"Obiecująca. Młoda. Kobieta": gorzki smak zemsty [Recenzja]
Na taki film jak "Obiecująca. Młoda. Kobieta" widzki czekały od lat. Bo chyba każda z nas zna przynajmniej jednego "miłego, dobrego faceta", który notorycznie przekracza nasze granice, a my … milczymy. Z kolei bohaterka Carey Mulligan pyta go wprost: "co ty robisz?" i wymierza karę. To znamienne, że po ujawnieniu afery z Harveyem Weinsteinem ten film do Hollywood musiała przywieźć Brytyjka.
Cassie była obiecującą młodą kobietą. Marzyła o zostaniu lekarką. Jednak w trakcie studiów jej najbliższa przyjaciółka padła ofiarą gwałtu. Sprawa została zamieciona pod dywan przez władze uczelni. Wszak sprawcą był chłopak z dobrej rodziny, któremu szkoda by było niszczyć przyszłą karierę. Obie nie mogły się z tej sytuacji podźwignąć.
Tylko jedna sprawiedliwa bohaterka filmu w reżyserii Emerald Fennell (znanej z roli Camilii w serialu "The Crown") postanawia oduczyć mężczyzn złych nawyków. W tym celu co tydzień udaje się do klubu i udając kompletnie pijaną samotną kobietę zawsze uzyskuje pomoc od facetów z lepkimi rączkami. Gdy odwożąc ją do domu, przypadkowo zatrzymują się w mieszkaniach panów "tylko na drinka", Cassie momentalnie trzeźwieje i wchodzi z nimi w dyskusję. Choć kamera nie śledzi finału ich starcia, widz pozostaje z wrażeniem, że mężczyzn spotkała nauczka.
Ale "Obiecująca. Młoda. Kobieta" nie jest klasycznym kinem zemsty. Cassie nie pała nienawiścią do wszystkich mężczyzn, a wyłącznie wymierza sprawiedliwość wobec osób, które akceptują i pośrednio podtrzymują kulturę gwałtu. Pod powłoką silnej mścicielki skrywa się jednak wrażliwa, zraniona istota, która próbuje odzyskać zaufanie do ludzi.
Bez wątpienia film brytyjskiej reżyserki to jedna z najlepszych produkcji sezonu. Na wszelkie laury zasługuje wybitny scenariusz Fennell, który ma psychologiczną głębię, ale też umiejętnie balansuje na granicy powagi i humoru. W pełni zasłużył na Oscara. Uwagę zwraca też muzyka, a szczególnie wykorzystanie piosenek "Stars are blind" Paris Hilton oraz przeróbki "Toxic" Britney Spears.
Brawurową kreację stworzyła Carey Mulligan, która z pomocą kostiumów i makijażu udowodniła, że kobieta nocą czy to w wydaniu biurowym, romantycznym lub dyskotekowym nie może czuć się bezpiecznie sam na sam z mężczyzną. Dlatego też na co dzień jej bohaterka ucieka od eksponowania kobiecości, skrywając się pod dziecięcym różem i lizakiem w dłoni.
Choć aktorka niczym kameleon żongluje wizerunkiem atrakcyjnej, młodej kobiety, znaleźli się i tacy, którzy zarzucili jej bycie … za mało sexy. Krytyk "Variety" Dennis Harvey w swojej recenzji uznał, że Mulligan w "Obiecującej. Młodej. Kobiecie" jest źle obsadzona i w tej roli lepiej sprawdziłaby się producentka filmu, czyli Margot Robbie. Mężczyzna chwaląc umiejętności aktorki, wytknął jej, że na ekranie przypomina… kiepską wersję drag queen.
Kilka tygodni później Carey Mulligan w wywiadzie dla "New York Timesa" odniosła się do recenzji Harvey’a, wskazując na to, że krytyk niczym jeden z bohaterów filmu powiedział wprost, że "nie jest wystarczająco pociągająca", aby przekonująco odegrać napastowaną kobietę. Statystyki dotyczące gwałtów pokazują jednak, że ofiarami są kobiety różnych kształtów, ras, ubrane zarówno w mini, jak i dżinsy oraz sportową koszulkę.
"Obiecująca. Młoda. Kobieta" do ostatniej minuty filmu trzyma w napięciu i gra z oczekiwaniami widzów. Finał ma jednak gorzki posmak. Zemsta nie jest drogą, która rozwiąże problem bagatelizowania przemocy seksualnej. Jakie jest zatem rozwiązanie? To już kwestia daleko wykraczająca poza filmową wyobraźnię.