Podwójne życie Krzysztofa Kieślowskiego
13.03.2014 | aktual.: 28.03.2018 14:13
Krzysztof Kieślowski – reżyser kultowego „Dekalogu“ (1988) i trylogii „Trzy kolory“ (1993-1994); twórca, do którego porównuje się nielicznych współczesnych filmowców; artysta obcujący z metafizyką, duchowością i małym polskim realizmem – zmarł 13 marca 1996 roku po operacji serca. Ostatnie miesiące życia spędził wspólnie z Krzysztofem Piesiewiczem.
„Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak liczne są w jego filmach odwołania do własnej przeszłości oraz antycypacje przyszłości“ – pisze Tadeusz Lubelski w zbiorze esejów „Za duży blask“ – „okazuje się, że pod maską bajki o ludziach, jak nazywał swoje filmy, kryje się nieomal pamiętnik wewnętrzny, świadectwo osobistego rozrachunku z życiem, tak pełne, że trudno byłoby znaleźć odpowiednik w polskim kinie, a niewiele – w kinie światowym.“
Krzysztof Kieślowski – reżyser kultowego „Dekalogu“ (1988) - uważanego przez Stanleya Kubicka za "arcydzieło życia" - i trylogii „Trzy kolory“ (1993-1994); twórca, do którego porównuje się nielicznych współczesnych filmowców; artysta obcujący z metafizyką, duchowością i małym polskim realizmem – zmarł 13 marca 1996 roku po operacji serca. Ostatnie miesiące życia spędził wspólnie z Krzysztofem Piesiewiczem. Artyści przygotowywali projekt kolejnej trylogii, którą bez większych sukcesów próbowali ożywić na ekranach tacy reżyserzy jak Tom Tykwer („Niebo“)
i Danis Tanović („Piekło“)
.
Sposób myślenia Kieślowskiego nie podlegał żadnym kategoryzacjom, do dziś niełatwo naśladować jego styl pracy, trudno zbudować atmosferę podobną jego filmom, by nie otrzeć się o pretensjonalność. Jak mówił bowiem sam mistrz – „Nieważne, gdzie stawia się kamerę, ważne jest – po co?“. A w jakim celu stawiał ją autor „Amatora“ (1979)?
Tysiące twarzy i setki miraży
- Każdy człowiek chce zmieniać świat, kiedy zaczyna cokolwiek robić. Ja chyba nie liczyłem na to, że można zmienić świat w dosłownym tego słowa znaczeniu. Myślałem, że uda się ten świat opisać – mówił reżyser „Bez końca“ (1984). Kieślowski zawsze starał się zacierać granice między życiem a sztuką. Podobnie jak bohater wspomnianego „Amatora“ – Filip Mosz ( Jerzy Stuhr ), który kierował kamerę na siebie – Kieślowski reżyserował na planie własne emocje.
Sobolewski przekonuje, że już jego krótki dokument z 1978 roku „Siedem kobiet w różnym wieku“, traktujący o baletowych tancerkach, był swoistym komentarzem do drogi, jaką szedł sam reżyser. Przygoda Kieślowskiego z dokumentem była znacząca, ale trwała zaledwie dekadę. W swojej autobiografii reżyser wspominał, że szybko poczuł chęć przekraczania granic. Pragnął wiedzieć o swoim bohaterze więcej i pokazać go w sposób bardziej intymny, niż pozwala mu na to forma dokumentu.
W kinie fabularnym osiągnął mistrzostwo, bo w końcu mógł badać świat z dowolnej perspektywy. Lubił zaskakiwać swoim punktem widzenia. Do dziś wśród studentów polskich kierunków filmowych krąży anegdota na temat ustnego egzaminu Kieślowskiego do łódzkiej filmówki. Zapytany o środki komunikacji między ludźmi, miał odpowiedzieć: „No... tramwaj, autobus...“.
Obietnica
- Pamiętam, jak drugi raz zdawałem do Łodzi* – wspominał Kieślowski. *– Wróciłem z egzaminu i umówiłem się z mamą w Warszawie, na Placu Zamkowym, przy ruchomych schodach. Mama liczyła chyba na to, że się dostanę, ale ja już wiedziałem, że nic z tego. Przyjechała górą, a ja dołem. Wjechałem ruchomymi schodami i wylazłem na zewnątrz. Padał deszcz, jak cholera. Powiedziałem mamie i stała taka zmoknięta. Strasznie jej było przykro, że nie dostałem się po raz drugi. Powiedziała: „Słuchaj, może ty się po prostu do tego nie nadajesz“. I nie wiem, czy płakała, czy to był deszcz, ale zrobiło mi się jej strasznie żal. Taka była smutna. Wtedy właśnie zdecydowałem, że się tam dostanę choćby nie wiem co. Udowodnię im, że się nadaję.“
Tak jak od zawsze wiedział, że nadaje się na reżysera, Kieślowski zawsze też czuł, że istnieje coś więcej, niż rzeczywistość, której możemy się przyjrzeć i świat, jakiego wolno nam dotknąć. Twórca „Przypadku“ (1981) sięgał wzrokiem dalej niż inni. Wierzył w zbiegi okoliczności, ale szukał też wewnętrznych mechanizmów, które rządzą ludzkim losem.
Podobnie jak jego bohaterowie, Kieślowski różnymi ścieżkami dążył do perfekcji. Fantazjował i powoływał do życia światy i ludzi, którym warto było się przyglądać tak mocno i do bólu jak Tomek (Olaf Lubaszenko)
przyglądał się Magdzie (Grażyna Szapołowska)
w „Krótkim filmie o miłości“ (1988). Czy sam Kieślowski był w kogoś zapatrzony?
Piekło amatora
Kiedy mowa o takim twórcy, jak Krzysztof Kieślowski, zwykle mowa o mistrzu – artyście, który inspiruje rzesze młodych reżyserów i wpływa na kształtowanie kolejnych pokoleń filmowców. Co by się jednak stało, gdybyśmy spojrzeli na sprawę z odwrotnej perspektywy – tak, jak lubił to robić Kieślowski, i zapytali, na czyjej twórczości wyrastał on sam?
Dziś ta opowieść brzmi jak przykład klasycznej ironii losu. Ta jednak zbyt często nie pojawiała się w filmach Kieślowskiego. Więcej w nich było gry z życiem.
Wielcy przegrani?
Dziś mówi się, że Kieślowski pozostawał pod silnym wpływem innego polskiego reżysera –Krzysztofa Zanussiego. Mistrz z lat 70. obecnie dramatycznie rozmija się z rzeczywistością, a jego kolejne filmy są odklejone od istoty współczesnej kinematografii.
Czy więc jednak role ironicznie się odwróciły i dziś można powiedzieć, że Zanussi stał się podobny bohaterom filmów Kieślowskiego? Czy wymyślane przez autora „Trzech kolorów” postaci to wielcy przegrani, miotający się z życiem, prowadzący dyskusje z Bogiem, oddający się miłosnym rozczarowaniom i decydujący się toczyć potyczki, które na pewno nie przyniosą im wygranej?
Aktorzy, którzy biorąc udział w filmach (na zdjęciu), niezapomniane chwile przeżyła Grażyna Szapołowska.
Podczas ostatniego Warszawskiego Festiwalu Filmowego aktorka wspominała, że Kieślowski „miał niezwykle czułe serce na wszystko, co działo się dookoła, bardzo lubił ludzi, mówił do wszystkich po imieniu, ale jednocześnie potrafił ustawić każdego do pionu. Był serdeczny, ciągle zabiegany, ciągle poszukiwał siebie samego.“
Urok podglądacza
Małgorzata Kornatowska* pisała, że rekwizyty wypełniające świat przedstawiony w filmach Kieślowskiego *„niosą często tajemnicze, magiczne znaczenia, pozwalają budować łańcuchy powiązań między wydarzeniami i postaciami. Szklane kule, magiczne pierścionki do zaklinania losu, wisior z mieniących się i dźwięczących szkiełek, lalki...“
Tak jak Kornatowska, tak i Kieślowski odkrywał piękno w codzienności; szukał niezwykłości w relacjach między ludźmi. Szukał intymności, poniekąd był podglądaczem – badał gesty i sens spojrzeń, przysłuchiwał się rozmowom. Jako reżyser chciał mieć dostęp do emocji, o których nie opowiada się wszem i wobec. Z tego względu przypomina trochę sędziego z „Trzech kolorów: czerwonego“ (1994) – mężczyznę, który podsłuchiwał prywatne rozmowy telefoniczne, szukał kontaktu z przestrzenią intymnych doznań.
Sobolewski patrzy na filmowego bohatera z drugiej strony – mówi, że ten „ma coś z artysty, reżysera: chce wpływać na losy innych, interweniuje, jakby sam był Opatrznością.“Ta ostatnia czuwała nad Kieślowskim, nie pozwoliła mu jednak poznać bliżej swojej natury. Artysta zmarł w trakcie prac nad scenariuszem „Nieba“ – pierwszą częścią swojej kolejnej trylogii, której realizację planował wspólnie z Krzysztofem Piesiewiczem.
Dziękczynna modlitwa
- Praca z Krzysztofem daje mi ogromnie dużo. Jego osobowość ma z pewnością wpływ na to, co robię. Potrafiliśmy się odnaleźć, dogadać, uzupełnić. Jak wszystko w życiu, nasze spotkanie było przypadkiem. Przypadkiem poznała Piesiewicza Hania Krall, ja chciałem robić film o sadach w stanie wojennym, więc Hania nas ze sobą skontaktowała. Przypadek. Dobry przypadek. Ale obaj byliśmy do tego spotkania przygotowani przez to, co zrobiliśmy, przez co przeszliśmy, co nas dotknęło. Wierzę, że na dobry przypadek trzeba sobie zasłużyć – mówił Krzysztof Piesiewicz.
Reżyser, który po śmierci Kieślowskiego nie napisał więcej scenariusza do żadnego znaczącego filmu wspominał, że dzięki twórcy „Krótkiego filmu o zabijaniu“ (1987) odkrył zupełnie nowy świat. Kieślowski miał być tym, który uświadomił mu, jak wiele można powiedzieć za pomocą języka filmu i jak tworzenie potrafi stać się częścią życia.
O mistrzach zwykle mówi się tylko dobrze. Ich wpadki ulegają zapomnieniu równie szybko, jak szybko rozdmuchuje się dziś skandale celebrytów. Z drugiej strony nie mija moda na odbrązawianie pomników. Współcześni dziennikarze, kolejni naśladowcy i niefortunne porównania owocują rodzeniem się ostrych uwag krytycznych. Również o Kieślowskim.
Naiwność metafizyka
Ostrze krytyki w reżysera wymierzył m.in. Robert Ziębiński, który na łamach Newsweeka napisał, że „scenariusze Kieślowskiego i Piesiewicza, tak samo jak dzieła Coelho, dotykają rzeczy ważnych, a niekiedy ostatecznych (śmierć, przemijanie, miłość, duchowe wypalenie) i opisują je w niemal identyczny sposób. Różnica jest jedna: Coelho ogranicza własną inwencję twórczą do parafrazowania buddyjskich, żydowskich i islamskich przypowieści, podczas gdy Kieślowski i Piesiewicz próbowali opowiadać o kondycji współczesnego człowieka swoimi słowami. Efekt jest jednak ten sam – naiwne dzieła silnie zanurzone
w naiwnej symbolice.“
To, co kiedyś cenione, dziś bywa wyśmiewane. Na szczęście raz przyczepionych etykietek już się nie odkleja i ten, kto został uznany za mistrza, pozostanie nim na przekór wszystkim. I Kieślowskiemu tak jak innym – jak Federico Felliniemu, Michelangelo Antonioniemu czy Woody’emu Allenowi – wolno było wciąż kręcić ten sam film, z taką samą dozą symbolizmu i metafizyki. Bo, jak dwa lata przed śmiercią Kieślowskiego pisał Stanisław Zawiśliński, „to nazwisko zna dzisiaj cały świat [...] od Strasbourga po Nowy Jork, Hongkong i Jerozolimę“.
Anna Bielak