''Hitchcock'': Wywiad z Anthonym Hopkinsem - ''Chcę pracować aż wypadną mi wszystkie włosy z głowy''
Czy poszukuje Pan konkretnych ról na tym poziomie Pana kariery? Co sprawiło, że wybrał Pan rolę Hitchcocka?
Nie, ja po prostu uwielbiam pracować, to całe moje życie. Wiele osób zastanawia się, czy kiedykolwiek przejdę na emeryturę, ale, tak jak mówi moja żona, prawdopodobnie będę pracował aż umrę. Poza tym, granie sprawia, że czuję się zdrowy, pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Kilka miesięcy temu skończyłem 75 lat, więc muszę utrzymać formę, żeby dobrze się czuć. Z kolei zapamiętywanie tekstu to świetne ćwiczenie dla umysłu. Praca stymuluje.
Czy kiedykolwiek wyobrażał Pan sobie swoją ostatnią rolę, jaką chciałby zagrać?
Nie, ale mam nadzieję, że wydarzy się to, gdy będę miał 105 lat. Zależy mi na tym, aby pracować aż wypadną mi wszystkie włosy z głowy. (śmiech)
Czy jako aktor, podobnie jak Hitchcock reżyser, zwłaszcza w przypadku "Psychozy", zawsze stara się Pan szukać nowych doświadczeń, czegoś zupełnie innego w porównaniu do poprzednich projektów?
Gram bardzo różnorodne role. Ponad rok temu pracowałem z twórcą filmu "360. Połączeni" Fernando Meirellesem, który jest świetnym reżyserem, następnie zrobiłem Hitchcocka, później drugą część "Thora" i jeszcze "RED 2" z Bruce'em Willisem, Catherine Zetą-Jones i Helen Mirren. W przyszłym roku znów będę robił coś innego. Więc wszystkie te filmy oraz role różnią się między sobą. Rola, którą gram w "RED 2" jest czymś zupełnie innym od wszystkiego, co wcześniej grałem i daje mi to wiele radości.
Jest Pan jednym z tych wielkich aktorów o ogromnym ego, z drugiej strony jest Pan niezwykle skromnym człowiekiem. Jak to się Panu udaje?
Nigdy tak do końca nie można pozbyć się swojego ego. Żyję w szczęśliwym małżeństwie, moja żona jest naprawdę dobrą osobą. Czasem zdaję sobie po prostu sprawę, że to, co robię naprawdę nie ma wielkiego znaczenia, jakiejś ogromnej wartości. To w szpitalu, nie na planie filmowym, spotyka się naprawdę ważnych ludzi, takich, którzy ratują życie. Aktorstwo? Błagam. Nikogo nigdy nie uleczyłem. Aktorstwo to zabawa. To nie jest ważne dla ludzkości. Spotkałem jednak takich ludzi, którym naprawdę wydawało się, że są ważni tylko i wyłącznie dlatego, ponieważ są aktorami. Dajcie spokój. Nie są. Na ogół mają po prostu wielkie gęby, ciągle gadają, wydają opinie na tematy błahe. Natomiast większość aktorów, których spotykam nie ma wybujałego ego. Bruce Willis – wspaniały facet, Catherine Zeta-Jones – cudowna osoba. Z nimi naprawdę się świetnie pracuje. I tylko czasami spotyka się kogoś,
kto jest inny, dziwny, kto na przykład nie pojawia się na planie na czas.
Na przykład?
Wszyscy reżyserzy, którzy wrzeszczą i krzyczą na ludzi.
Pański związek z żoną bardzo przypomina relację, jaka łączyła Hitchcocka z jego małżonką. Taka silna, symbiotyczna więź.
Tak, uważam, że najsilniejszy związek, jaki można zbudować, to właśnie z kobietą. Kobieta jest mądrzejsza. Moja żona pochodzi z Kolumbii. Wszyscy jej znajomi są pochodzenia hiszpańskiego, jest również jedna szalona Brazylijka mówiąca po portugalsku. Przez ostatnie kilka dni spędzałem czas z czterema szalonymi kobietami mówiącymi po hiszpańsku. To takie wspaniałe. Ich energia daje tyle siły. Mężczyźni przy takich kobietach milkną. Ponadto wiedza mojej żony sięga daleko poza moją. Nie jestem zbyt rozgarnięty. I myślę, że podobnie było z Hitchcockiem. Alma dokładnie wiedziała, jaki jest jej mąż. Był to egocentryczny, narcystyczny geniusz, bardzo samolubny, skupiony na sobie, czasem zimny i wyrachowany, czasem bardzo autokratyczny w stosunku do swoich aktorów. Mimo że pewnie jako mężczyzna nie różnił się wiele od innych, to jednak był niezwykle utalentowany i kreatywny. Jego żona to rozumiała, sama również była bardzo utalentowaną montażystką. Znała język, jakim Hitchcock się posługiwał. Kłócili się strasznie,
ale mimo to wciąż byli razem. No ale tak właśnie jest w małżeństwie.
Czy długo pracował Pan nad rolą Hitchcocka?
Przeczytałem książkę Donalda Soto, która jest zresztą bardzo dobra. Obejrzałem całą serię filmów o Hitchcocku w telewizji „Hitchcock przedstawia”, tak że mogłem wsłuchać się w jego głos i dobrze go wyćwiczyć. Słuchałem i powtarzałem, słuchałem i powtarzałem. 250 razy pod rząd. „Good evening. Ma name is Alfred Hitchcock” (Dobry wieczór. Nazywam się Alfred Hitchcock). I od nowa, od nowa, od nowa, żeby osiągnąć odpowiedni ton. Później doszła charakteryzacja, sztuczny tłuszcz, wymodelowanie twarzy, tak żeby było widać, że jestem przy sobie. W kwestii przygotowania do roli, jestem zawsze bardzo zdyscyplinowany i konsekwentny. Mam własną metodę wchodzenia w postać i zawsze jej przestrzegam. Nie lubię więc, gdy ktoś zmusza mnie do przyjścia na plan, gdy nie jestem do końca przygotowany. Jeżeli ma się zagrać jakąś rolę, „wszystko musi być dopięte na ostatni guzik”.
W przypadku Hitchcocka wyglądało to tak: szedłem rano na plan, wchodziłem do pokoju, w którym miałem zostać poddany charakteryzacji. Trwało to ponad godzinę. Następnie reżyser już prosił mnie na plan i chcieli mnie od razu kręcić, ale ja nie byłem na to gotowy. Prosiłem o kilka prób określonej sceny, witałem się ze wszystkimi, pytałem jak im minął weekend, potem prosiłem o przerwę na kawę. Przez ten cały czas ani na chwilę nie ściągałem żadnego elementu ze stroju Hitchcocka. Taką mam metodę. I takiego podejścia do roli również uczyłem studentów szkoły filmowej na UCLA. Pytałem ich, do jakiej sztuki się przygotowują. Oni na to, że na przykład do Szekspira. Wstawali i już chcieli grać. A ja na to – ok., jeżeli macie grać Szekspira, to chcę, aby na początek wszystkie kobiety założyły buty na wysokim obcasie i spódniczki. Macie wyglądać jak kobiety. A wszyscy mężczyźni mają założyć garnitury lub marynarki. Żadnych jeansów, żadnych trampek, adidasów. I co najważniejsze, macie być na czas. Jeśli się spóźnicie,
odpadacie. Byłem bardzo surowy. Ale tak jest, jeżeli przyjdziesz na plan spóźniony, jesteś zwolniony, nikt nie będzie na ciebie czekał. Aktorzy muszą być zdyscyplinowani. Na planie wszyscy są zespołem. Każdy się przygotowuje, kiedy musi i nikt nie ma taryfy ulgowej. Jeśli nie przestrzegasz tych zasad, nie przestrzegasz całej idei robienia filmu. Kiedyś były takie gwiazdy, które pojawiały się na planie spóźnione, bardzo dobrzy, znani aktorzy. Ale tego nie można robić. Nie można o tym zapominać, a ludzie często zapominają. To moja jedyna pasja. Można czasem kogoś obrazić, ale bez względu na wszystko, przychodź i wykonuje swoją pracę. Obecnie pracuję z Brucem Willisem, z Catherine Zetą-Jones, z Helen Mirren i oni są niesamowici. Przychodzą na czas, są przygotowani, akcja.
Filmy Hitchcocka są postrzegane jako filmy popularne, rozrywkowe, przez co Hitchcock nigdy nie był poważnie traktowany przez ludzi z branży. Jak istotne są Pana filmy dla Pana.
Oczywiście, że jeśli coś jest popularne to znaczy, że nie jest dobre. Musisz być poważny jak Marlon Brando, żeby ktoś cię docenił. A Hitchcock był populistą. Robił filmy dla publiczności. Nie mógł być brany na poważnie, ponieważ nie był tak intensywny jak James Dean, który zabija się w wypadku samochodowym. Bzdura. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Uważam, że Hitchcock był jednym z największych reżyserów XX wieku.
W filmie "Psychoza" Hitchcock w pewnym sensie zapoczątkował gatunek thrillera. Pan również grał w thrillerach, jak „Milczenie owiec”. Czy przeniósł Pan coś z tamtego filmu do Hitchcocka?
Nie, to zupełnie inny rodzaj filmu, inna rola. W przypadku „Milczenia owiec”, gdy przeczytałem scenariusz 23 lata temu, z jakiegoś nieznanego mi do końca powodu od razu wiedziałem, jak zagrać Hannibala. Instynktownie wyczułem tego bohatera i to coś niepokojącego w nim. Dobrze wiedziałem, co sprawi, że publiczność poczuje się skonsternowana. Nie dlatego, że jestem taki jak on w swoim życiu, ale w pewien psychologiczny sposób jestem w stanie go zrozumieć. Wiem, co ludzi niepokoi. To kwestia balansu. Na samym początku filmu Scott Glenn mówi do Jodie Foster – Czy poznałaś Hannibala Lectera? – Ona na to – Hannibala kanibala? – I publiczność już się boi. – Jaki on jest? – pyta Jodie Foster. – To potwór, prawdziwy potwór. – I potem Jodie Foster idzie poznać Hannibala i wszyscy oczekują, że ujrzą kogoś potwornego. I pojawia się człowiek, który mówi tym swoim specyficznym, spokojnym,
niepokojącym głosem – Good Morning, Clarise (Dzień dobry, Claris). I tak samo jest z Hitchcockiem. On wiedział, jak wzbudzić lęk w publiczności, jak zaniepokoić. Wiedział, co ludzi przeraża, czego się boją, od czego uciekają. Jego samego zawsze przerażało uczucie niepewności. Jako dziecko żył w ciągłym strachu przed policją, czuł lęk wobec autorytetu. Ponadto, gdy mieszkał w Londynie, pracował w kinie niemieckim. Dobrze znał mroczną stronę niemieckiego kina. I te wszystkie elementy przeniósł do swoich filmów. Czerpał z kina niemego, w których króluje obraz, wszystko jest świetnie sfotografowane. I dodatkowo, miał to niezwykłe wyczucie tego, co ludzi przeraża. Nie znaczy to bynajmniej, że sam miał mroczną stronę. Był po prostu bardzo wrażliwym i oczytanym człowiekiem. Czytał po włosku, niemiecku, francusku, po angielsku. Mógł łatwo dyskutować o Freudzie, Karlu Gustavie Jungu, Nietschem, Kartezjuszu, wiedział coś o ludzkiej duszy. Miał też dużą świadomość śmiertelności i tego, czym ona jest, że przychodzi
niespodziewanie, gdy nikt się jej nie spodziewa. Jak w "Psychoza". Poznajemy bohaterkę, graną przez Janet Leigh, która kradnie pieniądze i ucieka w szaleństwie. Dokąd? Sama nie wie. Prędzej czy później zostanie schwytana. Jedzie samochodem i zastanawia się, co właściwie robi i to wszystko działa na publiczność. Jesteśmy razem z nią w tym samochodzie, wtedy, gdy policjant w ciemnych okularach ją zatrzymuje, gdy zamienia samochody, gdy próbuje się upewnić, czy z samochodem wszystko jest w porządku i wtedy, gdy trafia do hotelu i poznaje bardzo dziwnego mężczyznę. Jesteśmy z nią, gdy czuje się źle w swoim życiu, gdy postanawia ukraść pieniądze i uciec, jesteśmy z nią, gdy nagle spotyka ją tragedia.
Co Pana wprawia w konsternację?
(długie milczenie) Na pewno nie niepewność, na pewno nie śmierć. Podczas pracy nad filmem, ale i w ogóle w życiu, gdy jedni ludzie traktują innych źle, a zwłaszcza tych, którzy nie mają żadnej władzy. Poza tym nie cierpię robienia ze mnie głupka. Obiecywania, zapewniania, że się coś zrobi, że zawiezie się mnie na czas, że zapewni mi się pełnię bezpieczeństwa. Takiego nadszarpywania zaufania. Ja rozumiem, że na tym polega biznes, ale wolę nie uczestniczyć w tym szale, nie dawać się nabrać, kupić takim przyrzeczeniom. Wolę zawsze pozostać z boku, patrzeć na to szaleństwo z dystansem.
Na tym etapie Pana życia ewidentnie czerpie Pan radość z chwili. Jak się Pan tego nauczył?
To bardzo trudne. I przychodzi dopiero po latach. Nie można mieć obsesji na punkcie starzenia się, na punkcie śmierci. Wszyscy umrzemy. Niektórzy uważają, że uświadomienie sobie tego jest czymś najtrudniejszym, ale taka jest prawda. Śmiertelność jest fascynująca, ale dociera to do ciebie dopiero wtedy, gdy naprawdę zdasz sobie sprawę z tego, że nie masz właściwie żadnej władzy ani kontroli nad niczym. A życie to rozpacz, smutek, szczęście, chwała, radość. Życie to: Witaj miłości, żegnaj miłości. O to w tym wszystkim chodzi. Takie jest moje własne podejście do życia. zostajemy na jakiś czas, a potem odchodzimy.
Rozmawiała Ewa Jankowska.