"Eastern": Zabij albo daj się zabić
Dwie dziewczyny stają do nierównej walki z wyznawanym przez swe rodziny drastycznym kodeksem krwi, którego zapisy egzekwują zapamiętani w tradycji faceci z karabinami. "Eastern", jeden z najoryginalniejszych polskich debiutów ostatnich lat, zawita do kin 26 czerwca. O ponurej wizji naszego kraju rozmawiamy z jego reżyserem, Piotrem Adamskim.
Darek Kuźma: "Eastern" to film polski i zarazem niepolski. Członkowie dwóch zwaśnionych rodzin mówią po polsku i wyglądają na Polaków, ale otaczający ich świat rządzi się częściowo zasadami amerykańskich westernów, a częściowo prawami średniowiecznego kodeksu krwi.
Piotr Adamski: Kodeks, którym się inspirowaliśmy, powstał, zanim ludzie wdrożyli znane nam dziś systemy prawne. W jego centrum stało pojęcie honoru, więc każdy poniekąd sam stanowił prawo, ale jego egzekucja odbywała się w ramach przedziwnych rytuałów. To fascynująca i bardzo brutalna lektura. Niby to daleka przeszłość, ale jak się to czyta, to pewne elementy podskórnie ciągle rezonują z naszą rzeczywistością. Dlatego z Michałem Grochowiakiem, współscenarzystą "Easternu", włożyliśmy rytuały tamtego świata we współczesność, żeby zobaczyć co z tego powstanie. Ekranowy świat nie jest naszym światem jeden do jednego, lecz pewną wariacją współczesności, w której nie ma nowoczesnych struktur państwa prawa, a ludzie rozwiązują swoje konflikty w bardziej pierwotny, popędowy sposób.
"Pętla" - pierwszy zwiastun nowego filmu Patryka Vegi [18+]
Najważniejszym jest chyba prawo zemsty, krwawa tradycja, z której chcą się wyłamać dwie młode bohaterki.
W oryginalnym kodeksie działało to trochę jak starotestamentowa zasada "oko za oko, ząb za ząb". Jeśli ktoś zabił członka twojej rodziny, twojej rodzinie nie tyle przysługiwało prawo zemsty, ile po prostu musiała tę śmierć pomścić. Jeśli wybrany do tego zadania przedstawiciel rodziny nie dokonał vendetty, rodzina zostawała pozbawiana honoru, wykluczona z życia społecznego. W "Easternie" jest podobnie, tyle że zabójstwo popełnione przez dziewczynę staje się kamieniem, który po wrzuceniu w wodę tworzy fale, których mężczyźni się nie spodziewali.
W "Easternie" pojawia się jeszcze postać radcy, którego można opłacić, aby pokrzywdzona rodzina nie musiała dokonywać zemsty.
Rola radcy, czyli figury prawa, ogranicza się do pobierania podatku od każdej śmierci w ramach rodowej wendety. Taki podatek od zabijania. To właśnie jeden z motywów bezpośrednio zaczerpniętych z kodeksu. Od razu pomyślałem, że to ciekawa metafora naszego świata, w którym od obrotu obrazami przemocy, płaci się też podatki. Te obrazy generują ogromne zyski. Przemoc jest powszechnym elementem każdych wiadomości telewizyjnych, kanałów informacyjnych czy różnych obszarów kultury popularnej. Wszystko legalnie, w ramach prawa.
Spotkałem się z opiniami, że choć "Eastern" nie mówi tego wprost, trafnie oddaje dzisiejszy stan Polski podzielonej ideologiczno-politycznymi sporami. Jak reagujesz na takie opinie?
Wszystkie opinie są dla mnie ciekawe. Cieszę się, że film zawiera na tyle dużą przestrzeń do interpretacji, że prowokuje widzów do szukania znaczeń. Realizując "Eastern", nie chciałem tworzyć filmu zamkniętego, opowieści, która byłaby tylko o tym czy o tamtym, więc każdy dialog widzów z ekranową historią jest dla mnie ważny. Nie chcę mówić, czy to jest metafora współczesnej Polski, czy nie. Nie jestem od tego. Tym bardziej że łatwo nabrać się na jedyną słuszną interpretację. Zaczynasz mówić, że film miał być taki, a nie inny, i sam zaczynasz w to wierzyć. Mnie interesuje eksperyment i proces, a nie obliczony matematycznie efekt. W przypadku tego filmu intuicyjnie bawiliśmy się w budowanie pewnego świata, która ma zasysać widza właśnie tym, że nie jest oczywisty i jednowymiarowy. Tutaj moja rola się kończy. Znaczenia powstają już w głowie widza.
Prawo krwi i żądza zemsty sugerują brutalność, ale w "Easternie" nie ma scen obrazowej przemocy. Napięcie wynika z tego, czy dziewczynom uda się przeżyć w świecie, w którym nowego męskiego potomka wita się strzelaniem po pijaku w niebo z broni automatycznej.
Chodziło o to żeby czuło się, że nasz filmowy świat jest brutalny, ale bez potrzeby dosłownego pokazywania tej brutalności. Pewnie że gdybyśmy dołożyli krew, flaki, nagość i seks, łatwiej byłoby tę wizję sprzedać, ale nie o to tutaj chodziło. Obrazy przemocy są już w naszych głowach. Dla mnie interesujące jest właśnie to, czego nie widzimy, ale czujemy to w powietrzu i o tym fantazjujemy. Klisze i kody, którymi się w tych fantazjach posługujemy. Skąd w nas ciągle ten głód na ekranową przemoc? Swoją drogą to jest fascynujące i przerażające jednocześnie, że dość łatwo było wpisać we współczesność takie średniowieczne rytuały, jak witanie męskiego potomka strzelaniem w niebo. Powstała hybryda, którą, jak wcześniej wspomniałeś, niektórzy ludzie nazywają metaforą obecnej Polski.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Co mnie prowadzi do korzystania z konwencji westernu, gatunku, który w Polsce nigdy na dobrą sprawę nie zaistniał, nie tylko dlatego, że nie mamy odpowiednich warunków topograficznych. Jak podeszliście do tego z Michałem Grochowiakiem?
Western jako konwencja opowiadająca o krainie bezprawia, w której jednostka – jakiś ostatni sprawiedliwy – zaprowadza ład, jest oczywiście w filmie obecny, ale to rzecz wtórna wobec naszej koncepcji. Po prostu honor, zemsta, legalna broń i wątek braku struktur prawa automatycznie pchają w stronę analogii do westernu. Ale u nas to taki ciągły dialog, zamiast Monument Valley mamy zamknięte osiedle pod Warszawą, zamiast nieogolonych kowbojów dwie młode dziewczyny ze strzelbami. Role bohatera i antybohatera też się mieszają.
Twoja interpretacja nawiązuje jednak do późniejszych rewizjonistycznych westernów, bo w "Easternie" nie ma ani jednej dobrej postaci. Wszyscy są w taki czy inny sposób ubrudzeni.
Nie da się dziś opowiadać o świecie w czarno-białych barwach. Wszyscy jesteśmy uwikłani w globalną sieć powiązań. Z powodów etycznych zamieniasz mięso na awokado, a tu nagle okazuje się, że uprawa tego awokado powoduje spustoszenie ekologiczne w Ameryce Południowej. W klasycznym westernie zawsze był jakiś dobry szeryf, który strzegł prawa i chronił miasteczko przed bandytami z zewnątrz. Wyraźne bieguny dobro – zło. Ale świat jest przecież bardziej zniuansowany. Z czasem Hollywood potrzebowało mniej oczywistych narracji. W rewizjonistycznym westernie to szeryf okazuje się często tym złym – figura władzy jest skorumpowana, a wykluczeni ze społeczeństwa bandyci są po prostu skrzywdzeni przez system.
Trudno było znaleźć odpowiednie aktorki?
Trudno. Z Mają Pankiewicz było akurat tak, że pojawiła się już na samym początku i czułem, że to jest to. Ale ciągle nie było drugiej dziewczyny, czyli ekranowej Klary. Uparłem się na autentyczną siedemnastolatkę, a to znaczy, że szukasz naturszczyka, a nie profesjonalnej aktorki. Naturszczyk musi po prostu trochę być jak postać, w którą ma się wcielić. Zrobiliśmy mnóstwo castingów i nic. Dwa tygodnie do zdjęć, Maja w pogotowiu, a nie wiadomo czy dostanie rolę, bo główne postacie trzeba ze sobą zestawić, sprawdzić, czy jest między nimi chemia. Duży stres dla wszystkich. W końcu zjawia się Paulina Krzyżańska i ma taki tupet, że aż mnie onieśmiela. Od razu wiedziałem, że sobie poradzi. Pierwsza próba z Mają i Pauliną wyszła bardzo obiecująco, duża różnica temperamentów. O to chodziło.
Film już zawojował w zeszłym roku kilka festiwali, a teraz trafia do dystrybucji kinowej. Czujesz ulgę?
Nie wiem czy ulgę. Jakąś umiarkowaną mieszankę ekscytacji i lęku. Cały proces trwał strasznie długo, bo zdjęcia robiliśmy w sierpniu 2018 roku, a scenariusz powstał jeszcze rok wcześniej. Wszystko na raty. Największe emocje związane z tym filmem już przeżyłem, no chyba, że coś mnie jeszcze zaskoczy. Teraz jestem przede wszystkim ciekaw reakcji szerszej publiczności.