w imię miłości fanki do idola odbędzie za niego karę, a może wręcz przeciwnie – nieoczekiwanie zmieni front i ściągnie gniew policji i opinii publicznej na przerażonego mężczyznę? Niniejsze wątpliwości powodują, że bez problemu angażujemy się w tę mało
zmyślną historię. Mimo że od samego początku wiemy, kto zabił, kto jest winny, a kto tylko próbuje pomóc, wciąż nie sposób nam w łatwy sposób potępić filmowe postaci ani ferować na ich temat wyroki. Są one bowiem na tyle skomplikowane, że choć możemy rozpoznać w nich archetypiczne cechy (gwiazdora charakteryzuje tchórzostwo, jest niemęski, fankę – obsesyjność, niewłaściwe ułożenie priorytetów), znamy też ich drugą stronę, wiemy, że popełniają błędy, bo są tylko ludźmi, nie mają złych intencji.
W konsekwencji tak skonstruowanego filmu czujemy się podobnie bezsilni i jednakowo skonfundowani, jak Vincent i jego fanka. A przecież od początku mamy świadomość, że przedstawiona na ekranie historia ma w sobie tyle prawdy, co wyssane z palca opowieści Muriel. Ale czyż nie wtedy mówimy o sukcesie kina, kiedy udaje mu się uwodzić nas sztuką zmyślania?