Régis Roinsard: Z tęsknoty za dotykiem

Sport? To zdrowie, to moda, to zabawa, której niewielu potrafi się oprzeć. Ilu z nich sportem nazwałoby jednak gimnastykę małych palców i ściganie się w szybkim pisaniu na maszynie? Régis Roinsard nie ma z tym problemu – co więcej – do realizacji filmu o sekretarce z małego miasteczka, która potrafi zauroczyć świat szybkością stukania w klawisze, przekonał dwójkę fantastycznych, francuskich aktorów. W roli Rose Pamphyle obsadził niezwykłą Déborah François (polskim widzom dobrze znaną z „Niezasłanych łóżek“ Alexisa Dos Santosa) i łamiącego kobiece serca Romaina Durisa („W rytmie serca“ Jacquesa Audiarda). Kto jeszcze wziął udział w zabawie? Cóż, nie kto inny, tylko sama Bérénice Bejo – uwielbiana za rolę urokliwej Peppy Miller w zeszłorocznym zdobywcy Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego „Artyście“ Michela Hazanaviciusa. „Wspaniała“ to świetnie obsadzona, fantastycznie zagrana i fenomenalnie wyreżyserowana historia o wielkich ambicjach i
ogromnej miłości. Za dużo tych pochlebnych przymiotników? Może odrobinę. Skromny francuski reżyser, którego spotykam w jednym z hoteli w centrum Paryża, na pewno byłby nimi onieśmielony. Tłumaczy mi później, że pomysł na realizację filmu wyewoluował m.in. ze zmęczenia z obcowania z wirtualnymi mediami i ze zwyczajnej potrzeby dotyku.

Régis Roinsard: Z tęsknoty za dotykiem
Źródło zdjęć: © Gutek Film

Anna Bielak: Jeden z moich kolegów po fachu napisał w swojej recenzji „Wspaniałej“, że to film, w którym „Artysta“ Michela Hazanaviciusa zderza się z „Mad Menami“.

Régis Roinsard: Och, ludzie wciąż wszystko ze sobą porównują! Nie mam im tego jednak za złe – szczególnie w tym przypadku. Zarówno „Artysta“ jak i „Mad Meni“ już dziś są kulturowymi ikonami. Gdybym miał sam doszukiwać się podobieństw powiedziałbym, że z Michelem Hazanaviciusem łączy mnie nostalgiczny oraz czuły sposób patrzenia na historię i umiejętność przekuwania jej w rzeczywistość, która odzwierciedla doświadczenia współczesnego człowieka. Mam wrażenie, że obaj eksperymentujemy ze starym kinem, bo to pozwala się nam zastanowić, czym jest kino dzisiaj i w jaką stronę ewoluuje. W serialu, o jakim wspomniałaś, zawsze podobał mi się sposób konstrukcji damsko-męskich relacji. Lata pięćdziesiąte były pod tym względem niezwykle ciekawym okresem w historii. Kostiumy i scenografia „Mad Menów“ są oszałamiające. Kiedy widzisz taką pieczołowitość w telewizji – zdajesz sobie sprawę, jak wysoko jest postawiona poprzeczka i stajesz na rzęsach, żeby ją przeskoczyć.

AB: Warstwa wizualna filmu – czy może raczej bawienie się ciuchami i stylem – jest dla ciebie bardzo ważne podczas tworzenia świata z krwi i kości, prawda?

RR: Uwielbiam zajmować się scenografią i kostiumami! Jestem nieśmiały, więc jest mi łatwiej wkraczać w nowy świat czy tworzyć go, kiedy skrywam się za kostiumową maską. To daje mi poczucie bezpieczeństwa, to mój sposób ekspresji i kreowania wrażeń. Zazwyczaj ludzie nie oczekują, że podczas realizacji takich filmów jak „Wspaniała“ reżyser będzie nasączał świat przedstawiony subiektywnymi odczuciami. Ja to robię – z ukrycia. Kostium jest rodzajem filtra, jaki nakłam na rzeczywistość. Przyglądanie się jej w konkretny – nawet przerysowany, czy według niektórych kiczowaty – sposób, jest dla mnie ciekawsze niż rejestrowanie świata takim, jakim widzimy go na co dzień. Niech mój film będzie plastikowy, o ile zachęci ludzi, żeby zdrapali warstwę lukru i znaleźli w nim ziarno prawdy.

AB: Czy kiedy myślałeś o kostiumach, szukałeś aktorów, którzy będą w nich dobrze wyglądać? Dlaczego zdecydowałeś się obsadzić w głównej roli aktorkę grającą zwykle w społecznych, realistyczny dramatach – Déborah François?

RR: Na etapie pisania scenariusza nie myślałem o żadnych aktorach, których mógłbym obsadzić w rolach Rose i Écharda. „Wspaniała“ to mój pierwszy film i nie chciałem niepotrzebnie czy za wcześnie się stresować, że wymarzę sobie aktorów, którzy nawet nie zajrzą do scenariusza debiutanta. Dla spokoju ducha pisałem tekst dla nieżyjących gwiazd światowego kina [śmiech] Poza tym zanim pojawiła się Déborah przesłuchałem sto pięćdziesiąt innych aktorek. Zależało mi na tym, żeby znaleźć kogoś, z kim publiczność nie jest oswojona.

AB: Dlaczego? Nie byłoby łatwiej mieć w obsadzie dwie gwiazdy?

RR: Nie, liczyłem na to, że jeśli w Rose wcieli się mniej rozpoznawalna aktorka, widzowie zidentyfikują się z postacią, a nie z celebrytką. Déborah miała na castingu odegrać scenę, w której Rose stara się o posadę sekretarki. Chciałem, żeby powaliła mnie na kolana. I zrobiła to – swoją naturalnością (autentycznie się zarumieniła!), świeżością i niesłychanym talentem komediowym. Od razu poczułem też, że jej uroda jest doskonała, by widzowie uwierzyli zarówno Rose – dziewczynie z małego miasteczka, jak i Rose – ambitnej sportsmence.

AB: Jak było w przypadku Romaina Duris?

RR: Jesteśmy w podobnym wieku. Kierowałem się przeczuciem, że Romain Duris zrozumie bohatera, którego wyposażyłem w wiele cech, które sam posiadam. Ta pewność była dla mnie ważniejsza niż świadomość, że Duris nie jest przyzwyczajony do grania w kostiumie. Nie wie, ani jak się w nim zachować, ani jak poruszać. Zanim weszliśmy na plan pokazałem mu jednak wiele zdjęć portretujących męską modę panującą w latach pięćdziesiątych. Mężczyźni przyjmowali wówczas inne pozy siadając, inaczej całowali kobiety i w odmienny sposób wbiegali po schodach! To detale, ale bardzo je widać. Duris musiał się wiele nauczyć, ale wiem, że jest ambitnym i ciężko pracującym aktorem, więc nie stanowiło to dla niego problemu. Obawiałem się innej rzeczy... Tuż przed rozpoczęciem zdjęć Romain Duris ściął włosy i zgolił brodę, którą nosił od dawna. Byłem przerażony, że będzie fatalnie wyglądał! [śmiech] że okaże się za młody lub za dziecinny. Gdyby tak się stało, jego postać zupełnie straciłaby pierwotny charakter. Był jednak
doskonały!

AB: Zwykle debiutujący reżyserzy są wypytywani o swoich mistrzów. Nie chcę jednak szukać twoich filmowych autorytetów. Mówiłeś bardzo dużo o scenografii i fotografii, więc dużo bardziej interesują mnie twoi ulubieni fotograficy i dekoratorzy.

RR: Bardzo cenię scenografa, który pracował z Billym Wilderem m.in na planie „Garsoniery“ (1960) – Alexandra Traunera. Uwielbiam perspektywy, jakie obierał i poczucie głębi, jakie tworzył w widzach dzięki nim. Myślę, że jego sposób patrzenia na przestrzeń filmową miał na mnie bardzo duży wpływ. Poza tym możesz odnaleźć we „Wspaniałej“ mnóstwo moich fascynacji różnymi dziedzinami sztuki. Na nasycenie i dobór kolorów ewidentny wpływ miał nowojorski grafik Alex Steinweiss, który zasłynął jako projektant okładek płyt gramofonowych. Trudno mi jednak mówić dziś o nawiązaniach do tradycji sztuki czy kinematografii, na pewnym poziomie wszystko się zaciera.

AB: Na jakim?

RR: Wiele osób chciałoby usłyszeć, że moim głównym źródłem inspiracji był „Mój wujaszek“ Jacquesa Tati. Podobno miał on bardzo duży wpływ na film „Dzień dobry“ nakręcony rok później przez Yasujiro Ozu. Tak naprawdę trudno jednak teraz powiedzieć, kto kim się inspirował w istocie i kto na kogo miał większy wpływ. Ważne jest to, że oba filmy są w jakiś sposób połączone. Oglądam na co dzień mnóstwo filmów, ale nie chciałbym w czysto mechaniczny i oczywisty sposób cytować ich we własnym scenariuszu. Na wielu z nich się wychowałem i nawiązania do nich pojawiają się nagle, ponieważ są organiczną częścią mnie.

AB: Mnie scena miłosna skojarzyła się raczej z wizualnym stylem Jean-Luca Godarda.

RR: To zabawne, bo ani przez chwilę nie sugerowałem się Godardem! Obsesyjnie myślałem raczej o filmie „Butterfield 8“ z Elizabeth Taylor, który został nakręcony zanim na ekrany kin trafił film „Kobieta jest kobietą“, który pewnie masz na myśli. W obu jest sekwencja przebarwiona na niebiesko i czerwono. Co jeszcze śmieszniejsze, kolejna grupa dziennikarzy doszukuje się we „Wspaniałej“ cytatów z „Vertigo“ – zwłaszcza ze względu na scenę miłosną w hotelu. Kiedy ją kręciliśmy ani ja, ani operator nie myśleliśmy jednak o filmie Hitchocka. Poza tym nie ma w nim niebiesko-czerwonych filtrów, są niebiesko-zielone... Wszystko to świadczy jednak o tym, że między filmami i twórcami w naszej świadomości zachodzą ciekawe interakcje, z których logiki nie wszyscy zdajemy sobie sprawę.

AB: „Wspaniała“ jest rodzajem good-feel-movie, opowiada ona jednak o trudnych początkach emancypacji i ograniczonych możliwościach zawodowego rozwoju, jakie ówczesny świat oferował kobietom pragnącym niezależności.

RR: Jako widz uwielbiam oglądać i cenię rozrywkowe kino, które na głębszym poziomie narracji skrywa w sobie ważny lub skomplikowany przekaz. Jako reżyser starałem się więc zrobić film, który satysfakcjonowałby w tej kwestii mnie samego. Bardzo dużo myślałem też o młodej widowni i zastanawiałem się, co takiego mogłoby ich uwieść we „Wspaniałej”? Myśląc o tym zrozumiałem, co zauroczyło mnie. Początki emancypacji, o których mówisz, czyli lata pięćdziesiąte to moment, w jakim model rodziny i związku zaczął ulegać przemianom. Nie jest to jednak jeszcze czas wielkiej społecznej i seksualnej rewolucji, która miała miejsce kilkanaście lat później. Okres, w którym ewolucja ma charakter indywidualny, a nie zbiorowy, jest tym, co mnie zafascynowało. Okres, w jakim kultura i kobieta zaczynały się na nowo kształtować jest trudny, ale i bardzo rozwojowy. Współczesne dziewczyny mają okazję przyjrzeć się kobietom sprzed lat oraz mogą dostrzec jak wielką musiały mieć one w sobie siłę i determinację, żeby przebić się
przez społeczeństwo, które dawniej było znacznie bardziej patriarchalne, niż dziś. Obecnie siła woli jest równie mocno potrzebna.

AB: Zmiany zaszły jednak daleko...

RR: I im też można się przyjrzeć dzięki „Wspaniałej“! Nie tylko patrząc na kobiety. Męska postawa też jest wyraźnie zarysowana w filmie. Kim był typ macho wczoraj? Kim jest dziś? W którą stronę idzie społeczna rewolucja? Co możemy zrobić, żeby ją ukierunkować?

AB: Co ty zrobiłeś, żeby się dowiedzieć tak dużo na temat zawodów szybkiego pisania na maszynie – sportu, w którym kobiety mogły triumfować i dzięki jakiemu wiele z nich wyswobadzało się z mężowskich objęć?

RR: Tego typu konkursy z jednej strony były wytworem dwudziestego wieku, z drugiej fantastycznym sposobem promocji maszyn do pisania wymyślonym przez ich producentów. O zawodach dowiedziałem się przypadkowo, kiedy oglądałem dokument na temat maszynopisania. Jego reżyser tylko o nim wspomniał, ale krótka sekwencja, którą dzięki niemu zobaczyłem totalnie zawładnęła moją wyobraźnią! I nie pomyliłem się przeczuwając, że jest w tym sporcie coś wielce filmowego. Poza tym zafascynował mnie sam fakt, że mały przedmiot, który nigdy nie był zaprojektowany z myślą o sportowych wyczynach, nagle posłużył za narzędzie sportowej walki. Przemiana, której sam podlegał i jaką z drugiej strony wywoływał, stawiała pod znakiem zapytania wiele społecznych przyzwyczajeń. Chociaż to wszystko było dla mnie oczywiste, research zajął mi prawie trzy lata.

AB: Dlaczego tak długo?

RR: Wyścigi w szybkim pisaniu na maszynie już nie istnieją, więc musiałem odgrzebywać materiały na ich temat niemal spod ziemi. Czułem się jak dziennikarz prowadzący śledztwo. W końcu spotkałem jednak mężczyznę, który prowadził szkołę szybkiego pisania na maszynie. Okazało się, że od dawna zbierał archiwalne materiały na interesujący mnie temat. Gdyby nie on, utknąłbym w miejscu. Google w niczym nie potrafiły mi pomóc.

AB: Ale udało ci się spotkać z ówczesnymi mistrzyniami?

RR: Tak! Rozmawiałem z kilkoma i wszystkie potwierdziły moje przypuszczenia. Kobiety, które wygrywały zawody stawały się celebrytkami – ich sesje zdjęciowe ukazywały się w popularnych magazynach, a one robiły kariery w telewizji. To samo działo się we Włoszech. Swojego czasu mistrzynię miała też Kanada – stała się ona godną do naśladowania bohaterką. Kobiety wygrywające konkurs nie były też nagradzane przysłowiowym wieńcem laurowym. Dostawały złote zegarki czy najnowsze modele maszyn do pisania – ekwiwalenty iPadów i stawały się sławne. To bardzo ciekawy proces głównie ze względu na to, że lata pięćdziesiąte to przecież okres wielkiego rozkwitu filmowego przemysłu i czas, w którym na firmamencie zaczynały błyszczeć gwiazdy ekranów. Mistrzynie szybkiego pisania miały wówczas rangę celebrytów, jakimi dziś są zwycięzcy telewizyjnych reality shows, czyż nie?

AB: Były czymś autentycznym w świecie, który zaczynał czcić wirtualne doznania.

RR: Tęsknimy za tym autentyzmem nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać. Wielkie firmy już to jednak dostrzegają. Apple wypuścił na rynek software, dzięki któremu słychać dźwięki wydawane przez stare maszyny do pisania, kiedy uderza się w klawisze komputera. Zresztą zgadzam się z tym, że młodsze pokolenia (siłą rzeczy przyzwyczajone do życia i obcowania z wirtualnym światem) zaczynają tęsknić za fizycznym wymiarem rzeczy i tęsknić za prawdziwym dotykiem. Mechanik, który pomagał nam naprawiać maszyny do pisania, których potrzebowaliśmy do filmu powiedział, że coraz więcej ludzi kupuje je u niego, bo potrzebuje kontaktu z czymś namacalnym lub lubi dźwięk klawiszy.

AB: To objaw nostalgii?

RR: Nie do końca. Gdyby w grę wchodziła tylko nostalgia, jej rzekomymi ofiarami padaliby głównie starsi ludzie. Młodzi najwyraźniej potrzebują fizykalnego kontaktu z przedmiotami codziennego użytku, którego dziś prawie nie da się posmakować. Zmiana podejścia wpływa na sposób myślenia i rozumienie kategorii posiadania.

AB: W tobie jest jednak ewidentna nostalgia za klasycznymi historiami miłosnymi. Czy nie taka rozgrywa się między kolejnymi etapami zawodów; między Rose a Louisem?

RR: Nie jestem nostalgiczny i jeśli spoglądam w przeszłość, robię to tylko po to, by lepiej zrozumieć współczesność. Nie zmienia to faktu, że wszyscy tęsknimy za zwyczajnymi historiami miłosnymi. Jest w nich coś uniwersalnego i prawdziwego. Kręcąc film o miłości starałem się jednak robić to w stosunkowo współczesny sposób i pozwalać sobie na nietypowe dla melodramatów rozwiązania inscenizacyjne. Brać do ręki klisze i bawić się nimi do woli. Zawsze zastanawiałem się na przykład, co w konkretnej sytuacji zrobiłby Douglas Sirk i starałem się zrobić coś dokładnie odwrotnego.

AB: Jeśli rozmawiamy o podejściu, trzeba dodać, że we „Wspaniałej“ współzawodniczą nie tylko kobiety. O palmę pierwszeństwa walczy też Ameryka z Francją.

RR: Powiedziałbym raczej, że między Francją a Stanami Zjednoczonymi zawsze istniała wzajemna fascynacja. Perfekcyjnie przerzucamy się też kliszami. Jednym z dwóch współscenarzystów „Wspaniałej“ był urodzony w Ameryce Daniel Presley. Kiedy pracowaliśmy nad tekstem ja mówiłem mu, co myśli się o USA, a on opowiadał mi, jak postrzegana jest Francja. W końcu z naszej relacji wyewoluował przyjacielski związek à la filmowi Louis Échard i Bob Taylor [Shaun Benson – przyp. red.]. Francję i Stany łączy próba zrozumienia, co zostało utracone, co odnalezione i w jaką stronę zmierza historia. Kto jest zwycięzcą? Kto poniósł porażkę? Czy nie karmimy się iluzjami? Czy nie wszędzie jest tak, że swego nie znamy i cudze chwalimy?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)