Nie za wszelką cenę!
Jan Frycza rzadko możemy oglądać na ekranach kin. Starannie dobiera role i ludzi, z którymi chce pracować. Uważa, że aktor powinien dbać o swój wizerunek i nie powinien przyjmować każdej propozycji.
Mirosław Mikulski : Dlaczego tak rzadko oglądamy pana na ekranie?
Jan Frycz: Bardziej czuję się człowiekiem teatru, a nie kina. Cenię sobie pracę w Teatrze Starym oraz w Teatrze Stu w Krakowie. Z tym ostatnim dużo jeżdżę po Polsce. To mi daje niezależność finansową, mogę poczuć się wolnym i wybierać. Poza tym nie ma zbyt wielu ciekawych scenariuszy filmowych.
M.M.: W dobie produkcji komercyjnych nie podporządkował się pan prawom wolnego rynku i pokusie zarabiania pieniędzy?
J.F.: Rzeczywiście nie podporządkowałem się nowej fali. Wybieram rzeczy, które mnie interesują, nawet za cenę dochodów. To jest dla mnie najważniejsze. Nie jestem aktorem najmłodszym i pewnie się już nie zmienię.
M.M.: A udział w reklamie, czy występy telenoweli?
J.F.: Na razie dziękuję. Gdybym otrzymał taką propozycję, to przede wszystkim interesowałaby mnie ich treść. Musiałbym wiedzieć, co mam grać, jak i za ile. Kiedyś nawet proponowano mi udział w reklamie samochodu, ale potem już nie zadzwoniono.
M.M.: Jest jeszcze w tym zawodzie miejsce na misję?
J.F.: Misja to za dużo powiedziane, ale aktor powinien dbać o swój wizerunek. Muszę się czymś pochwalić. Często spotykam się z uznaniem wśród publiczności za to, że nie gram zawsze i wszędzie. Czasami widzowie czekają na mnie. Wstrzemięźliwość w pracy jest bardzo higieniczna dla aktora.
M.M.: Jak pan wybiera role?
J.F.: Najważniejszym kryterium jest siła, z jaką reżyser przekonuje mnie, że musi ten film zrealizować i jest to dla niego dzieło, bez którego nie może żyć. Taką pasję w oczach miał Jerzy Hoffman kręcąc "Ogniem i mieczem" oraz Andrzej Wajda przy "Panu Tadeuszu". Zazdroszczę kolegom, którzy mogli wziąć udział w tych produkcjach. Te filmy zostały zrobione z potrzeby serca. Lubię pracować z ludźmi, którzy nadają na podobnych falach i wiedzą czego chcą. Jest grono osób, z którymi mogę grać w każdym filmie. Nawołujemy się czasami, aby coś wspólnie zrobić. Nie ma znaczenia czy jest to film akcji, komedia czy dramat.
M.M.: O jakiej roli pan marzy?
J.F.: Rola nie ma znaczenie, liczą się ludzie, z którymi pracuję. Razem wsiadamy na okręt i żeglujemy w nieznane. Ważne jest, żeby wszyscy byli sobie bliscy i dobrze się czuli we własnym gronie.
M.M.: Gdzie w najbliższym czasie będziemy mogli pana obejrzeć?
J.F.: Cały czas staram się pracować i wyznaczam sobie nowe zadania. Od niedawna można mnie oglądać na ekranach kin w filmie "Egzekutor". Prawdopodobnie na wiosnę dojdzie do premiery następnego filmu z moim udziałem. Jest to komedia romantyczna "Zakochani" w reżyserii Piotra Wereśnika. Reżyser jest autorem scenariusza do "Kilera" i mam nadzieję, że ten film również odniesie niemniejszy sukces. Poza tym wznawiamy w Teatrze Starym w Krakowie próby "Braci Karamazow" i jedziemy z tym przedstawieniem do Paryża. Po powrocie z Francji zapraszam na spektakl do Krakowa.
05.01.2000 01:00