Najciekawsze filmy 2016 roku, które nie miały polskiej premiery kinowej
27.12.2016 | aktual.: 28.12.2016 16:10
Każdego roku do polskich kin trafia wiele lepszych i gorszych filmów, arcydzieł i kompletnych gniotów, a także dziesiątki solidnie przeciętnych pozycji, o których zapomina się zaraz po wyjściu z sali. Jednakże zawsze znajdzie się co najmniej kilka uznanych na świecie i z różnego powodu interesujących produkcji, które nasz kraj omijają lub trafiają od razu na rynek DVD/BD.
Polityka w głowie tyka
Jeżeli napiszemy, że ogromna szkoda, że do polskich kin (ani najprawdopodobniej na DVD/BD) nie trafi film dokumentalny o uwikłanym w seks-skandale amerykańskim polityku, który został zniszczony w oczach opinii publicznej w trakcie kampanii o urząd burmistrza Nowego Jorku, popukacie się zapewne w głowy. Prawda jest jednak taka, że „Weiner” Elyse Steinberg i Josha Kriegmana jest bardzo bliski polskich realiów, ukazuje bowiem współczesną politykę, nie tylko amerykańską, w absolutnym moralnym negliżu – ludzi, którzy zrobią wszystko, żeby dostać się na sam jej szczyt oraz medialne burze, które przesłaniają często to, co najważniejsze.
Jest więc w „Weinerze” kilka ciekawych lekcji do wyciągnięcia, a przede wszystkim możliwość spojrzenia na polskie realia z perspektywy zgoła uniwersalnej, pokazującej dobitnie, że mimo wszelkich różnic kulturowych i społecznych, w pewnych aspektach wszyscy jesteśmy tacy sami.
Nieumarły Potter
„Swiss Army Man” Daniela Kwana i Daniela Scheinerta opowiada o ocalałym z katastrofy statku młodym mężczyźnie (Paul Dano)
, który wyrusza w surrealistyczną podróż w towarzystwie... puszczających gazy zwłok innego młodego mężczyzny (Daniel Radcliffe)
. Jak nietrudno się domyślić, film wywołał spore poruszenie w trakcie premierowych pokazów na festiwalu Sundance. Ludzie wychodzili z sali. Wielu reagowało obrzydzeniem. Niektórzy dawali upust negatywnym emocjom w recenzjach.
Mieli rację tylko częściowo, bowiem pod całą tą kontrowersyjną otoczką kryje się przejmująca, wielowymiarowa opowieść o wyobcowaniu oraz bezsensowności niektórych reguł społecznych, które na co dzień wyznaczają życie większości ludzi. „Swiss Army Man” nie jest filmem dla wszystkich, ale znalazłby z pewnością w Polsce swoją publiczność. Na razie został pokazany jako „Człowiek-scyzoryk” w obiegu festiwalowym i wszystko wskazuje na to, że trafi od razu na DVD lub Blu-ray.
Przebrzmiałe narodziny
To był nokaut. Najpierw premiera, a później główna nagroda festiwalu Sundance. „Narodziny narodu” Nate'a Parkera wpisały się idealnie w nastroje społeczne w Ameryce oraz oburzenie nominacjami do Oscarów (#OscarsSoWhite). Opowieść o krwawej i krótkotrwałej rebelii czarnoskórych niewolników z 1831 roku, która była preludium do zmian wywalczonych w trakcie wojny secesyjnej, miała siłą rozpędu zawojować Oscary w 2017 roku.
Stało się zupełnie inaczej. Z jednej strony ze względu na oskarżenia wobec reżysera i współscenarzysty o gwałt i doprowadzenie ofiary gwałtu do samobójstwa, a z drugiej dlatego, że im więcej widzów oglądało film, tym częściej pojawiały się negatywne opinie odnośnie jego jakości. Niezależnie od tego, o „Narodzinach narodu” ciągle się mówi, film wywołuje kontrowersje i prowokuje dyskusje, w jakiś sposób ukazuje współczesny świat. Do dzisiaj nie wiadomo, czy trafi na ekrany polskich kin.
Oscarowy faworyt
„Narodziny narodu” zawiodły nadzieje czarnoskórych aktywistów, jednakże przywrócił im je „Moonlight” Barry'ego Jenkinsa, wielowątkowa historia pewnego czarnoskórego chłopaka, który stara się przeżyć na ulicach Miami i nie zatracić przy okazji siebie. Zamiast pocztówkowego słońca i setek luksusowych hoteli, ciemne zaułki, narkotyki, przemoc i dziesiątki możliwości, by zaprzepaścić życie. Ale także nadzieja, że nie wszystko jest stracone, a ludzie potrafią wykazywać się empatią i szczodrością w najmniej spodziewanych momentach.
Tematyka nie jest być może idealna w kontekście polskich kin, niemniej jednak „Moonlight” urósł przez ostatnie kilka miesięcy do rangi filmowego wydarzenia i zaczyna zbierać najważniejsze nagrody branży. Jest także możliwe, że zgarnie kilka Złotych Globów oraz Oscarów. Najprawdopodobniej obraz Jenkinsa trafi więc ostatecznie do polskich kin, jest zbyt nośnym tytułem, żeby odpuścić taką okazję.
Dzikość młodzieńczego serca
„Hunt for the Wilderpeople” Taiki Waititiego to obraz, który brytyjski Empire Magazine, jedno z najbardziej znanych czasopism filmowych świata, umieścił na pierwszym miejscu na swojej liście najlepszych filmów tego roku. To już samo w sobie coś znaczy, jako że Empire docenia nade wszystko najciekawsze projekty o komercyjnym potencjale z różnych części globu. Pierwsze miejsce w ich zestawieniu to dowód na to, że dany film spodoba się różnego rodzaju widzom.
Na papierze wydaje się, że jest to historia jakich wiele – ot, opowieść o niesfornym chłopcu, który przeżywa wraz ze swym przyszywanym wujkiem (Sam Neill) życiową przygodę w nowozelandzkiej dżungli – ale w tym przypadku liczy się przede wszystkim wykonanie. Co więcej, na Waititim poznali się już włodarze Disneya i Marvela, powierzając mu reżyserię „Thora: Ragnaroka”, który trafi do kin w przyszłym roku i potwierdzi międzynarodową sławę nowozelandzkiego filmowca.
Fantastycznie i ekscentrycznie
Festiwal Sundance słynie z mniej lub bardziej ekscentrycznych filmowych opowieści o różnych formach rodziny jako jednostki społecznej skupiającej grupę ludzi, którzy nie zawsze są z tego powodu zadowoleni. „Captain Fantastic” Matta Rossa idealnie wpisuje się w ten schemat, przypominając natomiast bardziej „Małą Miss” niż komercyjne amerykańskie hity, które każdego roku atakują ekrany (również naszych) kin. I w tym wypadku jest to zdecydowanie komplement.
Film opowiada o pewnej specyficznej familii, która ze względu na wyznawane przez rodziców ideały przez wiele lat funkcjonowała w izolacji od zewnętrznego świata kapitalistycznego wyzysku i pustych konsumpcyjnych uciech. Życie zmusza jednak patriarchę rodziny (nominowany do Złotego Globu Viggo Mortensen) do powrotu do rzeczywistości, od której chciał uchronić swe dzieci. Mądre, wzruszające i zabawne kino, jakiego nigdy za dużo. Najprawdopodobniej nie trafi jednak do dystrybucji kinowej w Polsce.
Śpiewać każdy może?
Większość autorytetów w świecie krytyki filmowej opublikowała już zestawienia swoich ulubionych obrazów mijającego roku. I co ciekawe, na wielu z nich pojawiła się prosta, wymowna i urocza komedia muzyczna „Sing Street”, opowieść o irlandzkim chłopaku, który zakłada zespół, żeby zaimponować dziewczynie. Co prowadzi oczywiście i jego, i jego znajomych do wielu słodko-gorzkich perypetii, nie tylko tych związanych z okresem dojrzewania.
Jeśli wziąć jednak pod uwagę, że tę prostą komedyjkę wyreżyserował John Carney, twórca uwielbianych również w Polsce „Once” oraz „Zacznijmy od nowa”, taka oceny filmu „Młodzi przebojowi” (tak brzmi oficjalny polski tytuł) nie powinny nikogo zaskakiwać. Wszystko wskazuje jednak na to, że w Polsce pojawi się od razu w dystrybucji DVD/BD.
Studencka balanga
Richard Linklater to reżyser, którego albo się kocha, albo nie cierpi. Autor trylogii „Przed wschodem słońca”/„Przed zachodem słońca”/„Przed północą”, a także „Uczniowskiej balangi” i głośnego kilka lat temu „Boyhood”, jest bowiem specjalistą od znajdywania piękna i wizualnej poezji w tzw. prozie życia, w chwilach, które inni filmowcy wycinają przeważnie w montażu. Jest także zadeklarowanym romantykiem, który nie zamierza zmieniać swojego podejścia do życia tylko dlatego, że w kinie panują obecnie inne trendy.
Wcześniejsze projekty Linklatera raczej trafiały do polskich kin, ale do dzisiaj nie wiadomo, czy „Każdy by chciał!!”, osadzona w 1980 roku opowieść o urokach i trudach dojrzewania grupy studentów, również spotka ten zaszczyt. Na świecie film zebrał świetne opinie i jest uznawany za idealną kontynuację motywów, które Linklater rozwija od początku swej kariery, wypada więc mieć nadzieję, że jednak polskich kin nie ominie na rzecz wydawnictw DVD/BD.
Irański mistrz
Nagrodzony na tegorocznym festiwalu w Cannes za główną rolę męską oraz scenariusz „Klient” Asghara Farhadiego (w wersji angielskojęzycznej „The Salesman”) to kolejny w karierze irańskiego reżysera skromny, oparty na niedopowiedzeniu i napięciu pomiędzy postaciami dramat o ułomności ludzkiej natury, który obiecuje wielkie emocje oraz nie mniejsze refleksje. Kino zdecydowanie trudne i wymagające zaangażowania oraz skupienia ze strony widza, ale przecież w Polsce jest wielu miłośników takich filmowych wyzwań.
Tym bardziej, że po Oscarze zdobytym w 2012 roku za „Rozstanie”, uznawane przez wielu za jeden z najlepszych obrazów XXI wieku, Farhadi stał się nazwiskiem rozpoznawalnym, gwarantem jakości i wysokiej formy filmowej. Od premiery na festiwalu w Cannes minęło już ponad pół roku i ciągle nie wiadomo, czy „Klient” trafi do polskich kin, ale z drugiej strony inny wybitny film Farhadiego, „Co wiesz o Elly?”, czekał niemal rok na dystrybucję w kraju nad Wisłą, więc wypada po prostu cierpliwie czekać.
Miłość wszystko wybacza
„Loving” Jeffa Nicholsa został różnie odebrany na tegorocznym festiwalu w Cannes, z jednej strony otrzymując owację na stojąco tuż po premierze, a z drugiej natykając się na szereg krytycznych recenzji. Jednakże zarówno jego tematyka, jak i fakt, iż przez kolejne miesiące film zyskał przychylność i widzów, i kolejnych krytyków sprawiają, że warto o nim pamiętać. Tym bardziej, że film jest bardzo na czasie – to oparta na faktach opowieść o małżeństwie białego mężczyzny z czarnoskórą kobietą, które przyniosło wiele cierpienia, ale także spełnienie w miłości.
Reżyser Jeff Nichols przeważnie nie cieszył się jednak popularnością u rodzimych dystrybutorów, a jego ostatni film – również tegoroczny „Midnight Special” – wylądował prosto na DVD i Blu-rayu. Jest więc bardzo prawdopodobne, że „Loving” także ominie polskie kina, chyba że nominacje do Złotych Globów (dla aktorów Ruth Neggi oraz Joela Edgertona) zostaną zamienione na te prestiżowe nagrody. Wtedy pojawi się cień szansy.
Nocne szaleństwo
Na koniec zostawiliśmy film, który teoretycznie miał premierę w 2015 roku, ale zamknął tamten sezon wyłącznie w obiegu festiwalowym, trafiając do regularnej dystrybucji na całym świecie już w tym roku. Chodzi o „Green Room” Jeremy'ego Saulniera, w którym świętej pamięci Anton Yelchin, Alia Shawkat i ich zespół punkrockowy stają się przypadkowo celem grupy zwyrodniałych skinheadów i neonazistów pod wodzą grającego jedną ze swoich najlepszych i najbardziej nietypowych ról Patricka Stewarta.
Brzmi jak seans idealnie pasujący do sekcji „Nocne szaleństwo” jakiegoś festiwalu filmowego. I takie właśnie „Green Room” jest – to przysłowiowa „jazda bez trzymanki”, wspaniale nakręcona i pełna napięcia orgia przemocy i pomysłów inscenizacyjnych, którą ogląda się jednym tchem. Co oczywiste, film nie jest dla wszystkich, ale w Polsce mamy mnóstwo amatorów takiej ostrej rozrywki, którzy doceniliby zapewne film Saulniera o wiele bardziej niż kolejne wtórne horrory o duchach, które potrafią straszyć jedynie poprzez nagłe wyskakiwanie przed kamerę.