Film o Konkursie Chopinowskim podbija USA. "Nie interesował mnie zwycięzca"
Dokument "Pianoforte", w którym Jakub Piątek zagląda za kulisy konkursu Chopinowskiego, ogląda się jak dobry dramat sportowy. Jak podnieść się po porażce, gdy poświęciło się życie, aby wygrać? - Opowiadanie o tym, że nie zawsze się wygrywa, jest bliższe naszym doświadczeniom. Moim na pewno. Zdarza mi się to częściej niż odniesienie zwycięstwa - mówi reżyser w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Nie mam wykształcenia muzycznego, nigdy nawet nie uczyłem się gry na instrumencie. W mojej rodzinie muzyka nie była szczególnie ważna, dlatego odkryłem ją stosunkowo późno - mówi Jakub Piątek, gdy rozmawiamy tuż po premierze "Pianofrote" na festiwalu Sundance w Park City w stanie Utah. To najważniejsza impreza spośród tych pokazujących kino niezależne. Wymyślił ją w 1978 r. Robert Redford, a karierę zaczynali tutaj tacy filmowcy jak Steven Soderbergh, Jim Jarmusch czy bracia Coen.
Poprzedni film Piątka, fabularny "Prime Time", także się tutaj zakwalifikował w 2020 r. Ale zaatakował COVID i impreza musiała przenieść się do internetu. - Cieszę się, że tym razem mogliśmy całą ekipą pokazać film realnej publiczności. Siedzenie na sali i obserwacja reakcji, śmiechu lub wstrzymanych oddechów 250 osób jednocześnie, z jednej strony pozwala sprawdzić, czy osiągnąłem zamierzony efekt, a z drugiej dowiedzieć się czegoś nowego o własnej produkcji. To uczucie nie do przecenienia - mówi reżyser, który powraca do Park City.
Wcześniej był w kurorcie ze swoim krótkim metrażem "Users", który w 2018 r. zakwalifikował się na odbywający się równolegle do Sundance festiwal Slamdance.
Już wtedy Jakub Piątek współpracował z Narodowym Instytutem Fryderyka Chopina. - Przygotowywałem zapowiedzi koncertów, kręciłem krótkie dokumenty i nagrania płytowe zza kulis. Zacząłem wówczas poznawać artystów. Obserwowałem ich próby, które ze względu na moje zboczenie dokumentalne zawsze ciekawią mnie bardziej niż finalne wyjście na scenę, bo podczas procesu przygotowań można lepiej poznać człowieka - mówi twórca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pianista zagrał koncert dla setek małp. Powodem jest pandemia koronawirusa
Filmowcy po temat Konkursu Chopinowskiego nie sięgali od pół wieku. W 1971 r. powstał niespełna 50-minutowy dokument "Pierwszy. Szósty", w którym Mariusz Walter opowiedział o Garricku Ohlssonie i Januszu Olejniczaku. - Uznałem, że po 50 latach warto odświeżyć historię tego wydarzenia - mówi Piątek.
W 2018 r. podjął starania o realizację projektu. Producenci mu zaufali, choć pomysł wydawał się karkołomny. Twórca nie był bowiem zainteresowany kręceniem najlepszych pianistów, tylko najciekawszych.
- Od samego początku naszym założeniem było stworzenie filmu w formie mozaiki. Poznaliśmy pianistki i pianistów, potencjalnych bohaterów i przekonaliśmy się, że ten świat jest niezwykle fascynujący i różnorodny. Wybraliśmy ich, zanim właściwy konkurs się rozpoczął - mówi Piątek.
Przed jego kamerą ostatecznie znaleźli się: Eva z Armenii, Marcin z Polski, Hao z Chin, Michelle i Lenora z Włoch oraz Alexander ze Słowenii.
- Zdjęcia wyjazdowe były drogie. Kręciliśmy je w Chinach, Rosji, Polsce i we Włoszech. Zrealizowaliśmy je przed samym wydarzeniem, co pozwoliło nam stworzyć wyjątkowe, bliskie relacje z bohaterami, którzy obdarzyli nas zaufaniem i dopuścili nas bardzo blisko - opowiada.
Takie podejście przełożyło się na największą zaletę jego dokumentu: szczere emocje. Oglądamy młodych, ambitnych ludzi w chwilach, kiedy kotłują się w nich strach, pasja, chęć, ambicja, zwątpienie. Dostajemy dostęp do tego, czego w telewizji nie widać. Bez drogich sukni i eleganckich fraków pianiści tracą aurę niezwykłości, łatwo z nimi empatyzować i utożsamić z niepewnością siebie, wątpliwościami, niewiarą we własne zdolności. Widzimy też, że ceną dążenia do perfekcji jest utrata prywatnego życia. Bohaterowie oddają się wyłącznie graniu.
- Kamera towarzyszyła im, młodym ludziom, w chwilach największego stresu i testów. Od tego, jak pójdzie im Konkurs Chopinowski, zależało bardzo wiele. Dzięki niemu wystartowało wiele niesamowitych karier, wykreowały się też legendy, takie jak Zimerman i Pollini. W ciągu miesiąca ktoś, młody, obiecujący pianista, może awansować z warszawskiego konkursu do gry w Nowym Jorku i rozpisać swój terminarz na trzy lata do przodu. To spotkało też część naszych bohaterów - zdradza Piątek
Ryzyko tworzenia "Pianoforte" polegało na tym, że nie było wiadomo, ilu z sześciu bohaterów dostanie się do kolejnego etapu. Równie dobrze wszyscy mogli odpaść na samym początku. - Na szczęście, tak się nie stało. Z matematycznego punktu widzenia powinniśmy mieć w finale 1,5 osoby, ale jest ich więcej - mówi twórca, zastrzegając, że portretowanie zwycięzcy w ogóle go nie ekscytowało.
- Opowiadanie o tym, że nie zawsze się wygrywa, jest bliższe naszym, ludzkim, doświadczeniom. Moim na pewno. Zdarza mi się to częściej niż odniesienie zwycięstwa. Łatwiej jest mi utożsamić się z taką historią, a z perspektywy filmowej może to być po prostu ciekawsze - dodaje.
I rzeczywiście, dzięki takiemu podejściu jego film może zainteresować nawet osoby, które na co dzień nie interesują się muzyką klasyczną. "Pianoforte" jest dobrym wprowadzeniem do samego Konkursu Chopinowskiego poprzez bohaterów, którzy nie mają żadnego planu B na życie. Mają świadomość, że prawdopodobieństwo, że to właśnie oni wygrają, jest niskie, ale nie potrafią zrezygnować ze starania się o nie. Za wszelką cenę.
- Wszyscy artyści mają jeden cel: przyjeżdżają, aby wygrać. Poszczególne osoby mówią, że chcą się dzielić swoją muzyką i oczywiście tak jest, ale uczestniczą w konkursie, którego reguły są brutalne. Jest w tym jednak coś naiwnego i pięknego. Raz na pięć lat zawody rozpoczyna kilkadziesiąt osób, a do finału trafia kilkanaście spośród nich. Wszyscy wkładają zbiorowy wysiłek w budowę pomnika innego kompozytora, reinterpretując jego muzykę, Chopina. To niesamowite - mówi reżyser.
- Kiedy myślimy o profesjonalnych pianistach, nasuwa nam się skojarzenie, że z pewnością rozpoczęli oni naukę bardzo wcześnie i kosztowało ich to wiele pracy. Ale obserwacja tego procesu z bliska, uczestnictwo w dziesięciogodzinnych próbach na sali ćwiczeniowej, to coś zupełnie innego - tłumaczy Piątek.
Pytam go, czy Konkurs Chopinowski to wydarzenie, które cokolwiek mówi Amerykanom.
- To zależy od widza, chociaż większość osób nie wie o jego istnieniu. Ale właśnie to jest fajne, mogą się o nim dowiedzieć z naszego filmu. Funkcja poznawcza to jedna z najważniejszych ról dokumentu. Same konkursy są natomiast wydarzeniami na tyle uniwersalnymi, że widz bez trudu może się w nich odnaleźć. Zasady są proste: co kilka dni połowa osób wraca do domu. A przecież już pierwszy etap Konkursu Chopinowskiego zgromadził 87 wspaniałych artystów. O ich dalszych losach zadecydowały szczegóły i subiektywne oceny. To przypomina "Grę o tron"! - śmieje się Piątek.
Zagraniczne media przyjęło jego film ciepło. Pozytywne noty wystawiły mu tak prestiżowe magazyny, jak "Variety" czy Collider. Ale to nie głosy krytyków reżyser zabierze ze sobą. W Utah zdarzyły się mu bowiem momenty znacznie bardziej ujmujące.
- Bardzo wzruszające było spotkanie z parą, która przyleciała z Filadelfii specjalnie na nasz film. Byli tu tylko po to, aby go obejrzeć i wrócić do domu następnego dnia. Jest to dla mnie ogromnym wyczynem. W takich momentach czujesz, że chcesz robić filmy. A spędzone nad nimi godziny, wszystkie szlify, nabierają sensu. Okazuje się, że warto - podsumowuje twórca.
Film "Pianoforte" miał premierę na trwającym w Park City festiwalu kina niezależnego Sundance. Najlepsze filmy z poprzednich edycji imprezy można oglądać w Polsce na kanale SundanceTV.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o rozdaniu Złotych Globów, przeżywamy aferę z rewelacjami księcia Harry’ego i z wypiekami na twarzach czekamy na nadchodzące w 2023 roku filmy i seriale. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.