Krasnale nie dały rady
Kilka tygodni temu mogliśmy w kinach lub internecie obejrzeć zwiastun świetnie zapowiadającej się animacji – „Gnomeo i Julia”. Publiczność pokładała się ze śmiechu, więc teraz szturmem okupuje seanse (film znajduje się obecnie na pierwszym miejscu box office'u). Niestety, z sali kinowej wyjdziemy zapewne rozczarowani, ponieważ w zgrabnie skonstruowanym trailerze pokazane zostały nam niemal wszystkie zabawne momenty z przygód krasnali.
16.05.2011 00:05
„Gnomeo...” to oczywiście bardzo luźna wariacja na temat tragicznych losów najsławniejszych kochanków w dziejach literatury – „Romea i Julii” Szekspira. Realia przeniesione zostają na przedmieścia jednego z brytyjskich miast. Tu właśnie w tzw. bliźniaku mieszka Pani Montecka i Pan Kapulecki. Nie znoszą się szczerze, lecz ich wzajemne docinki są niczym w porównaniu z nienawiścią, jaką żywią do siebie zastępy ich krasnali ogrodowych. Te, kiedy tylko ludzie znikają z pola widzenia, ożywają i – stosując różne przebiegłe podstępy – próbują zdemolować ogród wroga.
Pech chce, że poza ociekającymi kiczem i tandetą podwórkami spotykają się (będąc niejako incognito) Julia z gangu czerwonych i Romeo z niebieskich. Zakochują się w sobie błyskawicznie, nie wiedząc jeszcze, że im nie wolno. Tymczasem oba rody przygotowują się do ostatecznej bitwy...
Zapowiada się ciekawie? Jasne! Szczególnie kiedy na film wybierzemy się zaopatrzeni w wiedzę, że twórcą tej animacji jest „ojciec” drugiej części „Shreka” Kelly Asbury. Tym większy może być jednak nasz zawód...
Powodów, dla których „Gnomeo i Julia” rozczarowuje, jest kilka. Po pierwsze, wspomniane już gagi, których repertuar wyczerpany zostaje w zwiastunie. Sytuację ratują tylko postacie rewelacyjnej żaby Dżanety i niejakiego Faflaminga (choć quasi-hiszpański dubbing Cezarego Pazury jest momentami trudny do zrozumienia).
Po drugie, dialogi. Za ich tłumaczenie odpowiedzialny był Jakub Wecsile – ten sam, który rewelacyjnie wywiązał się z zadania przy m.in. „Iniemamocnych”, „Autach”, „WALL·E-m”, „Odlocie”, „Zaplątanych” czy „Toy Story 3”. Dlaczego tym razem nie wyszło już tak śmiesznie? Trudno orzec.
Kolejna kwestia dotyczy doboru widza. Przeważnie współczesne animacje przeznaczone są tak dla maluchów, jak i dorosłych. Ci pierwsi zachwycają się postaciami, ich barwnymi przygodami i dość nieskomplikowanym dowcipem, do tych drugich scenarzyści zazwyczaj puszczają oko, wplatając w fabułę ostrzejszy żart czy nawiązania do innych filmów. Co jednak można powiedzieć o „rodzinnej animacji”, w której przyjaciółka wypytuje Julię o to, jak długi stożek ma Gnomeo (oficjalnie chodzi o jego czapkę)... Poza tym nie brakuje tu dość okrutnych scen, w których krasnale giną. Oczywiście nie leje się krew, ale porcelana tłucze się ostro.
Większego sensu nie widzę także w stworzeniu tego filmu w technologii 3D. Nie ma tu bowiem scen, w których widz miałby ochotę odskoczyć, bo coś leci wprost na niego, lub jakichkolwiek innych, które tłumaczyłyby konieczność spędzenia blisko półtorej godziny w niewygodnych okularach na nosie. Jedyny powód to prawdopodobnie możliwość wywindowania cen biletów.
Ta recenzja, jak i każda inna, jest z pewnością bardzo subiektywna. Jednak na sali kinowej nie byłam sama. Były wspomniane już tłumy dzieci i rodziców. I jakoś salwy śmiechu z jednej i drugiej strony wybuchały dość sporadycznie, jak na tego typu komedię...