Trwa ładowanie...
jeff bridges
27-12-2010 11:56

Jeff Bridges: W filmie chcę się znowu czuć dzieckiem!

Jeff Bridges: W filmie chcę się znowu czuć dzieckiem!Źródło: Forum Film
d1btd18
d1btd18

To pierwszy przypadek w historii kina, by aktor wcielił się ponownie w tę samą rolę 27 lat później. Jeff Bridges opowiada o tym jak wrócił do „Tronu”, co go łączy z Big Lebowskim, jaka była jego pierwsza nieznana nikomu rola i jak wyglądają najnowocześniejsze plany filmowe.

Magdalena Michalska: Jest rok 1982, ma pan na swoim koncie dwie nominację do Oscara – za „Ostatni seans filmowy” Petera Bogdanovicha i „Piorun i Lekka Stopa” Michaela Cimino. I wtedy decyduje się pan wziąć udział w „Tronie”, eksperymentalnym filmie dziejącym się w świecie komputerów, stworzonym przez nieznanego animatora. Jak pan pamięta ten moment w swojej karierze?

Jeff Bridges: Moment w mojej karierze… Widzi pani, mój ojciec Lloyd Bridges, był bardzo znaną osoba w świecie filmu. Grał w bardzo popularnym w Ameryce serialu – „Sea Hunt”. Ojciec uwielbiał showbiznes w każdym jego wymiarze. Namawiał wszystkie swoje dzieci, żeby podążyły tą drogą zawodową. Przez jego koneksje i umiłowanie filmu, moja kariera zaczęła się, kiedy miałem jakieś sześć miesięcy. Rodzice odwiedzali plan filmowy i akurat było potrzebne małe dziecko, więc zaoferowali mnie. I to nie był jedyny taki epizod. Wpychali mnie i moje rodzeństwo do filmów, ile razy nadarzyła się okazja. Na początku kariery, oczywiście od kiedy byłem świadomy, byłem dość odporny na aktorstwo. Jako dzieciak nie chcesz robić tego, czego życzyliby sobie twoi rodzice. Masz własne pomysły na siebie. Broniłem się więc przed aktorstwem. Jednak, kiedy powstawał pierwszy „Tron”, miałem już wspomiane nominacje do Oscara i powoli zmieniałem zdanie na temat do tego zawodu. Zaczynałem myśleć, że robienie filmów i bycie aktorem to
zajęcie, któremu mogę poświęcić resztę życia. Kiełkowała we mnie myśl, że może ono być moim głównym zajęciem, ważniejszym od innych pasji, jak muzyka czy malarstwo. Okazało się, że wybrałem nienajgorzej.

Jakie to uczucie wcielić sie ponowie w Kevina Flynna – postać z pierwszego „Tronu” – 27 lat później?

Nigdy nie myślałem o powrocie do Flynna w ten sposób. Nie przemknęło mi przez głowę, że będę grał tego samego faceta. Choć to dziwne, bo mój bohater wcale się tak nie zmienił. No, może trochę przygasł mu entuzjazm jeśli idzie o technologie… W końcu gość siedzi uwięziony w komputerze od lat. Pewnie nie raz pomyślał: „Powinienem był w życiu poświęcić uwagę również innym rzeczom, nie tylko komputerom.”

d1btd18

Pan nie poświęca technologiom i komputerom zbyt wiele uwagi. Przynajmniej nie jeśli idzie o produkcje filmowe. Nieczęsto widzimy pana w filmach, które powstają przy pomocy tych wszystkich supernowoczesnych technologii, których nazw nawet nie mogę zapamiętać...

…Właśnie, ja też tego nie potrafię!

A potrafiłby pan porównać doświadczenie grania w bardzo eksperymentalnym artystycznie pierwszym „Tronie” i tym nowym, opartym na komputerowych efektach specjalnych najnowszej generacji?

Podobne powody zadecydowały o tym, że dałem się namówić na udział w pierwszym „Tronie” i w nowym „Tronie: Dziedzictwo”. Mam w sobie wciąż takie dziecinne podejście do propozycji w stylu: „Hej Jeff, chcesz być zassany do świat komputerów i pobawić się trochę najnowocześniejszymi technologiami naszych czasów?”. Pewnie, że chce, czuję się wtedy dzieckiem! Oczywiście, technologia teraz i w latach osiemdziesiątych jest nieporównywalna. Kiedy robiliśmy pierwszy „Tron” nie było Internetu, telefonów komórkowych…

Właściwie, można powiedzieć, że wasz film przewidział postęp technologii.

Oczywiście! Kiedy powstał pierwszy „Tron” był prawdziwą rewolucją. Był najnowocześniejszym filmem swoich czasów. Oczywiście, jeśli ktoś zobaczy go teraz nigdy w to nie uwierzy, bo z dzisiejszej perspektywy wygląda jak przestarzały program telewizyjny. Ale to było niesamowite przedsięwzięcie, nie było takich sztabów speców od efektów specjalnych jak dziś, wszystkie one i pomysły jak je zrealizować powstały w głowie Stevena Lisbergera – reżysera i scenarzysty pierwszego „Tronu”. Otóż Steven wymyślił, że nakręci film na czarno-białej taśmie 70mm, którą potem producenci wysłali do Korei, gdzie klatka po klatce film został ręcznie pokolorowany, a na nasze kostiumy nałożono lśniące elementy [film trwał 96 minut, czyli 5760 sekund, na każdą sekundę składają się 24 klatki filmowe, co daje 796 262 400 klatek do opracowania – przyp. red.]. To była tytaniczna praca, której nikt wcześniej nie odważył się wykonać. W przypadku nowego filmu znów w ruch poszła eksperymentalna nowoczesna technologia. Nasz film to nowa
generacja filmowania w 3D. Wykorzystuje technologie, która pierwszy pokazał Jim Cameron w „Avatarze” i przenosi ją o poziom wyżej. Część filmu powstała w tak zwanym volume: to pokój, w całości pomalowany na zielono, nie ma w nim kamer, ale jest niezliczona liczba czujników wycelowanych w aktora. Ty grasz, a one wszystko rejestrują i Przenosza do komputera. Reszta: od charakteryzacji po kąt ustawienia kamery jest robione w postprodukcji. Reżyser „Tron: Dziedzictwo”, który jest z wykształcenia architektem, w zupełnie nowatorski sposób połączył prawdziwe plany z tymi wykreowanymi w komputerze. Publiczność, nawet ta z najbardziej wprawnym okiem, nie zgadnie gdzie kończy się prawdziwy plan, a zaczyna komputerowy. Robienie tego filmu to było dziwaczne uczucie: opowiadamy o facecie, którego zassał komputer, a tymczasem ja stoję i skanuje mnie komputer, który na swoim ekranie odtwarza każdy mój tik, każdy miesień. Dziwne…

Właśnie, Joseph Kosinski debiutuje tym filmem jako reżyser, czuł pan na planie, że nie jest zawodowcem, że ma inne spojrzenie niż ludzie z filmowa edukacją?

Joseph okazał się świetnym reżyserem. Zawsze interesuje mnie z kim mam do czynienia na planie, co robił ten człowiek zanim wziął się za reżyserię. Czasem pracujesz z reżyserem, który był wcześniej scenarzystą, aktorem, pisarzem, każdy z nich wnosi do filmu zupełnie inną jakość. W przypadku Joe, który jak mówiłem jest architektem, nie było mowy o szaleństwie i odlotach. Ten świat musiał się trzymać kupy. Joe to typ reżysera, który słucha, co jego współpracownicy mają do powiedzenia. To stwarza wszystkim świetne warunki do pracy.

d1btd18

27 lat, to chyba najdłuższa przerwa jaka miał aktor filmowy w graniu kontynuacji przygód tej samej postaci. Pamięta pan jaka była pana reakcja kiedy pojawiła się propozycja powrotu „Tronu”?

To było niezłe. Pamięta pani numer, który kiedyś zrobili bracia Coen? Nakręcili zwiastun filmu, a nie mieli wcale filmu. Dzięki temu zebrali na niego pieniądze. Młodzi zapaleńcy, którzy chcieli zainteresować Disneya kontynuacją „Tronu” uciekli się do podobnego triku.

Skoro pan sam przywołał temat braci Coen, to pozwolę sobie zapytać pana: czy świadomie nawiązuje pan momentami w „Tronie” do „Big Lebovskiego”?

Ależ mój Kevin Flynn miał coś z Big Lebovskiego już w pierwszym „Tronie”. Albo to ja z niego cos mam w każdej roli, albo to Steven Lisberger zaraził mnie na planie takim hippisowskim luzem.

Technologia jest tematem filmu, technologia jest narzędziem, dzięki któremu powstał film, jest w tym wszystkim jeszcze miejsce dla ludzi?

Jak najbardziej. Bo to jest problem ludzi, że technologia rozwija sie tak szybko, że nie nadążamy za nią z wypracowaniem etyki postępowania z nią, nie mamy nawet wiedzy w jakim kierunku może się zacząć rozwijać. To temat, z którym mierzymy się w „Tronie”.

d1btd18

Technologia pozwoliła panu wystąpić w podwójnej roli: Kevina Flynna, który jest mniej więcej w pana wieku i Clue – jego komputerowego klona, który jest 30 lat młodszy. Jak to zrobiliście i jakie to było wyzwanie dla pana jako aktora?

Mimo, że tyle gram wciąż pozostaję wielkim fanem kina i mnóstwo oglądam. Przez całe moje życie robiło się tak, że w epickich produkcjach, w których bohater musiał się postarzeć, zatrudniano dwóch aktorów. Zawsze trochę mnie to zbijało z tropu. Dzisiejsza technolgia rozwiązała ten problem. Jako aktor też cieszę się, że mogę sam poprowadzić postać przez cały film, a nie muszę ustapić miejsca komuś innemu by dokończył zaczęta przez mnie robotę. Zdaje się, że w „Tronie” użyto technologii zbliżonej do tej, która wykorzystano w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona” [tam odmładzano i postarzano Brada Pitta – przyp. red.].

Myślał pan o tym, że mierzycie się z fanami, z legendą tamtego „Tronu”, która w Stanach jest bardzo żywa? Robienie kontynuacji filmu, który jest otoczony kultem jest obciążeniem dla aktora?

To dzięki fanom ten film miał szansę się narodzić. Dwa lata temu pokazaliśmy próbki materiałów do filmu i zarys jego koncepcji fanom i ich reakcja była tak entuzjastyczna, że Disney zaczął poważnie brać ten projekt. To nie żadne obciążenie, przeciwnie, to okoliczności dla aktora bardzo pociągające: w końcu zaprasza się go do projektu, który ma szansę stać się legendą swoich czasów.

d1btd18
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1btd18