Lepsze niż czeski film
Film „Jeszcze dalej niż Północ” trafił mi się niejako z ulicy. Miałam akurat dwie godziny wolne, a plakaty przyklejone w oknach i na drzwiach kina już z daleka krzyczały do mnie: „Zobacz komedię, którą obejrzał co czwarty Francuz!!!” oraz „Film, który zatopił Titanica”.
Francję lubię bardzo, Titanica trochę mniej, więc pomyślałam: „Czemu nie?” i choć zazwyczaj slogany reklamowe traktuję z odpowiednim dystansem, tym razem dałam im się skusić. I muszę powiedzieć, że przy „Jeszcze dalej niż Północ” spece od reklamy wcale nie musieli się wielce trudzić ani nic wyolbrzymiać. Wystarczy, że napisali prawdę, której potwierdzenie znajdujemy w samym filmie.
„Jeszcze dalej niż Północ” to znakomita i wywołująca salwy śmiechu komedia, która porywa nas swoim rytmem i na dwie godziny przenosi z Krakowa / Warszawy / Poznania czy innego miejsca w Polsce do Francji. Z tym, że Francja ma w tym filmie dwa oblicza: pożądane, ciepłe, kulturalne i zamożne czyli południe oraz spychane na margines, zimne, chamskie i biedne czyli północ. Tak przynajmniej swój kraj postrzegają Francuzi, oczywiście ci z południa.
Dany Boon, reżyser filmu, odtwórca roli listonosza Antoine’a, a jednocześnie Francuz, który wychował się na północy, chciał swoim filmem odkłamać mroczny i odstraszający wizerunek regionu Nord-pas-de-Calais, którego mieszkańcy mówią dziwnym dialektem określanym jako „Ch’tis”, jedzą niedobre jedzenie i mieszkają w nieczynnych kopalniach.
Główny trzon świetnego scenariusza nie ma w sobie nic odkrywczego, ale jak to mówią: diabeł tkwi w szczegółach. W znakomitym zestawieniu różnic, głównie językowych, w grze aktorów o ogromnych talentach komicznych, jak również w scenerii, którą daje urokliwe małe nadmorskie miasteczko.
Oto przeciętny Francuz, naczelnik poczty w jednej z miejscowości w Prowansji zostaje „zesłany” do pracy na północ kraju. Jego żona ze skłonnością do depresji nie może sobie pozwolić na tak dramatyczną przeprowadzkę, na dodatek… ich mały synek boi się, że odmrozi sobie palce w regionie, gdzie temperatury dochodzą przecież do -40 stopni Celsjusza, i tylko latem jest trochę cieplej, bo około zera. W związku z tym Philippe Abrams (Kad Merad)
jedzie sam uzbrojony w puchową kurtkę i cierpliwość, której ma mu wystarczyć na dwa lata.
Początek jest jednym pasmem nieszczęść: wita go ogromna ulewa, w służbowym mieszkaniu nie ma mebli, a najbliższy podwładny najprawdopodobniej jest gejem. Ale później wszystko dzieje się zgodnie z porzekadłem: „Obcy, który trafia na Północ, płacze dwa razy: tuż po przyjeździe i tuż przed odjazdem”. Północ nie jest wcale taka zimna, jedzenie co prawda trochę dziwne, ale za to ludzie bardzo gościnni, no i można tam spotkać prawdziwych przyjaciół.
Pokonywanie stereotypów, zderzenie odmienności z jednoczesnym otwieraniem się na „inność” drugiego człowieka, walka z własnymi słabościami oraz pochwała lokalnej społeczności – to wszystko znajdziemy w filmie Danny’ego Boona, który jako rodowity „Ch’tis” reżyserował z ogromnym wyczuciem i dystansem. Doświadczenie w zawodzie komika z pewnością bardzo mi się przydało, bo choć film nie jest zestawieniem gagów w stylu „The best of Ch’tis”, to jednak sala wybuchała śmiechem co chwilę.
Dotychczas myślałam, że to czeskie komedie biją na głowę wszystkie inne. Zabawne, absurdalne i rozczulające cieszą się u nas ogromną popularnością. Mamy też zresztą i polskie filmy, które można by porównać z „Jeszcze dalej niż Północ”. To oczywiście „Sami swoi” Chęcińskiego oraz „U Pana Boga za piecem” Bromskiego. Oba filmy gloryfikują kresy, przez wielu uważane za Polskę „B”.
Film Boona ma w sobie humor Chęcińskiego i absurd czeskiej komedii, a na dodatek niesie ze sobą urok „Czekolady”. I to właśnie taka mieszanka sprawia, że „Jeszcze dalej niż Północ” jest u nas tak samo zabawny jak we Francji. Mam zresztą szczerą nadzieję, że będzie równie popularny!