Kino uczące patriotyzmu. Oto filmy, które warto obejrzeć 11 listopada
Ogromna szkoda, że od przynajmniej paru lat data 11 listopada kojarzy się z zadymami na stołecznych ulicach, ksenofobicznymi hasłami, rasistowskimi okrzykami i podziałami, a nie jednością. Ale rodzime kino może nam przypomnieć, o co tak naprawdę chodzi tego dnia.
I to nie poprzez czołobitne filmidła, hagiograficzne portrety i zwyczajnie marne produkcyjniaki skrojone zgodnie z partyjnymi wytycznymi, tylko prawdziwe dzieła sztuki filmowej, które potrafią oddać złożoność okresu międzywojennego.
Lata po odzyskaniu niepodległości, choć na pewno naznaczone ogromnymi nadziejami, były także okresem niezwykle trudnym, próbą dla całego narodu, której kolektywnie się podjęliśmy. Jak nam wyszło? Oceny są rozbieżne, a panorama szeroka do objęcia spojrzeniem, lecz, jak mawiał pewien redaktor, warto rozmawiać.
Dialogu tego nasze kino nigdy nie unikało, dlatego przybliżamy filmy (i jeden serial), które są i głosami w dyskusji, i nieprzeciętnymi dokonaniami X muzy. Bo czerwień i biel kryją pod sobą różne barwy.
"Śmierć prezydenta"
Znakomity film w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, ze scenariuszem napisanym przez niego do spółki z krytykiem Bolesławem Michałkiem. "Śmierć prezydenta" opowiada o zamachu na pierwszego prezydenta wolnej Polski, Gabriela Narutowicza, dokonanego przez endeckiego fanatyka, Eligiusza Niewiadomskiego.
Kawalerowicz nie tylko odmalowuje przekonujący, acz umyślnie wyidealizowany, bo mający symbolizować nadzieje związane z jego wyborem na najwyższy urząd, portret Narutowicza. Kreśli też panoramę kraju doświadczonego wojną i dopiero uczącego się na nowo niepodległości.
Zamordowany prezydent jawi się tutaj jako dojrzewający do swojej roli mąż stanu, który bierze na swoje barki odpowiedzialność za losy ojczyzny, stawiający interes narodowy nad osobistym. Kino, które nie zestarzało się ani o dzień.
"Sól ziemi czarnej"
Pierwszy odcinek tzw. tryptyku śląskiego autorstwa Kazimierza Kutza, traktujący o losach młodego Olgierda Basisty i jego braci na tle drugiego powstania śląskiego, oparty nie tylko o źródła historyczne, ale i biografię reżysera. A także element wizyjny.
Jedna z kluczowych scen miała się Kutzowi przyśnić. Dlatego też "Sól ziemi czarnej", jak mówił zresztą sam twórca, to próba zbudowania artystycznej mitologii Śląska. Stąd też ówcześni krytycy wytykali Kutzowi, że zignorował podstawowe historyczne fakty, bo samo powstanie nie było ruchem propolskim, a separatystycznym (Krzysztof Teodor Toeplitz).
Film i tak pozostaje jednym z najświetniejszych przedstawicieli kina polskiego, wyróżniającym się na tle socrealistycznej siermięgi. Kina, które "zderza polską tradycję romantyczną ze śląskim pragmatyzmem" (Jan F. Lewandowski).
Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać
"Przedwiośnie"
Nie jest to może najbardziej udany film Filipa Bajona, lecz zasługuje na swoje miejsce na tej krótkiej liście jako adaptacja jednej z najwybitniejszych polskich powieści.
Opowiada ona na poziomie dosłownym o zderzeniu marzenia o Polsce, jakie sączył wychowanemu pod carskim berłem młodemu Cezaremu Baryce jego ojciec, z rzeczywistością, którą chłopak zastaje po odzyskaniu przez kraj niepodległości.
Bajon, tak jak Stefan Żeromski, pokazując ówczesne rozdarcie kraju, zderza postawę pozytywistyczną i rewolucyjną. Na tle zastanych przez siebie wydarzeń Cezary wykształca socjalistyczny światopogląd. Film domyka losy Baryki, które pisarz pozostawił niedopowiedzianymi. Uwaga: "Przedwiośnie" czytać bez prezydenckich skrótów.
"Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy"
Chyba równie dobrze mógłby się tutaj znaleźć "Vabank" Juliusza Machulskiego, lecz musicalowa komedia kryminalna duetu Janusz Rzeszewski i Mieczysław Jahoda to tytuł znacznie mniej popularny, a również zasługujący na uwagę.
Oparty na faktycznej działalności kasiarza Stanisława Cichockiego mówi o, jak zdradza tytuł, ostatnim skoku niejakiego Freda Kampinosa, który pod przykrywką ratowania podupadającego teatru rewiowego planuje obrobić znajdujący się po sąsiedzku bank.
Film oferuje cokolwiek nietypowe spojrzenie na pierwszą dekadę okresu międzywojennego, bo rozrywkowe, pozbawione martyrologicznej refleksji i tematyki niepodległościowej. Po prostu film gatunkowy osadzony w burzliwych czasach. Udało się.
"Pogranicze w ogniu"
Nie film, a serial, ale za to jaki. Aktorski pojedynek Olafa Lubaszenki i Cezarego Pazury z początku lat 90., kiedy obaj byli na początku kariery, mimo upływu czasu nie traci na intensywności.
"Pogranicze w ogniu" traktuje o najlepszych przyjaciołach z dzieciństwa, Franku i Czarku, z których ten pierwszy, powodowanymi pobudkami osobistymi, z czasem przechodzi na stronę niemiecką. Obaj zaciągają się do armii i awansują na stopnie oficerskie, konfrontując się podczas zadań wywiadowczych.
Serial Andrzeja Konica pokazuje okres największych napięć wojskowych i dyplomatycznych, których finałem będzie wybuch drugiej wojny światowej. To również opowieść o poszukiwaniu narodowej tożsamości i, na poziomie bardziej osobistym, burzliwej relacji dwóch mężczyzn, niegdyś sobie bliskich, których drogi bezpowrotnie się rozeszły.