Piaf zrobiona na różowo

_„Co pozostało z Tomasza? Napis: Pragnął Królestwa Bożego na ziemi. Co pozostało z Beethovena? Zachmurzony mężczyzna z nieprawdopodobną grzywą, który niskim głosem mówi: „Es muss się!” Co zostało z Franza? Napis: Powrócił po długim błądzeniu. I tak dalej, i tak dalej. Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz. Kicz jest stacją tranzytową pomiędzy bytem a zapomnieniem.”„Co pozostało z Tomasza? Napis: Pragnął Królestwa Bożego na ziemi. Co pozostało z Beethovena? Zachmurzony mężczyzna z nieprawdopodobną grzywą, który niskim głosem mówi: „Es muss się!” Co zostało z Franza? Napis: Powrócił po długim błądzeniu. I tak dalej, i tak dalej. Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz. Kicz jest stacją tranzytową pomiędzy bytem a zapomnieniem.”_

Piaf zrobiona na różowo

Tyle Milan Kundera i jego „Nieznośna lekkość bytu”, zresztą w tłumaczeniu Agnieszki Holland, która zrobiła film o Beethovenie zatytułowany „Kopia mistrza” i nie do końca uniknęła stereotypu „zachmurzonego mężczyzny z nieprawdopodobną grzywą”.

Gdy umarła moja sąsiadka, pojawił się na klatce schodowej nekrolog, a w nim zdanie; „Dała się poznać jako gorąca patriotka i miłośniczka Tatr”. Smutne to było i groteskowe zarazem. „O Bogini!” – pomyślałem – „To tyle z człowieka zostaje po 80 latach stąpania po tej ziemi? To jak ja umrę, napiszą: Dał się poznać jako zawzięty filantrop i miłośnik zupy grzybowej.? Nie, to nie będzie grzybowa, to musi być coś wzniosłego niczym Tatry. "Dał się poznać jako miłośnik pieszych wycieczek po parkach narodowych Ojczyzny.” To może lepiej w takim razie od razu z bytu udać się w zapomnienie. Bez przesiadki. W każdym razie, bardzo proszę tych, którzy zostaną, by mnie poddali kremacji, nie stawiali mi nagrobka, a już, broń Boże!, nie umieszczali żadnych napisów.

Ale artyści! Ci to mają przechlapane. O ich dziełach zapomną, o nich pamiętać będą długo, bardzo długo. I życiorysy im zlustrują do najintymniejszej chandry i najbardziej wstydliwego kaca. A co gorsza, sformatują je postromantyczną sztancą, zgodnie z którą artysta to taki nieszczęśliwy, wrażliwy osobnik, co w miejscu nie ustoi, nadużywa alkoholu i innych środków odurzających, bywa nieprzyjemny dla otoczenia (wiadomo, artysta!) i od czasu do czasu coś stworzy w natchnieniu.

Myślę, że ok. 95 procent filmów biograficznych o malarzach, pisarzach, aktorach, śpiewakach powstało według tego klucza. I choć, jak go dobrze przekręcić, może on nas zaprowadzić do arcydzieła - vide „Amadeusz” Formana - to jednak zdecydowana większość tych produkcji ociera się bezwstydnie o kicz. Albo po prostu kiczem jest. Dlatego... ...za filmami biograficznymi nie przepadam. Właściwie, bez zastrzeżeń akceptuję bodaj tylko jeden – nieco już dzisiaj zapomnianą, absurdalną komedię Taga Danielssona z roku 1978 „Przygody Picassa”. Za to, że bawi się biografią, wizerunkiem i mitem tytułowego bohatera, a tym samym udaje jej się miejscami znakomicie oddać duch twórczości Picassa.

Natomiast, zdecydowanie po stronie „winien” lokuję koszmarną biografię Edith Piaf „Niczego nie żałuję”. Wkrótce na waszych ekranach. Biedna Piaf! Biedny Wróbelek! Zachciało jej się śpiewać piosenki o miłości, to teraz w tej samej konwencji postawiono zekranizować jej życie. Tyle że między wielką sztuką a tandetą granica bywa często cieniutka. Szansony, które w interpretacji Piaf są małymi arcydziełami, w wykonaniu mniej utalentowanych piosenkarek wypadają, co najwyżej, przeciętnie. Dlatego też nie tak znowu wiele artystek ma odwagę sięgać do repertuaru francuskiej artystki, jeśli już to wybiera stamtąd lekkie i niefrasobliwe „La vie en rose”.

Może gdyby Forman wziął się za „Niczego nie żałuję”, potrafiłby coś z tym materiałem zrobić? Niestety, Olivier Dahan Formanem nie jest i raczej już nie będzie, dlatego przerabia życie Piaf na brukową melodramę. Główna postać jawi się nie jako diwa, ale dziwa o kuchennych manierach, która nie wiedzieć, dlaczego, czasami śpiewa. Babsko krzykliwe, skrzekliwe i kompletnie pozbawione charyzmy - możemy je sobie podejrzeć przez dziurkę od klucza jak „puszy się i miota”. Fuj! Podglądactwo toleruje tylko w celach seksualnych. Zaglądanie komuś w brudną bieliznę uważam za godne pożałowania.

Panie Olivierze, jak pan mógł? Czyżby chodziło tu o zdemaskowanie „do goła” narodowego mitu? Ach, skądże! Film tapla się w egzaltacjach pokroju „Życia na gorąco”, ekscytując się niczym znudzony onanista kolejnymi skandalicznie nieszczęśliwymi miłościami Edith P. I na tym polega podstawowa różnica – Piaf zamieniła paryski bruk w wielką scenę, a rynsztokowe historie w sztukę. Twórcy tej fatalnej biografii z powrotem wrzucili życie i twórczość Piaf do rynsztoka.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)