Robert Więckiewicz: Jest coś fascynującego w ciemnych charakterach
- Przeglądając pana filmografię można odnieść wrażenie, że dobrze się pan czuje w rolach facetów od brudnej roboty.
- Tak, dobrze się czuję w takich rolach (śmiech). Bywam tak obsadzany ze względu na moje cechy fizyczne, temperament i w związku z pewnym stereotypem postrzegania mnie jako aktora. Oczywiście chciałbym też zagrać romantycznego i wrażliwego kochanka.
- Naprawdę chciałby pan?
- Dlaczego nie? To nie jest tak, że mam jedną wymarzoną rolę. Choć rzeczywiście jest coś fascynującego w ciemnych charakterach.
- Czy znajduje pan w sobie jakieś cechy Blachy?
Sądzę, że tak. Na przykład pewna dbałość o rodzinę – dziecko, żona, to także dla Blachy najistotniejsze. Zawsze trzeba szukać w sobie jakichś momentów stycznych z postacią. A każdy ma i ciemną, i jasną stronę osobowości.
- To są dobre cechy Blachy, a te gorsze?
- Jeśli kogoś nazywa się bandytą, to jest postrzegany w ciemnych barwach, a przecież nie ma ludzi jednowymiarowych. Nie ma samych świętych i nie ma samych grzeszników. Praworządny, szanowany obywatel też często skrywa w sobie jakiś mrok. Abstrahując od tego, czym Blacha się zajmuje, pod względem jedynie cechy osobowości i charakteru, to na pewno mam z nim trochę wspólnego.
- Jak się pan przygotowywał do roli?
- Zawsze polegam na scenariuszu, to jest pierwszy punkt odniesienia, baza, od niego się odbijam i tam szukam postaci, którą mam zagrać. Starałem się unikać stereotypu gangstera, znanego głównie z filmów amerykańskich. Obejrzałem też „Alfabet mafii”, ale bardziej po to, by wczuć się w atmosferę, niż by kopiować zachowania czy postawy występujących tam osób.
- Czy takie mocne, gangsterskie życie panu imponuje?
- Przede wszystkim należy sobie zadać pytanie, dlaczego ci ludzie zostali gangsterami. Może są wśród nich tacy, którzy zawsze chcieli to robić, a może i tacy, których zmusiła do tego sytuacja: jakieś okoliczności, środowisko itd. Ten światek to taka machina, która najpierw wsysa palec, a później całą rękę. Powiem szczerze, że mnie to trochę przeraża. Jestem leniwym człowiekiem, lubię spędzać czas w domu, lubię nic nie robić, więc nie bardzo odpowiadałby mi taki wciągający bez reszty mechanizm.
- Miał pan kiedyś kontakt z prawdziwym gangsterem?
- Jeśli tak, to nieuświadomiony.
- Która ze scen w filmie była dla pana najtrudniejsza?
- Nie potrafię wskazać konkretnej. Na pewno trudne są sceny z Mirą, moją filmową żoną. Bo Blacha jest rozpięty pomiędzy tym swoim środowiskiem, gdzie musi być twardy i bezwzględny, a domem. Trudność polega na przejściu pomiędzy brutalnością i delikatnością, jaką odczuwa w stosunku do Miry.
Generalnie trudności upatrywałbym nie tyle w karkołomnych scenach kaskaderskich, ile raczej tam, gdzie do zagrania jest dużo emocji.
- Jak się pracowało z Małgorzatą Foremniak, pana filmową żoną?
- Dobrze. Małgosia jest bardzo dobrą aktorką, czułą na partnera.
- Nie było takich scen, z którymi mielibyście problemy, by wejść w te właściwe emocje?
- W historii, którą opowiadamy, bohaterowie są w trudnym momencie swojego związku. Oboje się ze sobą zmagają. Dlatego ich sceny są nacechowane napięciem, wysoką temperaturą emocjonalną. To jest dosyć trudne do zagrania, bo trzeba znaleźć w sobie taki pułap i „trzymać” tę formę przez cały czas.
- Wspomniał pan o scenach kaskaderskich. Korzystał pan z pomocy fachowców?
- Były takie momenty, czysto techniczne, jak szybka, niebezpieczna jazda samochodem w normalnym ruchu ulicznym. W takich sytuacjach wolę, żeby zrobił to fachowiec, bo nie chciałbym kogoś potrącić lub uderzyć w inny samochód. Albo w trakcie strzelaniny, gdy lecą szyby – wtedy też korzystaliśmy z pomocy kaskaderów, żeby nikomu nic się nie stało.
- Czy polubił pan swojego bohatera?
- Musiałem go polubić, bo inaczej mógłbym stworzyć postać jednowymiarową. Chciałbym, żeby Blacha był postrzegany jako człowiek, w którym najzwyczajniej w świecie grają podstawowe uczucia. Kiedy mąż znajduje bombę pod samochodem żony, odzywa się w nim człowiek, troszczy się o bezpieczeństwo rodziny, chce je zapewnić za wszelką cenę.
Nie wiem, czy coś mi się podoba w życiu Blachy. Pewne jego czyny implikują kolejne czyny. Można zapytać, dlaczego stał się kimś takim, a potem zadać kolejne pytanie – dlaczego zdecydował się zostać świadkiem koronnym. Powiem tak: to nie jest życie do pozazdroszczenia.