Hollywood na łasce Pekinu. Czy to droga donikąd?
Na przestani zaledwie kilkunastu lat chiński rynek kinowy z mało interesującego, zamkniętego na świat sektora stał się potęgą, przed którą drżą hollywoodzcy potentaci. Można odnieść wrażenie, że gotowi są oni pójść na wszelkie ustępstwa, aby tylko sprzedać swój film za Wielki Mur.
Początek współpracy
Fabryka Snów chińskim rynkiem kinowym zainteresowała się dopiero na początku XXI wieku. Za sprawą rewolucji gospodarczej w Państwie Środka powstała wówczas, liczona w setkach milionów osób, klasa średnia, która przejawiała ogromne zainteresowanie zachodnimi produktami i kulturą. Jednak akurat Hollywood miało z tego powodu więcej zmartwień niż korzyści. Piracki rynek filmowy był bowiem tak potężny, że odbierał widownię w kinach nie tylko za Wielkim Murem.
Pierwsze hollywoodzkie produkcje, które trafiały do chińskich kin nie przyniosły wytwórniom dużych pieniędzy. "Władca Pierścieni: Powrót króla" w 2004 roku zarobił w Państwie Środka jedynie 10 mln dol., czyli niewiele więcej niż w Polsce. Na dodatek, chiński rząd zgodził się na wyświetlanie zachodnich filmów na bardzo niekorzystnych dla hollywoodzkich wytwórni warunkach. Do Ameryki trafiać miało jedynie 25 proc. utargu wygenerowanego w chińskich kinach (z innych krajów około 40 proc.). I ta umowa obowiązuje właściwie do dziś. Na przestrzeni kolejnych lat doszły jednak dalsze ustępstwa.
Faworyzowania rynku chińskiego. Tajne umowy
Relacje pomiędzy rządem w Pekinie, który reprezentowany jest przez Chińskie Biuro Filmowe, a hollywoodzkimi wytwórniami, od samego początku nawiązania współpracy obarczone zostały więc poważną skazą. Po pierwsze, doszło do złamania zasady, że wszystkie kraje są rozliczane z dystrybucji filmów w ten sam sposób. A przynajmniej bardzo do siebie zbliżony. Na samym początku można to było jeszcze wytłumaczyć chęcią otwarcia chińskiego rynku kinowego na świat Zachodu, walką z piractwem, formą promocji. Jednak po upływie kilkunastu lat nic się w tym temacie nie zmieniło. Mało tego, coraz więcej umów pomiędzy Chińskim Biurem Filmowym, a hollywoodzkimi wytwórniami jest utajnianych.
Ostatnio głośno było o prowadzonych w tajemnicy negocjacjach pomiędzy wytwórnią Disneya a decydentami Państwa Środka, w sprawie ponownego wprowadzenia do chińskich kin "Avatara". Nawet amerykańskie media były zaskoczone tą informacją. Według portalu The Hollywood Reporter kierownicy kin w Chinach o tej decyzji zostali powiadomieni zaledwie cztery dni przed premierą filmu Jamesa Camerona. Za Wielkim Murem obowiązuje system gospodarki planowanej. I to władze centralne w pierwszej kolejności decydują, jakie filmy poszczególne kina mają mieć w repertuarze.
Hollywood podbija Chiny, ale traci pozycję w innych krajach.
W obecnej sytuacji zagraniczne produkcje spoza Hollywood nie są właściwie pokazywane w chińskich kinach. Nawet filmom z innych azjatyckich krajów, trudno jest się przebić. Hollywood chciało zapewne zawłaszczyć dla siebie cały chiński rynek, który w ostatnich latach zyskał status największego rynku kinowego na świecie. Jednak sytuacja obróciła się przeciwko wielkim wytwórniom z Fabryki Snów.
Nie ulega wątpliwości, że od kilku lat Hollywood traci swoją wyjątkową pozycję w innych krajach. W wielu europejskich i azjatyckich państwach repertuar kinowy coraz bardziej oparty jest na rodzimych produkcjach. Pojawiły się programy, różne formy dofinansowania kin, które preferują lokalną kinematografię. Co więcej, w trudnych czasach pandemii okazało się, że do funkcjonowania kin na przynajmniej przyzwoitym poziomie, hollywoodzkie produkcje wcale nie są niezbędne. W okresach pomiędzy kolejnymi lockdownami, w surowym reżimie sanitarnym, kina w Europie czy w Azji bazowały głównie na rodzimych produkcjach, które generowały bardzo wysoką frekwencję.
W Polsce bardzo dużą popularnością cieszył się dramat "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy". Obraz został wprowadzony do kin 18 września i w ciągu niepełnych dwóch miesięcy zgromadził 720 tys. widzów. Bardzo dobry wynik uzyskała także "Pętla" Patryka Vegi – 570 tys. sprzedanych biletów. Oba tytuły zagościły na dużym ekranie pomiędzy pierwszym a drugim lockdownem.
Fundamentalny błąd hollywoodzkich wytwórni
Drugim, fundamentalnym błędem, jaki hollywoodzkie wytwórnie popełniły, na samym początku współpracy, w relacjach z Pekinem, było oddanie władzom chińskim prawa podejmowania ostatecznych decyzji. Za Wielkim Murem ustalano więc, ile filmów z Ameryki pojawi się w kinach w danym roku, decydowano jakie to będą filmy i w jakim okresie będą wyświetlane. Oraz jak długo będą wyświetlane. Zdarzały się więc takie sytuacje, że tytuł świetnie się jeszcze sprzedawał, a właściciele kin otrzymywali nakaz ściągnięcia go z repertuaru. A ponieważ filmy w Chinach, z roku na rok, generowały coraz większe wpływy, hollywoodzkie wytwórnie szły na kolejne ustępstwa wobec władz w Pekinie.
Wpływanie na obsadę filmów
Obecnie Chińskie Biuro Filmowe może wpływać na obsadę hollywoodzkich produkcji, wykorzystując przy tej okazji nieoficjalne drogi kontaktu. Bardzo mile widziane jest więc zatrudnienie w superprodukcjach, które aspirują do miana światowych hitów, chińskich aktorów. Czasami, ale rzadko, kulisy takich układów trafiają do mediów. Reżyser filmu "Kong: Wyspa Czaszki" Jordan Vogt-Roberts skarżył się, że producenci już podczas zdjęć, z niewyjaśnionych przyczyn, wymusili na nim rozbudowanie drugoplanowej roli, w którą wcieliła się chińska aktorka Tian Jing. Twierdził, że ta ingerencja zepsuła cały film. To wypowiedź mogła mu natomiast zepsuć "reputację", bo od czterech lat Vogt-Roberts nie nakręcił żadnego filmu w Hollywood.
Dwie wersje filmu
Co więcej, niektóre z hollywoodzkich filmów kręcone są w dwóch wersjach. Jedna z nich przeznaczona jest wyłącznie na rynek chiński. Przykładem jest chociażby "Iron Man 3". Za Wielkim Murem ekranizacja komiksu była o kilka minut dłuższa, ponieważ studio Disneya postanowiło zrobić ukłon w stronę Pekinu i dodało sceny z dwiema gwiazdami chińskiego kina: Wang Xuegi oraz Bingbing Fan. W wersji, którą zna reszta świata epizod Xuegi trwa około 10 sekund, zaś Bingbing Fan w ogóle się w niej nie pojawia.
Nie od dziś wiadomo również, że najlepszą promocję, największą liczbę ekranów do dyspozycji mają te hollywoodzkie produkcje, które albo były kręcone w Chinach, albo powstały przy udziale chińskich koproducentów. Jednym z takich filmów był "xXx: Reaktywacja". Fatalne recenzje sprawiły, że obraz w Stanach sprzedał się słabo (niespełna 45 mln dol. wpływów), ale w Państwie Środka został potraktowany priorytetowo. I w sumie zarobił tam blisko 165 mln dol.
Cenzura
Aby przypodobać się władzom w Pekinie hollywoodzkie wytwórnie dokonują swego rodzaju samookaleczenia. Cenzurują własne filmy, aby nie narazić się chińskim decydentom. Zaczęło się niewinnie. W 2006 roku Paramount Pictures wycięło scenę z filmu "Mission Impossible III", na której w Szanghaju można było dostrzec wiszące przy jednym z budynków na sznurze od bielizny podarte łachmany.
Teraz Chińskie Biuro Filmowe podejmuje już niemal samodzielne decyzje w temacie cenzurowania filmów. A kto się z tym nie zgodzi, ten w Chinach nie zarobi. Przekonał się o tym Quentin Tarantino, którego ostatni obraz "Pewnego razu… w Hollywood" został wycofany z repertuaru zaledwie tydzień przez planowaną premierą. Słynny reżyser nie zgodził się na jakiekolwiek ingerencję w swój film (władzom w Pekinie nie podobało się, jak została przestawiona postać Bruce'a Lee). A mógł się nie zgodzić, ponieważ kontrakt gwarantował jemu (a nie producentowi czy wytwórni) prawo do ostatecznej wersji filmu. Ale takich ludzi jak Quentin Tarantino w Hollywood nie ma chyba zbyt wielu…
Relacje pomiędzy Pekinem a Hollywood wciąż się zacieśniają. W Fabryce Snów wierzą zapewne, że jest to dla nich korzystne. Ale czy na pewno tak jest? Jaki będzie tego koszt? Czy na końcu tej drogi nie znajduje się zbyt daleko idące uzależnienie się od komunistycznych władz Chin?