"Oskarżony". Musisz stać się ofiarą, by zostać wysłuchanym?

Młody mężczyzna zostaje oskarżony o gwałt. Wkrótce pojawiają się liczne wątpliwości i pytania z tym związane. Czy rzeczywiście jest winny, a może sam jest ofiarą? W "Oskarżonym" reżyser Yvan Attal w tej roli obsadził własnego syna.

"Oskarżony" w kinach od 28 stycznia
"Oskarżony" w kinach od 28 stycznia

28.01.2022 18:40

Spotkaliśmy się na festiwalu w Wenecji, gdzie "Oskarżony" miał swoją światową premierę. Film z uwagi na kontrowersyjny temat wzbudzał duże zainteresowanie, podobnie zresztą jak jego reżyser Yvan Attal. Francuz, urodzony w Tel Awiwie, w którego żyłach płynie też algierska krew.

"Oskarżony" - zwiastun

Jest reżyserem, ale przede wszystkim doświadczonym aktorem, mającym na koncie blisko sześćdziesiąt ról. W 2001 roku nakręcił film "Moja żona jest aktorką", w którym obok niego w główną rolę wcieliła się Charlotte Gainsbourg, prywatnie, jak można się domyślić… jego żona. Ceniona brytyjska aktorka grywała zresztą i w kolejnych jego filmach, a w pewnym momencie na planie zaczął pojawiać się także syn Ben.

Oboje grają w "Oskarżonym", filmie, który można by nazwać rodzinnym przedsięwzięciem. Choć niełatwym tak pewnie dla rodziców, jak i syna. Ben gra w nim młodego chłopaka oskarżonego o gwałt, a Charlotte wciela się w jego matkę i społeczną aktywistkę. Ten wciągający sądowy dramat staje się ciekawym spojrzeniem na problem słowa przeciwko słowu w dobie #MeToo.

"Pamiętam, że kiedy czytałem książkę, na której oparty jest scenariusz, współodczuwałem z każdą z postaci. Jestem ojcem, mam syna i dwie córki. Naturalnym było zadawanie sobie pytań: A co jeśli gwałtu dopuściłby się mój syn? Co jeśli to właśnie moja córka byłaby ofiarą?" – przekonywał Yves Attal.

Charlotte Gainsbourg, Yvan Attal i Ben Attal w Weenecji na premierze filmu
Charlotte Gainsbourg, Yvan Attal i Ben Attal w Weenecji na premierze filmu Mondadori Portfolio

Kuba Armata: Jak zatem zachowałby się pan, będąc na miejscu tych rodziców, gdyby dotyczyło to pana bliskich?

Yvan Attal: Myślę, że w podobny sposób jak oni. Rozumiałem, co czują zarówno rodzice chłopaka, jak i oskarżającej go dziewczyny. Gdybym był jego ojcem, też zapewne usilnie przekonywałbym wszystkich, że to, co rzekomo się wydarzyło, nie miało racji bytu. To przecież mój syn. Nie byłby zdolny do czegoś tak okropnego. Jest świetnym studentem, nigdy nie przejawiał żadnej agresji, nie miał problemów w relacjach z dziewczynami.

Przecież nikt nie wie tego lepiej niż rodzic, który obserwuje go przez całe życie, od niemowlęcia. Z drugiej strony, gdyby ktoś wyrządził tak wielką krzywdę mojej córce, byłbym kompletnie zrozpaczony i zdewastowany. Tak po ludzku mogłem przybrać obie perspektywy i w dużej mierze dlatego książka zrobiła na mnie takie wrażenie. Ona zresztą porusza wiele tematów.

Co pan ma na myśli?

Gdyby na chwilę odłożyć emocje na bok, choć to trudne, odnosi się do dzisiejszych dyskusji związanych z publicznym rzucaniem oskarżeń i długą drogą dochodzenia do sprawiedliwości. Jeśli chce się kogoś skazać, powinno się to odbyć na drodze uczciwego procesu. A dzisiaj, w dobie mediów społecznościowych często jest zupełnie inaczej. Idziemy na skróty. Oskarżenia są rzucane na prawo i lewo w przestrzeń publiczną. A potem dopiero myśli się o dowodach. Tyle że jest już za późno, mleko się wylało. Żyjemy w czasach, gdzie bardzo łatwo kogoś ukrzyżować i wystawić na publiczny lincz. I to w zasadzie bez żadnych konsekwencji.

Problemem dzisiejszych czasów jest to, że często wyroki ferujemy przed udowodnieniem winy?

W większości miejsc na świecie kara śmierci zniesiona została trzydzieści lat temu, ale wciąż zabijamy ludzi, wystawiając ich na publiczne lincze. To dzieje się każdego dnia. Cała idea wymiaru sprawiedliwości polega przecież na tym, że odbywa się śledztwo, proces, podczas którego oskarżony ma prawo się bronić, a niezawisły sąd wydaje wyrok. Czasami to wszystko trwa rok, kiedy indziej dwa, właśnie po to, by wysłuchać wszystkich zaangażowanych stron, poukładać to i zrozumieć. Nie może to działać jak pstryknięcie palcem.

"Oskarżony" w kinach od 28 stycznia
"Oskarżony" w kinach od 28 stycznia

Taka chyba nasza natura, że opowiadamy się po którejś ze stron.

Oczywiście każde z nas na podstawie swoich przekonań, wychowania czy moralności przyjmuje jakiś punkt widzenia. Ale nie zapominajmy, że są jeszcze fakty, których nie można przecież zignorować przed podjęciem ostatecznej decyzji. Zresztą nie dotyczy to tylko spraw o gwałt, a każdego potencjalnego wykroczenia. Widzę na co dzień, ilu ludzi wydaje werdykty, opierając się tylko i wyłącznie na słowach potencjalnej ofiary. Perspektywa ofiary gwarantuje to, że ktoś się tobą zainteresuje. Żyjemy w dziwnym świecie.

W filmie pojawia się też wątek #MeToo, ale w kontekście pewnego wypaczenia. Na fali publicznych coming outów bohaterka pisze w mediach społecznościowych, że również była w przeszłości molestowana. Jednak gdy przyjdzie jej mówić o szczegółach na sali sądowej, wiele rzeczy zwyczajnie się nie zgadza. Dochodzi do nadużyć?

Idea ruchu #MeToo na pewno jest właściwa, choć mam wrażenie, że czasami jest nadużywana i wykorzystywana do ciągłego ataku. Łatwo popaść w skrajności, co wiąże się z pewnym sposobem myślenia. Widać to w jednej z pierwszych scen filmu, gdzie o innym gwałcie, jakiego mieli dopuścić się imigranci, rozmawiają w audycji radiowej dwie kobiety. Każda z nich jest zdania, że to czyn godny potępienia, ale ciągną w stronę swojej ideologii, nie szukając żadnego kompromisu. Tam nie ma miejsca na dyskusję.

Często niestety tak bywa. Może to, co powiem, będzie kontrowersyjne, ale problemem dzisiejszych czasów jest to, że musisz stać się ofiarą, by dopiero zostać wysłuchanym, by ktoś zwrócił na ciebie uwagę. Potencjalnemu, podkreślam, oprawcy nikt nie uwierzy. Dużo łatwiej utożsamiać się z ofiarami, bo często kierujemy się sercem, niekoniecznie faktami. Łatwo nam osądzać, niezależnie od tego, czy ktoś jest winny, czy nie.

Rolę chłopaka oskarżonego o gwałt powierzył pan swojemu synowi Benowi. To chyba trudniejsze dla rodzica niż reżysera?

To była skomplikowana, wielowymiarowa, niełatwa do zagrania rola. Ben był nie tyle pierwszym, ale jedynym wyborem. Mieliśmy już zresztą pewne doświadczenie wzajemnej współpracy, bo wystąpił w niewielkim epizodzie w moim poprzednim filmie. Wziął wtedy udział w zdjęciach próbnych, a organizowałem naprawdę duży casting. W pewnym momencie reżyser castingu złapał mnie za ramię i powiedział: "Yvan wystarczy, Ben jest najlepszy. Weź go po prostu do tej roli!". Miałem trochę obiekcji, choć głównie z uwagi na jego dobro.

Reżyser w roli oskarżonego o gwałt chłopaka obsadził własnego syna
Reżyser w roli oskarżonego o gwałt chłopaka obsadził własnego syna

I komentarze, że tata załatwił synowi rolę?

Wiedziałem, że dla niektórych to będzie łatwa pożywka i pojawią się głosy, że Ben gra w filmach tylko dlatego, że jego ojciec je reżyseruje. Zadaniem rodzica jest to, by zawsze chronił swoje dziecko. Z drugiej strony dostrzegłem, że naprawdę mu zależy, a poza tym najlepiej wypadł na zdjęciach próbnych. Sam sobie zadałem pytanie: mam potraktować go nie fair tylko dlatego, że nosimy to samo nazwisko? Obawy były niepotrzebne, bo był świetny. Zawsze odpowiednio przygotowany, znał dobrze swoją rolę, był szalenie odpowiedzialny na planie. Z perspektywy ojca to było naprawdę pozytywne doświadczenie.

Kiedy przeczytałem książkę, na podstawie której powstał scenariusz "Oskarżonego", pomyślałem, że jest tu duża rola, którą chciałbym mu powierzyć. Zależało mi też na delikatnym chłopcu, który potrafi zjednać sobie sympatię ludzi, a tak właśnie postrzegam mojego syna. Nie chciałem aktora, z którym od pierwszego momentu widz nie będzie sympatyzował. To byłoby zbyt oczywiste.

To w ogóle rodzinny projekt, bo w rolę matki Bena wciela się pana żona Charlotte Gainsbourg. Z uwagi na temat było to trudne na poziomie emocji, ale zastanawiam się, czy jeszcze większym dyskomfortem nie byłoby reżyserowanie odważniejszych scen z udziałem bliskich?

Temat oczywiście był trudny, ale nie było tu też scen ekstremalnych. Nigdy na przykład nie reżyserowałem scen seksu z udziałem Charlotte i innego mężczyzny. Pocałunek, w porządku. Poza tym, to był ktoś o urodzie Johnny’ego Deppa, więc była bardzo zadowolona i mogła mi tylko podziękować (śmiech). Myślę, że odważniejszych scen nie dałbym rady zrobić. Byłoby to dla mnie niekomfortowe.

Ale też kiedy pracuję z Charlotte czy Benem, nie jestem mężem ani ojcem. Staram się być reżyserem. Podobnie zresztą oni. W pierwszej kolejności są aktorami, którzy mają przed sobą określone zadanie. Wszystkim nam zależy, by skończyć scenę, niezależnie od skali jej trudności, zrobić to dobrze i przejść do kolejnej. Choć reżyser musi opiekować się swoimi aktorami. Trochę jak ojciec – troszczysz się o nich, chcesz dla nich jak najlepiej.

Ojciec, który, jak widać, potrafi też postawić w trudnych sytuacjach.

Zdaje sobie sprawę, że dla wielu może wydawać się dziwne, by fundować swojemu rodzonemu synowi nawet fikcyjną sytuację, w której oskarżony jest o gwałt. Rozumiem ten punkt widzenia, ale ja patrzę na to nieco inaczej, bo sam jestem aktorem. To rodzaj gry, w dodatku naprawdę interesującej. Dużo trudniej zagrać nieoczywistego, a nawet czarnego bohatera niż pozytywną postać. Najlepsi aktorzy dostają role złoczyńców! Kiedy na ekranie widzę Daniela Day-Lewisa czy Gary’ego Oldmana, najbardziej porażony jestem wtedy, kiedy grają jakąś dziwną, wykrzywioną, połamaną postać i zastanawiam się, jak w ogóle wpadli na pomysł, by zrobić to w taki sposób. Wierzę w to, co robią. Dlatego paradoksalnie uważam, że z punktu widzenia aktora świetnie jest dostać taką rolę. 

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)