Nie żyje Sylwester Chęciński. Reżyser legendarnych "Samych swoich" miał 91 lat
To wielka strata dla rodzimej kinematografii. W wieku 91 lat zmarł Sylwester Chęciński. O śmierci reżysera "Samych swoich" poinformował Polską Agencję Prasową jego syn, lekarz Igor Chęciński.
Odszedł Sylwester Chęciński, wybitny reżyser i twórca sagi "Sami swoi", która bawi kolejne pokolenia polskich widzów. Wiadomość o śmierci filmowca przekazał PAP.
Sylwester Chęciński wspominał, że w jego życiu była zawsze jedna pewna i niezmienna rzecz - miłość do teatru i filmu. Początkowo sądził, że zostanie aktorem. "Zadebiutował" jako 6-latek w remizie, jednak ze stresu nie był w stanie wykrztusić nawet zdania z wyćwiczonego wiersza. To niepowodzenie jednak go nie zraziło. W szkole chętnie uczęszczał do kółek aktorskich; potem związał się z półzawodowym teatrem.
- Przyglądałem się pracy na scenie i za kulisami. To był inny świat. Fascynujący - opowiadał w "Angorze". - Dużo o tym myślałem, miałem swoje wizje. Więc ktoś stwierdził: to zostań, chłopie, reżyserem. No i zostałem.
ZOBACZ TEŻ: Oni odeszli w 2021
Jak postanowił, tak zrobił. Już po maturze złożył papiery do łódzkiej filmówki. Karierę zaczynał jako asystent starszego kolegi, Stanisława Lenartowicza, który pracował właśnie nad "Zimowym zmierzchem". Sam jako reżyser zadebiutował w 1961 r. "Historią żółtej ciżemki", za którą otrzymał nagrodę na festiwalu w Wenecji.
Przy okazji odkrył dla kina Marka Kondrata. Potem była "Agnieszka 46" i "Katastrofa", ale nie powtórzyły już sukcesu pierwszego filmu. Niewiele brakowało, a Chęciński zostałby odsunięty na margines.
Całe szczęście Chęciński w odpowiednim momencie usłyszał audycję radiową "I było święto" w reżyserii Andrzeja Łapickiego, która zainspirowała go do stworzenia komedii obyczajowej. Z pomocą przyjaciół – w tym Andrzeja Mularczyka, który przerobił scenariusz słuchowiska radiowego na filmowy – zabrał się do pracy, by nakręcić "Samych swoich".
I choć od kilku dekad o filmie tym nie mówi się inaczej, jak o kultowym, jego twórca początkowo nieszczególnie w niego wierzył. Co więcej, przyjaciele z branży studzili jego zapał. Do tego stopnia, iż Chęciński zaczął myśleć, że produkcja okaże się kompletną porażką. - To właśnie mówili mi wszyscy, którzy mi dobrze życzyli. "Zastanów się! Co ty robisz?! Nikt na to nie przyjdzie. Ludzie nie będą chcieli oglądać jakiegoś nieogolonego chłopa w gaciach, który kłóci się o kota" - wspominał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
A jednak, "Sami swoi" nietuzinkowa opowieść o zwykłych, a zarazem zupełnie wyjątkowych ludziach, odegrana przecież brawurowo przez plejadę gwiazd polskiego kina zapewniła Sylwestrowi Chęcińskiemu wręcz miejsce w panteonie rodzimej kinematografii. A mimo to, nawet jeszcze w momencie premiery, reżyser miał ogromne wątpliwości.
Przed premierą "Samych swoich" tak się przeraził, że ludzie uznają jego film za mało zabawny, że opuścił salę kinową. - Byłem potwornie zdenerwowany, mokry ze strachu. Do tego stopnia, że uciekłem z sali i chodziłem po korytarzu w tę i z powrotem, słysząc salwy śmiechu– wspominał w "Gazecie Wyborczej".
Nie chciał kręcić kolejnych dwóch części. Zgodził się dopiero po kilku latach. W wielu wywiadach z przymrużeniem oka przyznawał, że jego marzeniem jest "nie być wyłącznie twórcą "Samych swoich". W 1982 roku powstał kolejny hit w jego reżyserii, "Wielki Szu". Potem Chęciński udał się na zasłużony odpoczynek. - Nie robiłem filmów, ponieważ nie chciałem schodzić poniżej pewnego poziomu. Nie chciałem zawieść oczekiwań widzów - tłumaczył. Ostatnim filmem, jaki zrealizował, byli "Przybyli ułani" z 2005 r.
Znakomity reżyser był niejednokrotnie nagradzany za całokształt twórczości. W 2014 r. otrzymał Platynowe Lwy na festiwalu filmowym w Gdyni, trzy lata później zaś branża odznaczyła go Orłem za Osiągnięcia Życia.
Jeszcze w tym roku zaś reżyser odebrał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za "wybitne zasługi dla kultury narodowej, za osiągnięcia w twórczości artystycznej i promowanie polskiej sztuki filmowej".
Trwa ładowanie wpisu: twitter