4z9
Piekło amatora
Kiedy mowa o takim twórcy, jak Krzysztof Kieślowski, zwykle mowa o mistrzu – artyście, który inspiruje rzesze młodych reżyserów i wpływa na kształtowanie kolejnych pokoleń filmowców. Co by się jednak stało, gdybyśmy spojrzeli na sprawę z odwrotnej perspektywy – tak, jak lubił to robić Kieślowski, i zapytali, na czyjej twórczości wyrastał on sam?
- Pierwszy zachodni film obejrzałem w Strzemieszycach* – opowiada reżyser w autobiografii. *– Musiał to być „Fanfan Tulipan“ z Gerardem Phillipem. To była absolutna sensacja, ciągle [w lokalnym kinie] pokazywano bowiem filmy czeskie, rosyjskie albo polskie. Byłem wtedy małym chłopcem. Miałem siedem albo osiem lat, a film był dozwolony chyba od szesnastu. Pojawił się problem. [...] Mój cioteczny dziadek, znany w miasteczku lekarz, poszedł specjalnie na któryś z seansów. Uznał, że mogę to zobaczyć, i następnie, korzystając ze swojego autorytetu lekarza, załatwił z kierowniczką kina, żeby mnie wpuściła. Poszedłem. I wcale tego filmu nie pamiętam.
Dziś ta opowieść brzmi jak przykład klasycznej ironii losu. Ta jednak zbyt często nie pojawiała się w filmach Kieślowskiego. Więcej w nich było gry z życiem.