"Poszłam za nim jak w dym"
Na początku lat 90., jeszcze przed rozwodem, Jan Englert poznał młodszą o 25 lat Beatę Ścibakównę.
- Na początku nic nie zapowiadało, że będziemy razem. Przez trzy lata uczyłem Beatę na uczelni i nie było pioruna z jasnego nieba. Przypadek sprawił, że pojechaliśmy razem do Australii zagrać "Pana Tadeusza" - opowiadał aktor.
Po próbach cała ekipa poszła na plażę. Tam doszło do przełomowego zdarzenia.
- Namówiłem Beatę, żeby skakała ze mną przez fale i nagle wpadliśmy w dół bez dna. Beata zaimponowała mi swoim opanowaniem. Cały czas, bez histerii, powtarzała: "Panie profesorze, niech pan mnie nie puszcza". I wtedy przyjrzałem się jej uważniej, bo przedtem miałem do czynienia z kobietami raczej impulsywnymi - wspominał Enlert.
Ale na pierwszą randkę aktor zaprosił Ścibakównę dopiero, gdy obroniła magisterkę.
- Zachłysnęłam się tym, że wielki Jan Englert wybrał dziewczynę z prowincjonalnego miasteczka. I nie myślałam, co z tego wyniknie. Poszłam za nim jak w dym - powiedziała aktorka w rozmowie z "Panią".