Trwa ładowanie...
d4g8b8l
27-07-2012 18:03

Nietoperz z konserwy

d4g8b8l
d4g8b8l

Mroczny Rycerz powstaje”, choć jest godnym zwieńczeniem trylogii Christophera Nolana, pozostaje przede wszystkim filmem straconej szansy. Oto bowiem rzecz niesłychana: czerpiąc bezpośrednią inspirację z dwóch kultowych, radykalnych historii komiksowych o Batmanie – „Powrotu Mrocznego Rycerza” Franka Millera i mającego wielu ojców „Knightfall”- Nolan kleci z nich najbardziej konserwatywną fabułę, jaka kiedykolwiek wyszła spod jego ręki. Nie mogło oczywiście być inaczej – to klasyczny „zamykacz” serii, który ambicje schować musi do kieszeni. W grę wchodzą zbyt wielkie pieniądze, o przyszłości samej franczyzy nie wspominając.

W „Powrocie Mrocznego Rycerza”, który w 1986 roku wywrócił uniwersum Batmana do góry nogami, Miller opowiada o świecie, któremu zabrakło jego najbardziej oddanego obrońcy. Mija 10 lat odkąd mieszkańcy Gotham widzieli po raz ostatni człowieka przebranego za nietoperza. Powód jego zniknięcia jest prozaiczny – Bruce Wayne mocno się zestarzał, a śmierć Robina dodatkowo nadwątliła jego wiarę w zasadność misji, której przez lata był wierny. Podczas jego nieobecności zmienił się także świat wokół: Joker trafił na dożywotnią terapię, Harvey Dent poddał się operacji plastycznej, a stary Pingwin wieczory spędza przy butelce w zaplutych knajpach. Catwoman jest burdelmamą. Gordon przechodzi na przymusową emeryturę. Władzę w Gotham przejmują bezlitosne gangi.

Nolan obiera bardzo podobny punkt wyjścia. Od wydarzeń przedstawionych w „Mrocznym Rycerzu” mija osiem lat. Drastyczne wydarzenia z pamiętnego finału stają się użytecznym kłamstwem, mającym położyć kres przestępczości w Gotham.

Dent, prawy prokurator, którego spotkanie z Jokerem zmieniło w bezlitosnego potwora, staje się symbolem męczeńskiej walki z przestępczością, a zainspirowany jego rzekomym heroizmem akt legislacyjny trzyma świat przestępczy w szachu. Batman, wziąwszy na siebie winę za śmierć Denta, pozostaje na wygnaniu. Bruce Wayne, po utracie przyjaciela i ukochanej, zaszywa się w swojej posiadłości i wycofuje z życia publicznego. Sprawiedliwość, okupiona fałszem i wyrzeczeniami, na chwilę triumfuje. I wtedy na scenie pojawia się Bane. Przywołując tę postać z kart komiksu, Nolan sięga do fatalistycznej serii „Knightfall” z 1993. Potężny Bane łamie tam kręgosłup Batmana i przejmuje władzę nad miastem. Gotham traci swojego obrońcę, a jego miejsce – nie bez wpływu na dalszy ciąg wydarzeń – zajmuje tymczasowy naśladowca.

d4g8b8l

Nolan, choć z „Knightfall” i „Powrotu…” czerpie pełnymi garściami, na podobną odwagę nigdy się nie zdobywa. Jeśli jego Rycerz upada, to po to tylko, by za chwilę triumfalnie się podnieść. Niemoc spowodowana śmiercią Denta (i kontuzją), czy stający na jego drodze Bane, okazują się po prostu kolejną, tymczasową przeszkodą na krętej i przewidywalnej, niestety, drodze ku odkupieniu. Geniusz „Mrocznego Rycerza” nie zasadzał się na samym tylko efekciarskim negowaniu tradycji superbohaterskiego triumfu. W pierwszej kolejności film ów oferował fascynującą dychotomię – oto Batman i Joker, dwie strony jednej monety, dwie nieobliczalne, współzależne siły, spętane widmem nieuchronnej autodestrukcji. Postać Bane’a podobnych możliwości nie stwarza – przerośnięty najemnik jest w tym kontekście „zaledwie” machiną zagłady – racjonalistą, szukającym pomsty za dawne, lub urojone – jak kto woli, żale.

Wysoko ustawiona poprzeczka, co zrozumiałe, okazuje się niemożliwa do przeskoczenia. Ze 164 minut tylko 40 zbliża się do dawnej wielkości. Środkowa część, w której Bane sukcesywnie zdobywa władzę, to silny cios, mogący – jak się przez chwilę wydaje – wyrwać wielką dziurę w klasycznym, mocno hollywoodzkim poszyciu filmu. Sam tylko pojedynek Bane’a z Batmanem jest bodajże najlepiej zrealizowaną, najbardziej dramatyczną sceną w całej trylogii, tym jedynym momentem, kiedy zdarzyć może się absolutnie wszystko. I choć ostatecznie Nolan tylko się z nami droczy, a filmowi jego wytknąć można rozmaite potknięcia, to jednak dostarcza nam to, do czego przez lata przyzwyczaił: solidnie zrealizowane, znakomicie zagrane i mające wiele mocnych scen kino akcji, które nie boi się wywlekać na wierzch swego dramatycznego podszycia.

Bo największą, choć nie do końca zagospodarowaną wartością całego widowiska jest fakt, że… wcale nie jest to film o Batmanie. To film o ludziach, którzy go definiują. O Alfredzie – zawiedzionym mentorze Bruce’a. O Selinie Kyle - złodziejce, która, podobnie jak on, nie potrafi uciec przeszłości. O Johnie Blake’u – młodym policjancie, będącym jego sumieniem. To właśnie oni składają się na legendę Mrocznego Rycerza. Jak sam mówi, maskę zakłada nie po to, by chronić siebie, ale swoich najbliższych.

d4g8b8l
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4g8b8l