RecenzjeO trzech takich, co chcieli żyć

O trzech takich, co chcieli żyć

Belgijski film wygrał w tym roku nagrodę publiczności na festiwalu w Karlovych Varach i nie było to pierwsze przyznane przez widzów wyróżnienie na jego drodze. Tego typu tytuły nie dziwią; Film Geoffreya Enthovena to produkcja, która budzi sympatię. Łatwo ją polubić za ciepło, luz i – prosto podane, ale szczere mądrości życiowe, które przemyca między wierszami.

03.08.2012 11:30

Bohaterowie to trzech młodych chłopaków: Philip, Jozef i Lars. Maja dwadzieścia parę lat i chcą cieszyć się życiem. Szczególnie lubią degustacje wina – odkrywanie kompozycji bukietu, rozkładanie aromatu na czynniki pierwsze daje im wiele przyjemności. No i przy okazji, wiadomo: można też się wesoło podchmielić, pożartować i popuszczać oczka do ładnych dziewczyn. Czyli porobić to, co większość młodych mężczyzn (przynajmniej według filmów!) lubi najbardziej... Ale Philip, Jozef i Lars nie są tacy sami, jak reszta ich rówieśników. Pierwszy jest sparaliżowany od szyi w dół, porusza się na elektrycznym wózku, którym steruje za pomocą jedynego sprawnego palca. Co noc do łóżka kładą go rodzice - sam nie jest w stanie zrobić nic. Drugi nosi okulary grubości denka od słoika, widzi ledwie zarysy i kolory. Jest ciepłym, trochę miśkowatym, nieśmiałym młodym facetem, który z powodu choroby wciąż żyje z nadopiekuńczą matką. Trzeci to typowy słodki blondyn, z przepięknym uśmiechem i zawadiacko opadającą na czoło grzywką.
Od wyrywających na imprezach laski lowelasów różni go to, że jest przykuty do wózka, na którym posadziła go nagła, poważna choroba, z którą musiał nauczyć się żyć. Philip, Jozef i Lars mają wspaniałe, otwarte, kochające rodziny i wystarczająco dobrą sytuację materialną, by choroba nie oznaczała dla nich społecznego wykluczenia i wiecznej samotności. Jest jednak jedna rzecz, o której marzą nad życie: niezależność. Postanawiają samodzielnie (z opiekunem, ale bez rodziców) wyruszyć w podróż do Hiszpanii. Są tam piękne plaże, winnice... i dom publiczny, który podobno specjalizuje się w obsłudze niepełnosprawnych. Aha - bo jest jeszcze drobny detal: Philip, Jozef i Lars wszyscy są prawiczkami. I mają tego serdecznie dosyć.

Na którymś z plakatów, reklamujących film, pojawiło się nawiązanie do „Nietykalnych”, francuskiego hitu autorstwa Oliviera Nakache i Erica Toledano. Takie skojarzenie nie dziwi - „Hasta...” to drugi w przeciągu paru miesięcy film, który o osobach niepełnosprawnych (jeden z bohaterów także jest sparaliżowany od szyi w dół) opowiada z dystansem i humorem, próbuje oswoić ich fizyczne dysfunkcje i nie robić z nich głównego wyznacznika osobowości bohaterów.

Jeśli jednak mamy już te dwie produkcje porównywać, to na pierwszy rzut okaz widać dzielącą je przepaść. „Hasta...” jest dużo mniej dojrzałym, kompletnym i po prostu bardziej amatorsko zrealizowanym filmem. Chwilami można odnieść wrażenie, że część przewidzianego w scenariuszu materiału wycięto w montażu: na ekranie zdarzają się drobne logiczne nieciągłości, kolejne sekwencje nie zawsze są wystarczająco ze sobą związane, a akcja trochę się przez to rozmywa. Choć „Hasta...” nie jest filmem zrealizowanym na tyle profesjonalnie, żeby widz zapomniał całkowicie o warsztacie i dał się mu porwać, to techniczne niedoskonałości dość dobrze nadrabia sercem. Kiedy po pierwszych, nieco sztywnych i teatralnych piętnastu minutach wreszcie nabiera tempa, rozpoczyna się naprawdę sympatyczna przygoda. To film, z którym można odbyć podróż od łez śmiechu do łez wzruszenia bez poczucia, że jest się naciąganym na emocje przez wielką produkcyjną machinę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)