Trwa ładowanie...
d4xcukh
10-01-2013 16:11

Rejs przez wyobraźnię.

d4xcukh
d4xcukh

Ang Lee to twórca niezwykły. Na pierwszy rzut oka jego filmografia zdaje się być niespójna – bo co obok „Tajemnicy Brokeback Mountain” robi „Hulk”? Jak to możliwe, że „Ostrożnie, pożądanie” i „Przyczajony tygrys, ukryty smok” wyszły spod tej samej ręki? Lee nie wpisuje się w tradycję kina autorskiego, jego kolejne produkcje reprezentują odmienne typy kina. Reżyser nie ukrywa swojej fascynacji kinem gatunków i chętnie podejmuje się kolejnych filmowych wyzwań, próbując na swojej drodze rozmaitych smaków kina. To, co łączy wszystkie dzieła pochodzącego z Tajwanu twórcy, to wrażliwość. Zarówno emocjonalna, czyli zdolność do nawiązania intymnej więzi z bohaterami, jak i wizualna – umiejętność przełożenia najbardziej złożonych uczuć na język obrazu. W „Życiu Pi” obie te cechy jego twórczości są widoczne, jak na dłoni.

Będące ekranową adaptacją ponoć niedającej się sfilmować książki Yanna Martela pod tym samym tytułem, „Życie Pi” to być może jeden z najpiękniej zrealizowanych filmów, jakie kiedykolwiek powstały. Każdy najmniejszy składnik tej produkcji jest dopracowany do perfekcji – kolory, światło, kadrowanie, tempo i sposób pracy kamery, montaż... nie wspominając już o niezwykle silnie związanym z obrazem dźwięku, który starannie (choć czasami trochę zbyt dosłownie) podkreśla i ilustruje kolejne doświadczenia bohatera. To jeden z tych filmów, w których 3D nie jest tylko dodatkiem, mającym zwiększyć cenę biletu, a mającą głęboki sens koncepcją, ubogacającą finalny produkt. Podobnie jak w „Avatarze”, gdzie dzięki efektom CGI widzowie mieli szansę zobaczyć powstały w głowach twórców, baśniowe pejzaże planety Pandora, tak w „Życiu Pi” świat, w który wkraczają z momentem rozpoczęcia produkcji, to bezpośrednie przełożenie na obraz bogatej wizji autora. Wizji epickiej i nieograniczonej w swoim rozmachu, w której racjonalność
czy przewidywalność nie pełni większej roli – najważniejsza jest tu wyobraźnia i serce.

„Życie Pi” może czarować i uwodzić, ale może także irytować. Wydaje się, że jest tylko jeden klucz, według którego pojawiać się mogą tak skrajne reakcje: wrażliwość. Niektórzy płaczą, czytając Paulo Coelho, dla innych brazylijski pisarz to synonim kiczu, banału i trywialnych bon motów - podobnie będzie w przypadku filmu Lee (zdaje się, że bardziej, niż w przypadku książki Martela). Entuzjazm i granicząca z naiwnością szczerość głównego bohatera może wydać się wzruszająca, pełna pasji i zaraźliwa. Ale znajdą się tacy, którym Pi Patel (Suraj Sharma) wyda się niedorozwiniętym emocjonalnie, wkurzającym dzieciakiem, a metaforyczne, ostentacyjnie symboliczne obrazy – płytką, banalną i nachalną próbą przypisania znaczenia dosłownie każdej kropli wody w bezkresnym morzu, po którym dryfuje bohater. „Życie Pi” to szansa na objawienie lub dwie godziny nudów i irytacji. Wszystko zależy – że pozwolę sobie na powtórzenie – od wrażliwości. Trudno wyobrazić sobie lepszą okazję, by ją przetestować.

d4xcukh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4xcukh