"Pod wulkanem". Ukraińcy spotkali roześmianych Rosjan w hotelowej restauracji. Wybuch był kwestią czasu
"Pod wulkanem" Damiana Kocura zostało polskim kandydatem do Oscara. Choć mało kto film widział, pojawiła się o nim masa negatywnych komentarzy. To faktycznie historia, która nie wszystkich przekona.
Roman, jego dzieci (Anastasiya i Fedir) i partnerka Sofia spędzają ostatnie chwile na Teneryfie. Dla jednych raj, dla innych turystyczne piekiełko, gdzie kelnerzy w restauracjach serwują kiczowate sztuczki, a uliczni handlarze nad talerzami pokazują bransoletki, które można kupić za kilka euro. Nie ma gdzie zostawić auta i w sumie wszędzie można dostać mandat za złe parkowanie. W hotelu zamiast odpocząć od szarej rzeczywistości, to słyszy się "swoich". Urok zagranicznych wakacji. Roman i jego bliscy są przekonani, że za kilkanaście godzin wsiądą do swojego samolotu i wrócą do Ukrainy. Wtedy wybucha wojna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Filmy, których nie można przegapić. To będą petardy
Rodzina zostaje z niczym. Ich lot jest odwołany i nie wiedzą, czy w ogóle będą mogli wrócić do kraju. Do czego wrócą, skoro słyszą, że kolejne miasta są bombardowane? Ich jedynym łącznikiem z prawdziwą rzeczywistością Ukraińców są telefony. Młodziutka Anastasiya dowiaduje się o codziennym życiu jej kolegów i koleżanek, wpatrując się non stop w ekran. Od jednej z koleżanek słyszy, że powinna pokazywać Teneryfę i siebie na wakacjach, skoro już na nich jest. Dla dziewczyny to niepojęte. Co robić? Jak funkcjonować? Cieszyć się atrakcjami Teneryfy, gdy tam dzieje się koszmar?
Choć o wojnie w Ukrainie powstało już wiele produkcji, reportaży itd., to Damian Kocur pokazuje sytuację Ukraińców od zupełnie innej strony. Ta patchworkowa rodzina jest pozbawiona fundamentów. Tracą kompletnie kontrolę nad tym, co dzieje się w ich życiu i przekłada się to niemal na każdą drobną sytuację, jaka ich spotyka. Gdy w mediach słyszą, że Rosjanie mordują Ukraińców, oni muszą słuchać głośnych śmiechów rosyjskich turystów z ich hotelu.
Aż w końcu, gdy spotykają się przy śniadaniu, nie wytrzymują i zaczynają awanturę. Tyle że pozostali turyści nie rozumieją, po co się ktoś tak wydziera. I tyle. Sofia, Roman i dzieciaki muszą się mierzyć ze swoim koszmarem w samotności. Jest w "Pod wulkanem" taka scena, która chyba najlepiej oddaje to, jak koszmar innych nie przekłada się w żaden sposób na to, że życie drugich miałoby się zatrzymać. Gdy przy basenie czytają kolejne doniesienia o bombardowanych ukraińskich miastach, wokół nich turyści wężykiem tańczą lambadę.
Ta scena chyba też najlepiej oddaje to, na jaki grunt pada ten film. Ludzie zapominają o toczącej się w Ukrainie wojnie, bo żyją swoim własnym życiem. Kocur w "Pod wulkanem" daje widzom moment na refleksję, jak wygląda ten "kryzys uchodźczy", o którym tak często mówiło się w mediach. Czy to film łatwy, pulsujący energią, zwrotami akcji? Zupełnie nie. Nie o to tu chodzi. Ale ascetyczny sposób opowiadania tej historii nie do wszystkich trafi. Niewielu może w ogóle poruszyć. Siła rażenia tego filmu jest znacznie mniejsza niż poprzedniego obrazu Kocura, czyli filmu "Chleb i sól". Czy poruszy Akademię Filmową, która będzie za kilka miesięcy wybierała ścisłe grono kandydatów do Oscara za najlepszy film międzynarodowy? Niestety, wątpliwe, jeśli brać pod uwagę słabiutkie oklaski po pierwszych pokazach filmu na festiwalu w Gdyni.
"Pod wulkanem" otwiera 49. festiwal filmowy w Gdyni. Produkcja jest też w Konkursie Głównym i powalczy o Złote Lwy, które będą przyznawane podczas oficjalnej gali 28 września.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o porażającym Colinie Farrellu w "Pingwinie", opowiadamy o prawdziwej żyle złota w kinie, ale uwaga; tylko dla widzów o mocnych nerwach! Przyznajemy się także do naszych "guilty pleasures", wiecie co to? Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: