"Dzieje grzechu" - droga przez mękę
Rolę w filmie Waleriana Borowczyka potraktowała jako kolejne aktorskie wyzwanie. Grażyna Długołęcka nie kryła, że "Dzieje grzechu", które miały stać się przepustką do wielkiego świata, zupełnie pogrzebały jej karierę, skazały ją na ostracyzm i wpędziły w nerwicę. Wiele lat po premierze, na łamach "Przeglądu Tygodniowego", aktorka opowiadała o swoich traumatycznych przeżyciach z planu.
- Chciał (Borowczyk - przyp. red.) widzieć, jak rozkładam nogi. Zaczynając film byłam czystą, młodą dziewczyną z tysiącami kompleksów, a kończąc byłam wystraszonym strzępem. Schudłam 14 kilogramów... Przeżywałam osobisty psychiczny dramat. Wychowana przez siostry urszulanki miałam mentalność zakonnicy i żyłam ze ściśniętymi nogami – opowiadała. - Rozkładanie ich na planie w obecności reżysera niszczyło wszystko, co było we mnie czyste. Borowczyk z niebywałą złością sączył mi w ucho wulgarne słowa, straszył mnie i obrażał.
Borowczyk odpowiedział na te zarzuty w swojej książce, twierdząc, że to aktorka, „nimfomanka”, go napastowała, a kiedy odrzucił jej zaloty, postanowiła się zemścić. Czas po premierze filmu nie był dla Długołęckiej łatwy
- Nie byłam w Polsce zaproszona na żadną premierę, to był jakiś bojkot środowiska – twierdziła w audycji i dodawała, że władze nie chciały jej udzielić zgody na wyjazd do Cannes, a zamiast niej pojechała pani ministrowa.
Aktorka musiała wyjechać zagranicę. Gdy po kilku latach wróciła do Polski, prawie nikt o niej nie pamiętał. Zagrała w kilku debiutach reżyserskich, które trafiły na półki.