Polka podbija Hollywood na swoich warunkach. Iza Miko opowiada o trudnych początkach i ciemnych stronach branży
Historia kariery Izabelli Miko to amerykański sen na jawie. Aktorka w rozmowie z WP wspomina trudne i szalone początki w Hollywood. Nie ukrywa, że słynna branża bywa niebezpieczna. Zdradza również, że trafiła na czarną listę dużego studia filmowego, bo… odrzuciła zaloty producenta. "Oni chcą czuć, że zrobisz dla nich wszystko" - mówi.
Od dziecka ciągnęło ją na scenę. Śpiewała w zespole Fasolki, a swój debiut filmowy zaliczyła już jako 7-latka w produkcji "Pan Kleks w Kosmosie". Nie jest jednak tajemnicą, że pierwszą miłością Izabelli Miko był taniec i to z nim wiązała swoją przyszłość. Swoje umiejętności szlifowała w Państwowej Szkole Baletowej w Warszawie i wydawało się, że świetlana przyszłość czeka ją właśnie w branży tanecznej. Podczas warsztatów tańca współczesnego w Poznaniu wypatrzył ją amerykański choreograf, który docenił nie tylko jej umiejętności, ale i żywe zainteresowanie profesją. "Twój talent i to, co masz do zaoferowania, zmarnuje się w Polsce. Musisz przylecieć do Nowego Jorku i uczyć się w mojej szkole" - usłyszała.
Każda inna 14-latka oszalałaby ze szczęścia, ale Miko była przekonana, że skończy się tylko na obietnicach. - Powiedziałam mu, żeby zadzwonił do mojej mamy. (śmiech) I rzeczywiście, po kilku miesiącach dostałyśmy od niego telefon z zaproszeniem do jego szkoły na Broadwayu i wizą, która pozwoliłaby mi wyjechać. Ledwo mówiłam po angielsku, oczywiście nie miałyśmy pieniędzy, żeby tam polecieć i trzeba było wykonać wiele szalonych manewrów, żebym ja się w tym Nowym Jorku znalazła - tłumaczy w rozmowie z WP Izabella.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Filmy, których nie można przegapić. To będą petardy
Miko szybko jednak odkryła, że poziom amerykańskiej szkoły nie był specjalnie wygórowany i poza przygodą, trzy spędzone tam miesiące mogą nawet nie tyle pomóc jej tanecznej karierze, co wręcz zatrzymać ją w rozwoju. Swoje wątpliwości skonfrontowała z profesorem, a ten, zdenerwowany, wysłał ją na casting do renomowanej School of American Ballet, żeby zderzyła wysokie mniemanie o sobie z brutalną rzeczywistością. - Poszłam na ten casting i faktycznie, tłumy tancerek, wszystkie się rozgrzewały, przyjmowały wymyślne pozy, no jakiś kosmos! Aż moja mama mówi do mnie "Iza zrób coś, jakiś szpagat chociaż!" - wspomina ze śmiechem.
Trudne początki
Młodziutka Polka, choć nie biła na głowę konkurentek swoimi umiejętnościami, zwróciła uwagę rekruterów, którzy dostrzegli w niej ogromny potencjał oraz docenili wyraz artystyczny i sceniczną wrażliwość. Był tylko jeden problem - szkoła nie mogła zaoferować Miko miejsca w akademiku, więc poprosili jej mamę, aby przywiozła córkę za…6 miesięcy. - Moja mama powiedziała: ona jest już przywieziona! (śmiech) Nie mamy pieniędzy, żeby w tę i z powrotem latać. Albo ją bierzecie teraz, albo nie ma opcji. I to ich przekonało" - zdradza w rozmowie z nami. Ostatecznie Miko trafiła do… prowadzonego przez zakonnice pensjonatu dla trudnej młodzieży ze społeczności latynoskiej. - Kraty w oknach, karaluchy, cztery dziewczyny w jednym pokoju… Ale było tanio i niedaleko szkoły! Cały czas chodziłam na dodatkowe zajęcia do tej starej szkoły, gdzie zatrudnili mnie też jako recepcjonistkę, ale szybko mnie zwolnili z tego akurat stanowiska, bo nie mówiłam zbyt dobrze po angielsku. Myłam więc u nich kible, szyby i lustra, żeby te lekcje mieć za darmo - wyznała.
Ktoś może zapytać - jak nastolatka z Polski była się w stanie utrzymać w jednym z najdroższych miast na świecie? Okazuje się, że kluczem do sukcesu była tutaj nie tylko pracowitość, ale i coś, co niektórzy nazwaliby kreatywną księgowością. - Mama z Polski wysyłała mi, co mogła, ale żeby zarobić, robiłam absolutnie wszystko. Poza sprzedawaniem swojego ciała. Rozdawałam ulotki, byłam nianią… Sprzedawałem baterie na Time Square i zarabiałam 15 dolarów za godzinę plus, jeśli kogoś namówiłam na zakup w sklepie i wspomnieli moje imię, to dostawali 20 procent zniżki, a ja dodatkowy bonus. Kombinowałam jak koń pod górkę! Życie w Ameryce pokazało mi, że jeśli ktoś ma marzenie, dąży do niego, to jest w stanie to osiągnąć, a jeśli ma wariackie pomysły i dryg do radzenia sobie w nietypowy sposób, to tym lepiej - zapewnia.
Pożegnanie z tańcem
Obiecującą karierę taneczną Izy przerwały kontuzje - najpierw kręgosłupa, a potem stóp. Polka walczyła z nimi przez blisko rok, ale ostatecznie musiała się poddać i pożegnać swoje największe dotychczasowe marzenie. Zapadła też decyzja o powrocie do Polski, gdzie przypomniała sobie o niej telewizja - powierzono jej małą rolę w produkcji "Litwo, ojczyzno moja". Praca na planie szybko się jej spodobała i uznała, że to właśnie aktorstwo załata dziurę w jej sercu po tańcu. Miko postanowiła wrócić do Nowego Jorku i rozpocząć studia w słynnej szkole Lee Strasberga. Choć tamtejsze metody nauki niespecjalnie przypadły jej do gustu, zdobyte doświadczenie pozwoliło jej iść na poważnie w aktorstwo.
"A żeby zaistnieć w świecie filmu, trzeba mieć dobrego agenta i…zieloną kartę. A to załatwisz tylko w Los Angeles" - usłyszała. Zdobyła kontakt do najlepszego prawnika w mieście i pojawiła się w jego biurze, a ten dał jej tylko 15 minut. - Powiedział mi, że muszę wyjść za kogoś za mąż, a ja bym nigdy nie zrobiła tego dla zielonej karty! Powiedział, że to będzie kosztowało tyle i tyle i że nie ma innej opcji. Pamiętam, że wyszłam z tego spotkania i strasznie płakałam, bo nie dość, że potraktował mnie na zasadzie "kim ty w ogóle jesteś?", to po tej rozmowie już w ogóle nie widziałam szansy, jak uda mi się tam zostać - zdradza w rozmowie z WP.
Wygrane marzenia
Historia zatoczyła koła, bo lata później, gdy Miko była już rozpoznawalna i miała kilka ról na koncie, ten sam prawnik pomógł jej zdobyć nie tylko zieloną kartę, ale i amerykańskie obywatelstwo. Zanim tak się jednak stało, Polka czekała na swój wielki debiut. Jej ówczesny partner, którego poznała właśnie w Los Angeles, polecił jej skontaktować się z jednym z najbardziej wziętych agentów gwiazd w mieście. Ten wprawdzie odmówił reprezentowania jej, bo pracował tylko z dużymi nazwiskami, ale historia Miko zrobiła na nim takie wrażenie, że polecił ją na trzy castingi. Wśród nich było przesłuchanie do filmu "Wygrane marzenia", który, zgodnie ze swoim tytułem, otworzył w 2000 roku Izie drzwi do amerykańskiej kariery.
- Musiałam się wszystkiego szybko nauczyć - jak działa produkcja filmowa, jakie w ogóle są realia w Stanach. Poprosiłam producenta, żeby zabierał mnie na spotkania producenckie, bo chciałam po prostu jak najwięcej wiedzieć. Zgodził się, ale kazał mi się tam nie odzywać. (śmiech) Strasznie się stresowałam - przyznaje. "Wygrane marzenia" okazały się hitem i obecnie film ma już status klasyka, a fani nadal dopytują, czy powstanie jego druga część. Praca na planie daleka jednak była od przyjemnych obrazków, które widzowie mogli podziwiać na szklanym ekranie, a gwiazdorska obsada z Tyrą Banks na czele niekoniecznie stwarzała atmosferę wielkiej przyjaźni poza kamerami. - Byłam najmłodsza, te dziewczyny patrzyły na mnie z pobłażaniem trochę, że po prostu miałam szczęście wygrać swój pierwszy casting, nie wiedząc w ogóle, jak ciężko pracowałam na to wszystko od dziecka. Jedna z tych aktorek spojrzała na mnie przed pierwszym ujęciem i powiedziała takim wyśmiewającym tonem: w to będziesz ubrana? Więc od razu twoja pewność siebie spada do zera. Na szczęście, było tam dużo tańca, a to było dla mnie bardzo łatwe. Całej reszty musiałam się nauczyć - zdradziła.
Sukces filmu sprawił, że Miko zaczęła otrzymywać mnóstwo propozycji, ale większość z nich to były role ślicznych i głupiutkich blondynek. Wszystkie regularnie odrzucała i zdecydowała się iść pod prąd, żeby nie zostać zaszufladkowaną, a o to w Hollywood przecież bardzo łatwo. Co więcej, jako młoda dziewczyna musiała mierzyć się z niewybrednymi komentarzami producentów i osób odpowiedzialnych za castingi. Podczas przesłuchań zdarzało się jej usłyszeć, że ma… za małe piersi. - Słyszałam to zarówno, jak miałam 20 lat, jak i teraz. Nie dalej jak dwa tygodnie temu otrzymałam informację po castingu, że niestety, nie dostanę tej roli, bo mam za mały biust. Na szczęście, moi rodzice od dziecka wpajali mi, że moją wartością nie jest to, jak wyglądam, ale co mam w środku i jaką mam osobowość. Dzięki temu potrafię się skoncentrować na tych rzeczach, które w sobie lubię i kocham. Swój talent, inteligencję, błyskotliwość i wrażliwość. Za to byłam celebrowana w domu - wspomina w rozmowie z nami.
Ciemna strona Hollywood
- Oczywiście, po szkole baletowej, gdzie krytykowany jest każdy centymetr swojego ciała, nadal zdarza mi się spojrzeć w lustro i pomyśleć coś złego o sobie, ale po chwili się już tylko z tego śmieję. Prawda natomiast jest taka, że to jest to bardzo brutalny biznes, szczególnie teraz, gdy castingi odbywają się online i nagrywasz wideo, gdzie obsesyjnie można dopatrywać się każdej niedoskonałości. I ktoś może nawet nie obejrzeć tej taśmy i zobaczyć, czy faktycznie masz talent, bo po pierwszych trzech sekundach stwierdzi, że wyglądasz za młodo, za staro, za chudo i do widzenia - dodaje. A to nie jedyne ciemne strony Hollywood. Od lat mówi się przecież, że żeby dostawać role, nie wystarczy tylko dobrze wypaść na castingu, a dużą częścią biznesu jest bywanie na imprezach, flirtowanie i romanse z wysoko postawionymi ludźmi.
- Znam wiele dziewczyn, które to wykorzystują i flirtują ile wlezie, nie wspominając o innych rzeczach. Ja nie potrafię nawet flirtować z facetem, jeśli mi się nie podoba. Przez to, że nigdy nie wysyłam takich sygnałów, że jestem zainteresowana - i to powiedziało mi wielu znajomych producentów - nie dostaję pracy. To jest, niestety, męskie ego. Oni chcą być pożądani, nawet jeśli są żonaci. Chcą czuć, że zrobisz dla nich wszystko. Gdybym potrafiła tak robić, może dostawałabym więcej ról, ale dzięki temu codziennie mogę patrzeć w lustro bez wstydu i jestem z siebie dumna" - zdradza.
O narzucających się producentach, reżyserach i wpływowych mężczyznach w Hollywood mówi się głośno od afery z Harveyem Weinsteinem i akcji #metoo. Miko, zapytana, czy zdarzyło się, że ktoś próbował przekroczyć jej granice, odpowiada zdecydowanie: - Oczywiście! Wielokrotnie słyszałam, żebyśmy poszli pogadać o scenariuszu do pokoju hotelowego. Ale pomimo tego, że byłam bardzo młoda, wiedziałam, co się może tam wydarzyć i mówiłam, że absolutnie nie i nie czuję się z tym komfortowo - wyznaje.
O tym, jak mężczyźni nie znoszą odmowy, przekonała się na własnej skórze. - Raz zdarzyło mi się pójść na kilka randek z facetem, który pracował przy filmie, do którego starałam się o rolę. Podczas jednego ze spotkań upił się i próbował mnie pocałować, na co nie miałam ochoty i grzecznie podziękowałam i dałam mu znać, że nie jestem zainteresowana kontynuowaniem znajomości. Byłam wtedy już w finałowym etapie castingu - wybór był między mną i inną dziewczyną. Ona dostała tę rolę, a jakiś czas później urodziła temu facetowi dziecko. Ja natomiast nie mogłam pójść do tego studia na casting przez trzy lata, bo trafiłam na czarną listę. Pozamykał mi wszystkie drzwi, tylko dlatego, że nie chciałam się z nim spotykać. Moja agentka pocieszała mnie, że Charlize Theron też jest na tej liście - dodała Miko.
Nowa rola
Wybranie trudniejszej drogi być może kosztowało Miko kilka dużych ról, ale pomimo tego, wciąż jest najregularniej pracującą polską aktorką w Hollywood. Jej aktorskie CV to blisko pięćdziesiąt produkcji kinowych i telewizyjnych, a także gościnne udziały w teledyskach takich sław, jak The Killers czy Billy Idol. Po blisko ćwierćwieczu pracy w amerykańskim przemyśle filmowy, Iza nie zamierza zwalniać tempa i oprócz kolejnych aktorskich wyzwań, chce się realizować również jako producentka - ma na swoim koncie już dwa wyprodukowane filmy "Yellow" (wyreżyserowany przez Nicka Cassavetes) i "Desert Dancer" z udziałem Fridy Pinto.
I zdecydowany apetyt na więcej. - Nie lubię chodzić na łatwiznę. Oczywiście, praca w tym biznesie to też dużo rozczarowań i często masz złamane serce, bo pracujesz nad czymś bardzo ciężko, chodzisz na te castingi i już wszystko jest niemal pewne, a w ostatniej chwili z jakiegoś powodu to jednak nie dochodzi do skutku. I to wcale nie musi mieć związku z tym, jaką jesteś aktorką czy producentką, ale z całą tą biurokracją czy zwykłym pechem albo, tak jak zdarzyło się to i mnie, np. z Covidem na planie. Mimo to się nie poddaję, czasami trzeba popłakać, potem się otrzepać i iść dalej. Pracuję teraz nad kilkoma projektami, które mam nadzieję, że wypalą. Chciałabym robić rzeczy, które nie tylko są rozrywką, ale i pomogą widzowi inaczej spojrzeć na świat, na siebie i ludzi dookoła - zapowiada.
Historia Izy Miko pokazuje, że talent i upór, a także wiara we własne ideały, to być nie może nie najłatwiejszy przepis na sukces w Hollywood, ale też coś, co jest po prostu możliwe. Pozostaje nam trzymać kciuki za polską aktorkę i czekać na kolejne produkcje z jej udziałem.