"Miłość, seks & pandemia". Vega przeszedł samego siebie. Nie da się tego odzobaczyć
Ledwo się rok zaczął, a już możemy oglądać nowy film Patryka Vegi. "Miłość, seks & pandemia" z Małgorzatą Rozenek i Anną Muchą jest tym, czego się spodziewaliście – tanim kinem, które nie mówi niczego mądrego o czymkolwiek. Ale seksu i golizny oferuje sporo.
02.02.2022 | aktual.: 22.12.2022 15:54
Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Patryk Vega trzyma rękę na pulsie. Najbardziej zapracowany reżyser polskiego kina zobaczył, że Polacy w ostatnich dwóch latach najchętniej chodzili do kina na propozycje o charakterze soft porno, czyli "365 dni" oraz "Dziewczyny z Dubaju". Twórca "Botoksu" słusznie wykalkulował, że wyniki w box office może sobie poprawić jeszcze większą ilością seksu. Ba, słowo "seks" powinno być w tytule. A nuż widzowie chwycą przynętę.
I tak 4 lutego do polskich kin wkroczy "Miłość, seks & pandemia". To historia o trzech przyjaciółkach – dziennikarce Kai (Anna Mucha), fotografce Norze (Małgorzata Rozenek) i prokuratorce Oldze (Zofia Zborowska). Jest jeszcze kuzyn Kai, Bartek (Sebastian Dela), który z prawiczka staje się jurnym striptizerem. Każda z tych postaci ma oczywiście dość poplątane życie miłosne.
Zobacz: zwiastun filmu "Miłość, seks & pandemia”
Seks, nienawiść do kobiet i pandemia
Seksu i golizny w tym filmie jest rzeczywiście całkiem sporo. Ostrych scen naliczyłem z 14. Raz są to sekwencje bardzo krótkie, innym razem dłuższe. W niektórych przypadkach Vega popuścił wodze fantazji, pokazując nam pikantną choreografię (tu nawet mieszkania bohaterów wyglądają jak scenografie porno-produkcji). Jest trochę BDSM, seksu grupowego i oralnego. Nie zabrakło też zbliżenia w maseczkach.
W ten sposób reżyser chciał w swoim najnowszym filmie m.in. pokazać, co kręci współczesne kobiety. Szkopuł w tym, że swoje bohaterki skonstruował tak, że trudno go nie posądzić o nienawiść do płci pięknej.
Z Olgi zrobił zadeklarowaną feministkę, która klnie na rozprawach i dostaje wymiotów na myśl o Arabach. Nie szanuje zupełnie swojego partnera. Jednak okazuje się, że wystarczy gorący seks z mężczyzną pogardzanej rasy, by została ujarzmiona. Pozwala się poniżać tylko dlatego, że dobrze jej w łóżku.
Z podobną pogardą Vega potraktował także Kaję, która z jednej strony szaleje na Tinderze, a z drugiej goni za kolejnym gorącym artykułem, próbując zniszczyć reputację pewnego podrywacza. Reżyser przedstawia ją jako dziennikarza najgorszego sortu, żerującego na sensacji, posuwającego się do skrajności. Za jej sprawą przepuścił przy okazji atak na ruch #MeToo.
W pewnym sensie upiekło się jedynie Norze. Choć na początku wydaje się egoistyczna i lekko cyniczna, to dość szybko okazuje się najbardziej sympatyczną postacią z całego filmu. Wygląda to tak, jakby Vega nie chciał zepsuć wizerunku Rozenek – ma trochę scen seksu, ale jest w nich więcej tytułowej "miłości" niż w przypadku postaci granych przez Muchę i Zborowską.
O grze wszystkich głównych aktorek można powiedzieć tyle, że zrobiły to, co mogły –w końcu ich role nie są w żaden sposób pogłębione psychologiczne. Vega nigdy nie był i nie będzie znany z subtelności. U niego wszystko opiera się na topornych stereotypach.
Inna sprawa, że Zborowska i Rozenek jakiegoś wielkiego wstydu sobie nie przyniosły –owszem, są drewniane, ale widziałem już gorsze kreacje w filmach Vegi i nie tylko. Mucha z kolei jest sobą – pełna ekspresji i frywolności. To sprawia, że sceny z nią (do pewnego momentu) są najzabawniejsze.
Skoro odhaczyłem seks i miłość z tytułu, to trzeba wspomnieć, że w drugiej połowie dochodzi do chwilowej zmiany tonacji, bo do życia bohaterów wdziera się pandemia koronawirusa. Życie towarzyskie wszystkich postaci zamiera niemal całkowicie za sprawą lockdownu. Aby podkreślić mocniej sytuację, w jakiej się znaleźli, Vega co chwilę powtarza ujęcia opuszczonej Warszawy. Jest to niepotrzebny zabieg – bardziej komiczny niż apokaliptyczny.
W tym fragmencie pojawia się też chyba ulubiony ostatnio motyw reżysera, czyli nawrócenie. Jest tu potwornie długa scena kazania, stanowiąca moment przełomowy dla wszystkich bohaterów. Powiem tylko tyle, że dokładnie od tego fabularnego zwrotu "Miłość, seks & pandemia" staje się jeszcze głupszym filmem, niż był do tej pory.
To dramat czy komedia?
Vega zarzekał się, że jego filmu nie można określać jako komedii. To w założeniu mocny dramat. Sęk w tym, że pomysły tego autora samoistnie zmieniają się w autoparodię. Historie, które mają przedstawiać m.in. tragedię seksu wyzutego z uczuć i przerażające uzależnienie od negatywnych emocji, zamiast poruszać, śmieszą. A rzekomo zostały zaczerpnięte z prawdziwego życia i były konsultowane z psychologiem! Trudno w to uwierzyć.
Twórca "Small World" chwali się, że z wykształcenia jest socjologiem. Patrząc na jego filmy, w tym najnowszy, mam wrażenie, że przede wszystkim przypomina wąsatego wujka, który nie może przestać opowiadać "sprośnych" dowcipów, wprowadzając wszystkich w wielkie zakłopotanie. Socjologii w jego dziełach niewiele.
Serio, w przypadku tego reżysera nie ma już sensu rozważać, czy udało mu się w końcu nakręcić dobry film. On cały czas kręci złe. I wiecie co? Takiej konsekwencji też nam potrzeba. Zatem jeśli myślicie o pójściu na "Miłość, seks & pandemia", to nawet się nie wahajcie. Nikt nie kręci takiej tandety jak Vega. Warto przemęczyć się, by zobaczyć, jak zakończył swoją najnowszą opowieść. Gwarantuję, że wyjdziecie z kina poskładani ze śmiechu.