"Morze Czarne": W otchłani przeciętności [RECENZJA BLU-RAY]
Filmy pokroju "Morza Czarnego" Kevina Macdonalda dobitnie dowodzą, jak niezbadane i przewrotne bywają ścieżki hollywoodzkiej kariery. Bo czy zdobywca Oscara i reżyser "Ostatniego króla Szkocji" kiedykolwiek przypuszczał, że połączy siły z jednym z najlepszych brytyjskich aktorów średniego pokolenia, aby nakręcić... niskobudżetowy dramat rozgrywający się na łodzi podwodnej?
Zaczyna się niemrawo, ale co tu kryć - również obiecująco. Robinson (Jude Law dość komicznie naśladujący wschodnioeuropejski akcent), wilk morski i specjalista od łodzi podwodnych, ląduje na bruku. Bez lepszych widoków na przyszłość przyjmuje szaloną ofertę – staje na czele wyprawy w głąb Morza Czarnego, gdzie według legendy na dnie spoczywa sowieckie złoto. Wraz z bandą podobnych sobie straceńców wyrusza pamiętającą czasy zimnej wojny, przeżartą rdzą jednostką, w rejs, z którego część nie wróci żywa.
Film Macdonalda cichcem przemknął przez ekrany amerykańskich kin w styczniu 2015 roku. W ciągu kolejnych miesięcy „Morze Czarne” mogli zobaczyć jedynie Włosi, Turcy, Rosjanie oraz mieszkańcy Emiratów Arabskich – co powinno dać wiele do myślenia na temat klasy filmu. Łączny wpływ z biletów serwis boxofficemojo.com szacuje na 2 mln dolarów – nie wiadomo, czy to dużo, bo twórcy wymownie milczą na temat budżetu. Fakty są jednak takie, że film przeszedł praktycznie niezauważony, a szersza publiczność dowiedziała się o jego istnieniu dopiero teraz, kiedy zadebiutował na rynku detalicznym.
Nie oszukujmy się - „Morze Czarne” od „Polowania na Czerwony Październik” czy „Das Boot” dzielą całe lata świetlne. To zupełnie nie ten kaliber – ani pod względem historii, ani produkcji. Co nie znaczy, że Macdonald odwalił zupełną fuszerkę. Widać, że twórcom zależało, aby nakręcić coś więcej niż kolejny produkcyjniak, który z prędkością błyskawicy przepadnie w otchłani marketowego kosza z tanimi filmami „straight to DVD”. Momentami czuć napięcie, klaustrofobiczny klimat i unoszące się w dusznym powietrzu szaleństwo – głównie za sprawą niezrównanego Bena Mendelsohna („Królestwo zwierząt”). Niestety są to nieliczne chwile, odstępstwa od telewizyjnej konwencji, w jakiej utrzymana jest produkcja. Mimo nieznośnie schematycznego scenariusza, papierowych bohaterów i w obliczu rozczulającego zakończenia, w „Morzu Czarnym” można znaleźć momenty, które sprawią, że czas poświęcony na jego oglądanie, nie będzie zupełnie stracony. Po prostu nie nastawiajcie się na cuda – te zdziałałby nadziany producent z wypchanymi
kieszeniami, którego tu zabrakło.
Wydanie Blu-ray:
Imperialowe wydanie „Morza Czarnego” nie różni się niczym od edycji przeznaczonej na rynki zachodnie. Niestety, obok świetnych parametrów dźwięk-obraz, w pakiecie dostajemy dodatki. W zakładce „Extras” znajdziecie jedynie trwający cztery minuty z groszami reportaż przedstawiający kulisy powstania filmu –zawiera kilka wypowiedzi ekipy (m.in. Jude Law oraz reżyser Kevin Macdonald)
i materiał zza kulis - oraz komentarz reżysera. Wielka szkoda, bo na pewno dałoby się wycisnąć z tego więcej.