Najważniejszym atrybutem panny młodej stała się złota torebka...
Torebka nie była wysadzana pięknymi kamieniami, ani nie została uszyta z ciekawej tkaniny. Panna młoda chodziła wszędzie z papierową prezentową "tytką", na wypadek wymiotów.
Ślub i wesele w stylu "Wielkiego Gatsby'ego" zakładał pióra i złote dodatki. Taki więc kolor miał załatwiony naprędce nowy nieodzowny papierowy atrybut panny młodej.
Ledwie skończyła się ceremonia zaślubin, a Maja Bohosiewicz szybko wskoczyła w baletki i zdjęła tiulową wymarzoną suknię. Ta druga, długości mini, okazała się o wiele praktyczniejsza w tej niezręcznej sytuacji.
- Jeżeli możesz sobie wyobrazić najbardziej niesceniczną i "niewyglądową" chorobę świata, to jest to rotawirus - podsumowała, śmiejąc się gorzko aktorka.
Bohosiewicz wykazała się jednak hartem ducha. Wielu zarażonych podczas świąt gości, łącznie z jej mamą, która trafiła wtedy nawet do szpitala, nie było w stanie pojawić się na przyjęciu. Ona swoje właściwie przespała. Owinięta w ciepły koc, leczyła się wódką z pieprzem, którą przynoszono jej w tzw. małpkach. Popijała alkohol na pusty, wyjałowiony żołądek i coraz bardziej wszystko stawało się jej obojętne...
- Nie wybawiłaś się - stwierdziła, krztusząc się przez łzy Janachowska.
- Nie, ale mój mąż się naprawdę wybitnie bawił - dodała aktorka, która odzyskała siły właściwie dopiero po całym weselu.