RecenzjeJack Ryan: Teoria rozrywki

Jack Ryan: Teoria rozrywki

Hollywood długo kazało nam czekać na nowe przygody Jacka Ryana - od *"Sumy wszystkich strachów" minęło ponad dziesięć lat. Twierdzę jednak, że odpoczynek ten dobrze zrobił bohaterowi książek Toma Clancy'ego. "Jack Ryan: Teoria chaosu" jest bowiem naprawdę porządną rozrywką.*

Uprzedzić wpierw trzeba, że film nie bazuje na żadnej z książek Clancy'ego - wykorzystuje wyłącznie postacie stworzone przez pisarza. Tak więc Ryan jest tu byłym Marine, rannym w Afganistanie, który po rehabilitacji zaczyna pracować dla CIA. Jego zadaniem jest szukanie nielegalnych transakcji finansujących grupy terrorystyczne. W ten sposób trafia na trop Rosjanina Viktora Cherevina (jak widać coś z zimnej wojny jednak się ostało), który poprzez operacje giełdowe chce doprowadzić do bankructwa Stanów Zjednoczonych.

To przeniesienie akcji do czasów współczesnych, przy jednoczesnym odwołaniu się do niedawnych wydarzeń (na samym początku, będąc studentem, Ryan ogląda w telewizji relację z 11 września 2001 roku) wychodzi filmowi na dobre. Całkiem nieźle zostaje pokazane, że terroryzm ewoluuje i żeby rzucić na kolana wrogie państwo, wcale nie trzeba koniecznie wysadzać czegoś w powietrze - można zaszkodzić także za pomocą cyferek wpisywanych do komputera. Sama intryga szyta jest jednak bardzo grubymi nićmi. Po pierwsze, wydaje się mimo wszystko zbyt banalna i prosta. Gdyby rzeczywiście było to takie łatwe, zapewne ktoś nie lubiący USA dawno by z tego skorzystał. Po drugie, przekręt związany jest między innymi z ceną ropy, co miałoby wpłynąć negatywnie na sytuację Stanów. Problem w tym, że już teraz wydobywają one więcej czarnego złota niż importują i za jakiś czas pewnie będą całkowicie samowystarczalnym państwem. Generalnie, jak na kino akcji przystało, przez dziury w logice dałoby się przecisnąć słonia.

Na wszystkie nieprawdopodobieństwa (a jest ich sporo) bez problemu przymyka się jednak oko. "Jack Ryan: Teoria chaosu", pewną ręką wyreżyserowany przez Kennetha Branagha, ma niezbędne tempo, dobre wyważenie między akcją i scenami gadanymi, potrafi też potrzymać przez chwilę w napięciu. Składają się na to również idealnie pasująca muzyka, niezłe zdjęcia oraz solidny montaż. Co mnie bardzo cieszy, nie ma tu też zbyt dużo efektów specjalnych – zamiast na fajerwerki, Branagh postawił na klimat.

Przed seansem duże obawy wywoływało u mnie powierzenie roli Jacka Ryana Chrisowi Pine'owi. Oczywiste było, że nie sposób będzie dorównać Harrisonowi Fordowi – nie ta klasa, nie ta charyzma. Pine radzi sobie co najwyżej nieźle. Pół biedy gdy jest w centrum uwagi, wtedy jeszcze jest w porządku. Kiedy jednak Ryan staje naprzeciwko Viktora, grający go Kenneth Branagh zjada po prostu Pine'a na śniadanie (na marginesie – scena ich pierwszej konfrontacji należy do najlepszych w całym filmie). Mówiący raz po rosyjsku, raz po angielsku brytyjski mistrz nie tworzy wprawdzie postaci kultowej, ale jego Viktor wypada co najmniej intrygująco. Sporym plusem jest też Keira Knightley, w końcu
grająca normalnie, bez dzikich szarż jak to było w wielu ostatnich filmach.

"Jack Ryan: Teoria chaosu" to udany powrót do tej jakże znanej postaci. Kenneth Branagh stworzył czystą, bezpretensjonalną rozrywkę. I chociaż jego film zdecydowanie nie wytrzymuje porównania z "Polowaniem na Czerwony Październik", czy "Czasem patriotów", to jednak na pewno nie zawodzi. To porządne, dobrze zrobione i spełniające swoją rolę kino akcji.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)