Trwa ładowanie...
dfjsuk8
recenzja
04-03-2014 10:11

Ogrodnik z piekła rodem

dfjsuk8
dfjsuk8

W minimalistycznym formalnie i bogatym w konteksty „Borgmanie“ spotykają się rozmaite tradycje. Antyburżuazyjny surrealizm spod znaku Luisa Buñuela czerpie z konwencji gatunkowego thrillera i zderza się z prostotą typową dla greckiej Nowej Fali. Wszystkie te elementy sprawiają, że w najnowszym filmie Alexa van Warmerdama jest więcej zagadek i ocierających się o absurd rozwiązań inscenizacyjnych, niż jasnych odpowiedzi na nasuwające się pytania. Owa niedostępność, mglistość wymowy i świadomość istnienia szeregu dróg interpretacyjnych fascynuje jednak najbardziej.

Alex van Warmerdam zaczyna od baśni – dosyć brutalnej, choć przywołującej na myśl nie tylko opowieści braci Grimm, ale i obrazy faunów z „Opowieści z Narnii“. W pierwszej sekwencji filmu ksiądz i kilku jego popleczników wbiega do lasu. W rękach trzymają narzędzia przyszłego mordu i wypłaszają z podziemnych kryjówek kilkoro ludzi – w ziemistych marynarkach, zarośniętych, przebudzonych z głębokiego snu. Jeden z nich, tytułowy Borgman (Jan Bijvoet) twierdzi, że chce się wykąpać. Chwilę później puka więc do drzwi domu Mariny (Hadewych Minis) i Richarda (Jeroen Perceval) jak pukali chłopcy w „Fanny Games“ (1997) Michaela Haneke. Richard nie ma w sobie ani dozy naiwności. To furiat i frustrat. Nie tylko więc nie wpuści obcego pod swój dach, ale i spuści mu porządny łomot. Nie wypada jednak, by obdarty starzec leżał na trawniku u drzwi frontowych. Marina poczuje w sobie litość i zaprosi mężczyznę do ich wspólnego domu – jak zaprasza się wampira, który wyssie później wszystkie życiodajne soki z członków całego rodu.

W filmie van Warmerdama zabawa zaczyna się jednak od owych soków spuszczenia. Zmiatane pod dywan emocje wyłażą na światło dzienne; zaczynają buzować jak z wolna podgrzewana woda w garnku; brudzą jak krew brudzi czystą powierzchnię skóry, kiedy tkanka zostaje przerwana. W jednym z sennych koszmarów, jakie zsyła na Marinę bezdomny Borgman, mąż wydziera z uda żony kawał mięsistego ciała. Takie obrazy pozostają w pamięci także w ciągu dnia i sprawiają, że atmosfera gęstnieje, a nerwy są trzymane na wodzy ostatkiem sił. Tylko Borgman nie ma problemu z zachowaniem stoicyzmu. Nigdzie się nie wybiera jakby czekał, aż nadejdzie moment, w jakim Marina zrozumie, że jest typową kobietą – biblijną Ewą, którą pociąga to, co nieznane, która da się omotać szatańskim sztuczkom i skuszona zerwie owoc z drzewa poznania. Nic dobrego później się już nie wydarzy. Powoli będziemy się staczać na samo dno – jakbyśmy się topili w bagnie.

W sensie literalnym Borgman urządzi bagno na podwórku za domem Mariny i Richarda. Z niezrozumiałych dla siebie przyczyn kobieta nakłoni go, by został. A on – po popełnieniu pierwszego, bajecznie fantazyjnego mordu – wejdzie w rolę domowego ogrodnika i ich raj zamieni w piekło. Sprawi, że rodzinne obiady zaczną przypominać absurdalne uczty w filmów Luisa Buñuela, urządzane w ogrodzie spektakle otrą się o filmową awangardę, a uprowadzenie dzieci przypomni scenę, w której Pan Merde (Denis Lavant) uprowadził do kanałów Evę Mendes w „Holy Motors“ (2012) Leosa Caraxa. Podobnie zresztą jak francuski twórca, Alex van Warmedam stara się wystawiać na pośmiewisko życie średniej klasy społecznej, pokazywać pustkę wypełniającą wielkie domy na przedmieściach i nudę, która prowadzi do groteskowych wydarzeń. Mimo więc pewnej pozornej tylko niejednoznaczności, holenderski film opowiada o świecie w pełni oswojonym. Jeśli dziwnym – to dlatego, że oglądanym w krzywym zwierciadle przez rasowego cynika.

dfjsuk8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dfjsuk8