K jak Krasnal
Dawno, dawno temu wersja baśni o siedmiu krasnoludkach i królewnie Śnieżce zawierała mniej esów floresów, zawijasów i ucudacznień. Sven Underwaldt Jr. i Bernd Eilert uważali chyba, że baśń ta była zbyt zwyczajna i postanowili nakreślić scenariusz, zawierający ich zdaniem „prawdę” o siedmiu krasnalach. Trzeba jakoś było udowodnić, że wersja pierwotna „kłamie”, zatem w „7 krasnoludkach – historii prawdziwej” scenarzyści poprzeinaczali co tylko się dało i ile się dało.
04.12.2006 18:08
Mamy tu zatem Śnieżkę brunetkę (Cosma Shiva Hagen; dubbing Joanna Jabłczyńska)
, o której w pałacu zła królowa (Nina Hagen; Katarzyna Figura)
wysłuchuje kawały, jakie zwykło się opowiadać o blondynkach. 7 krasnali, a właściwie zwykłych facetów w krasnalich czapach i z doklejanymi brodami, mających problemy z kobietami, dla rozrywki walących się po łepetynach drewnianymi „tablicami”.
Wielkiego łowczego (w polskiej wersji językowej Krzysztof Rutkowski)
idiotę, który zamiast polować na zwierzynę, poluje na... no właśnie, sami zobaczcie na co. I jakby tego było mało niemiecka ekipa „przywala” nas, widzów, swoimi dźwiękami ludowymi (muzyka Joja Wendt, Karim Sebastian Elias) i dla rozrywki zachwala swe o ohydne w smaku (kto był u sąsiadów ten wie, jak ohydne) kiełbaski.
No cóż, ma być komedia, a jest sztywniactwo niemieckie i miszmasz. Grimmowie pewnie w zaświatach łapią się za głowy, co też z ich dziełkiem się wyczynia. A wyczynia się sporo i to sporo niedobrego. Za dużo tu tego wszystkiego, zbyt głupio podane i ogólnie mówiąc wszystko i nic. Momentami bywa śmiesznie, gdy słyszymy teksty płynące z ekranu: „Spieprzaj dziadu”, „...zwana inaczej moherowym beretem” czy oglądamy zwiastun show o dumnym tytule „K jak Krasnal”.
Śmieszyć może też sposób, w jaki krasnale opowiadają dowcipy podczas castingu na błazna. Jednak nie niemieckiego reżysera i scenarzysty Svena Underwaldta Jr. to zasługa, a polskich kawalarzy, maczających palce w tłumaczeniu i przystosowywaniu dialogów do rodzimych realiów.
Loczek bez dubbingu Jerzego Kryszaka nie byłby tak bardzo zabawny. Czak, nieporadny w swych działaniach bojowych bez głosu słynnego posterunkowego z serialu „Rodzina zastępcza” Jacka Boberka, traciłby swą wyrazistość. Młotek nie opowiedziałby tak „kunsztownie” kawału o złamanym palcu brunetki, gdyby nie aktorska modulacja głosu Zbigniewa Suszyńskiego. Reszta krasnali?
Jest sympatyczna, ale mało wyeksponowana. I to nie wina polskiej obsady: Macieja Stuhra (Szczycika), Pawła Wilczaka (Dołka), Cezarego Morawskiego (Prezesa) i Roberta Makłowicza (Knedla). To po prostu brak soczystości i pikanterii w scenariuszu.
W tej niemieckiej komedii jest wszystko: męski szowinizm, głupie kawały - tym razem o mało rozgarniętych brunetkach, nawiązania kazirodcze i homoerotyczne. Jest przygłupawy sposób imprezowania niemieckiego, czyli parówa lub kiełbacha, mnóstwo piwa i idiotyczna muzyka. Zabrakło jednak ichniego poczucia humoru. Jedyne co tę komedię ratuje to wkład polski (dubbing i naśmiewanie się z naszych rodzimych wpadek, potknięć, „miłości” i słabostek).