Lech Majewski o "Dolinie Bogów" i świecie po pandemii: "nie ma powrotu"

To jeden z nielicznych polskich reżyserów, w którego filmach występują gwiazdy światowego kina. W obsadzie nowego filmu "Dolina Bogów", który już 21 sierpnia trafi do polskich kin, znaleźli się John Malkovich, Berenice Marlohe i Josh Hartnett. Z okazji premiery rozmawiamy z reżyserem Lechem Majewskim.

Lech Majewski o "Dolinie Bogów" i świecie po pandemii: "nie ma powrotu"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Jednym z najważniejszych wątków "Doliny Bogów" są rytuały i tradycje Indian Nawaho. Skąd u pana fascynacja natywnymi mieszkańcami Stanów Zjednoczonych?
Lech Majewski: Fascynuje mnie ich szalona i piękna mitologia, której zachodni świat nie zna. Nawahowie żyją w samym sercu największego współczesnego imperium, ale są wciąż owiani tajemnicą. W kulturze masowej pokutuje nie mające pokrycia w rzeczywistości przekonanie, że to krzyczące dzikusy z westernów, napadające na tabory i zabijające białych, mimo że powstało kilka uznanych filmów łamiących te wyobrażenia.

Na przykład "Tańczący z wilkami" i "Szyfry wojny", film o oddziale Nawahów, którzy kodowali informacje na Pacyfiku w trakcie II wojny światowej. Tyle że wszystkie tego typu historie są opowiadane z perspektywy białego człowieka, a mnie fascynuje ich punkt widzenia, mityczny, archaiczny, chtoniczny. Kusi mnie ich rzeczywistość, bogatsza, bardziej tajemnicza, podczas gdy nasza jest dość uboga.

Co do naszej "ucywilizowanej" rzeczywistości, to powinniśmy raczej mówić już o jej wirtualności, bo żyjemy w dziwnym medialno-komputerowym świecie nieustającego karnawału. Bawimy się za wszelką cenę, a refleksje o przemijaniu i lękach egzystencji pozostawiamy innym. A potem świat paraliżuje w miesiąc epidemia nie mająca wiele wspólnego z dżumą, która kiedyś zbierała swe ponure żniwo liczone w dziesiątkach milionów ofiar. Ale i tak obecna epidemia zmieni percepcję ludzkości.

Myśli pan, że świat nie wróci do starych zwyczajów?
Nie ma powrotu. Rozmawiałem ze znajomymi, którzy zostali uwięzieni w miejscach, w których nie mieszkają. Są, jak mówi się po angielsku, stranded, opuszczeni, zostawieni samym sobie. Znikąd nie mają pomocy, przejmuje ich strach, co będzie dalej.

Gdy człowiek tak się wystraszy, konstrukcja jego życia musi ulec zmianie. Poza tym świat trzęsie się ekonomicznie w posadach. Nie wiem, czy pan wie, że trzy branże odpowiadają łącznie za 25 proc. światowych dochodów. Turystyka, restauracje, bary i hotele to 10 proc. Sport, wliczając kwestie praw i umów telewizyjnych, to 7 proc. A szeroko pojęta rozrywka to 8 proc. Wszystkie sparaliżowane na całe tygodnie. Każdy z nas za to zapłaci, i nie widzę żadnej możliwości, żeby ludzie nie zmienili podejścia do pieniądza i do swoich oszczędności.

Obraz
© Materiały prasowe | Galapagos

Co jest poniekąd tematem pana filmu: życie w klatkach zbudowanych z wyobrażeń innych ludzi. Tyle że u pana ludzie nie potrafią w większości przypadków uciec od przyzwyczajeń.
Więcej – "Dolina Bogów" pokazuje, że chcemy żyć w swoich klatkach. Trochę jak historia z psem w "Viridianie" Buñuela. Główny bohater widzi, że wieśniak ciągnie psa przypiętego na krótkiej smyczy do wózka, i że zwierzę cierpi. Wykupuje psa, pies merda ogonem szczęśliwy przy nowym panu, ale gdy tylko widzi na horyzoncie wózek i swego dawnego pana, natychmiast biegnie i nawet bez sznurka idzie już potulnie za wozem.

Wielki paradoks gatunku ludzkiego: zabierz mi wolność, a będę szczęśliwy! Ale prawda jest taka, że wolność nie jest do szczęścia potrzebna. Miłość nie jest wolnością, żeby dać najprostszy przykład. Indianie Nawaho żyją w świecie, którego my nie widzimy. Rozmawiają ze zmarłymi, wierzą w ciągłość pokoleniową, nie ma rewolucjonistów, którzy chcą zabić przeszłość. Nie wspomnę już nawet o życiu wedle pradawnych rytuałów.

Obraz
© Materiały prasowe | Galapagos

W "Dolinie Bogów" kilka z nich pan pokazuje i wyglądają… osobliwie.
Dla pana tak, ja też tak reagowałem, ale dla nich to praktykowana od pokoleń ważna część ich tożsamości. Kiedy szaman zaczyna kogoś leczyć, siedzi przy chorym przez trzy dni i cztery noce, praktycznie tylko o wodzie, i cały czas śpiewa. Ale zanim dojdzie do rytuału leczenia, szaman obchodzi świętą górę i przytwierdza ją z czterech stron świata patykiem do ziemi, by góra się nie ruszyła.

Dziwne? Być może, ale pamiętam, że gdy zapytałem szamana, po co to robi, przecież góry się nie ruszają, on zapytał, gdzie mieszkam. Odpowiedziałem, że w Los Angeles, a on spojrzał na mnie z politowaniem i dopytał, czy jestem pewien, że góry się tam nie ruszają. Oczywiście miał rację – Kalifornia bez przerwy się trzęsie! Łatwo kpić z ich rytuałów i tradycji, ale widzę w nich niezwykłą więź z naturą i ogromny do niej szacunek.

Nawaho potrafią czytać skały. Dosłownie. Patrzą na skałę i widzą, gdzie zbiera się woda, który kawałek niedługo się odłamie, które pokolenie przodków w niej mieszka i jakie znaki dają im, żywym, w pęknięciach skalnych. Pustynia, którą jest Dolina Bogów, to dla nich otwarta księga.

Obraz
© Materiały prasowe | Galapagos

Jak pan w ogóle trafił na Dolinę Bogów i zdecydował się osadzić tam część akcji filmu? To miejsce nie jest znane nawet wielu Amerykanom.
To historia sięgająca przygotowań do mojego filmu "Ewangelia według Harry’ego", w której debiutował w roli głównej Viggo Mortensen, przyszły Aragorn z "Władcy pierścieni". Akcja rozgrywa się w czasie, gdy Pacyfik wysechł i ludzie żyją na powstałej w jego miejscu pustyni. Robiłem ten projekt w studiu Lyncha i dostałem wspaniałego location scouta, który specjalizował się w amerykańskich pustyniach.

Obwiózł mnie po całych zachodnich Stanach Zjednoczonych i pokazał niebywale piękne miejsca, surowe, dzikie, niewyobrażalnie potężne. Ten kawałek Ameryki nie jest zbyt znany poza Monument Valley, która jest jednym z amerykańskich symboli, ale właśnie tak trafiłem do Doliny Bogów, świętego miejsca Indian Nawaho.

Poznałem też samych Nawaho i zaskoczyli mnie już wtedy swoją nieprzystępnością. To znaczy, patrzyli na mnie tak, jakby mnie nie widzieli – patrzyli nie na mnie, lecz przeze mnie. Niesamowite uczucie. Zainteresowałem się ich kulturą i odkrywałem powoli kolejne jej aspekty. I wreszcie postanowiłem zrobić o nich film.

Czyli w przypadku "Doliny Bogów" sprawdza się porzekadło, że artyści przelewają na ekran samych siebie?
Większość moich filmów ma cechy autobiograficzne, ale nie próbowałem nigdy dokonywać pod tym kątem wiwisekcji, zastanawiać się, które elementy są bardziej moje, a które mniej. Raczej pozwalam obrazom i wizjom wypływać na światło dziennie. I tak je zostawiam. Czasami jestem pytany o interpretację poszczególnych scen, ale niektórych sam nie rozumiem. Trafiają do filmów, bo wewnętrzny głos mi mówi, że są ważne.

A jaki miał pan stosunek do postaci pisarza, który walczy z zewnętrznym światem przeszkadzającym mu w tworzeniu tego, co by chciał?
Filmowy pisarz pracuje w agencji reklamowej i próbuje przez całą opowieść wrócić do tego, co było dla niego kiedyś impulsem do pisania. Ma na pewno niektóre moje cechy, ale nie utożsamiam się z nim, choćby dlatego, że ja zawsze robiłem to, co chciałem robić, co leżało mi na sercu. Wiem jednak, że istnieje sporo ludzi, którzy w podobny do postaci Josha Hartnetta sposób porzucili swoje ideały. Ze względów materialnych, z lęku przed przyszłością, z jakiejś innej słabości.

Obraz
© Materiały prasowe | Galapagos

Skąd w ogóle Josh Hartnett? W jakim kluczu dobierał pan jego, Johna Malkovicha czy Bérénice Marlohe?
Od dawna chciałem zrobić film z Hartnettem – pasował mi do tej roli również dlatego, że ma lekko indiańskie rysy, co zbliża go do świata Nawaho. Podobnie było z Malkovichem, od dawna chciałem z nim pracować, bo to niezwykły człowiek, uczestniczący aktywnie w świecie sztuki, a on ceni moje prace i łatwo nam było się skontaktować.

Natomiast z rolą Bérénice Marlohe miałem nietypowy problem, bo mogłem wybierać z całej plejady znanych aktorek, ale Berenice urzekła mnie swoim renesansowym talentem, bo nie dość, że jest pianistką i maluje, to pisze też ciekawe wiersze. Zawsze chcę pracować z tego typu osobowościami. Na świecie jestem kojarzony głównie jako artysta sztuk wizualnych, więc stykam się ze znanymi ludźmi, którzy są postrzegani wąsko przez kulturę masową, ale chcą próbować nowych rzeczy.

Pana kolejnym projektem będzie…?
"Brigitte Bardot Cudowna". Musieliśmy oczywiście zawiesić prace, ale mamy za sobą już większość zdjęć. Moje myśli krążą natomiast wokół "Doliny Bogów", której premiera została brutalnie wstrzymana. Miałem jechać na Daleki Wschód i otwierać film na Tajwanie, w Korei Południowej i w Japonii, ale wszystko się przesunęło w czasie. Nie wiadomo do kiedy.

Więcej informacji na temat filmu "Dolina Bogów" na www.dolinabogow.pl

Obraz
© Materiały prasowe
lech majewskidolina bogówfilm
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)