Open'er 2024. Demoniczna Doja Cat zawładnęła sceną
To nie jest wydarzenie dla dzieci. Już dawno Doja Cat w typowy dla siebie, bezceremonialny sposób poinformowała, że trzeba stracić głowę (bardzo owijam tu w bawełnę), by przyprowadzać dzieci na jej show. Jeśli ktoś w piątek wieczór nie posłuchał tej rady, musiał swoim pociechom zakrywać uszy i oczy.
Seks, ogień, fajerwerki. Doja Cat, która była headlinerem podczas trzeciego dnia Open'era przyniosła podwójną energię, którą obdarowałaby dwie niemrawe Duy Lipy. Bez choreografii, ale z mocnym uderzeniem, sensualnością wylewającą się ze sceny i kipiącymi emocjami, pokazała, dlaczego jej nazwisko było najgorętsze w tegorocznym line-upie.
Wbrew oczekiwaniom fanów, którzy widzieli jej inne koncerty, nie przywiozła ze sobą ekipy tancerzy w kostiumach z długich włosów (sic!), ale scena i platformy na niej był nimi porośnięte. Zewsząd buchały płomienie i tryskały fajerwerki. Doja zaczęła od "Aknowledge me", by przejść do "Demons", które w tym pirotechnicznym anturażu niemal przepowiadały rozstąpienie się sceny i nadejście Demogorgona.
Piosenkarka przez cały występ miała na sobie kusą bieliznę przypominającą jock strapy i naklejki na sutki. W peruce z długich białych włosów wyglądała jak półnaga lalka Barbie. Ale taka, która włada sceną i tłumem przed nią, emanuje niemal zwierzęcą energią. Gdy śpiewała słowa piosenki "I'm a puppet, I'm a sheep", wszyscy kończyli za nią "I'm a cash cow". Co jakiś czas Doja nagradzała nas uśmiechem i potakiwaniem głowy z uznaniem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Magda Gessler o cenach swoich jagodzianek. "Moja jagodzianka zostaje w pamięci na cały rok"
Największy entuzjazm wywołało znane wszystkim "Say so" czy "Balut" z najnowszego albumu "Scarlet", na którym wszyscy machali rękoma tak, jak im nakazała Doja. Między gitarowymi riffami i mocnymi solówkami na perkusji były też chwile liryczne, jak "Like You" czy "Agora Hills" odśpiewane na unoszącej się ponad sceną platformie.
Artystka nie pozostawiła nas na długo w tym nastroju i już wszyscy skandowaliśmy niecenzuralne słowa do "Paint the town red". Niemal rozniosła scenę na "Wet vagina" i... zostawiła nas w ciemnościach, światła zgasły. Minęło 75 minut od początku koncertu, więc rozochoceni fani szykowali się na bis, zwłaszcza, że nie wybrzmiały jeszcze dźwięki jej mega hitu "Woman". Niestety: musieliśmy wszyscy patrzeć, jak techniczni zbierają instrumenty, to naprawdę koniec, headliner bez bisu.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski