Rocznica premiery "Dwunastu gniewnych ludzi" - arcydzieła amerykańskiej kinematografii
Film znalazł się na liście amerykańskiego dziedzictwa filmowego
"Dwunastu gniewnych ludzi", dramat z 1957 r., powstały z inicjatywy Henry'ego Fondy, w reżyserii Sidneya Lumeta, zebrał doskonałe recenzje, zachwycił krytykę na całym świecie i zdobył Złotego Niedźwiedzia w Berlinie. Zdobył też trzy nominacje do Oscarów - ale w każdej kategorii przegrał z "Mostem na rzece Kwai" Davida Leana.
Inicjatywa Fondy
Trzy lata wcześniej, w 1954 roku, telewizja amerykańska wyemitowała spektakl „Dwunastu gniewnych ludzi”, oparty na tekście Reginalda Rose'a. Przedstawienie zdobyło ogromne uznanie w branży - i zachwyciło Henry'ego Fondę, który uznał, że warto by było przenieść je na wielki ekran. Wraz z Rose'em, który odpowiadał za scenariusz, sami w dużej mierze postanowili sfinansować swój projekt. Na reżyserskim stołku obsadzili Sidneya Lumeta, którego Fonda szczerze podziwiał za jego wcześniejsze dokonania. Dla Lumeta, który wcześniej reżyserował wyłącznie seriale i filmy telewizyjne, miał to być kinowy debiut.
Podjęte ryzyko
Twórcy wiedzieli, że ich projekt jest ryzykowny - akcja filmu rozgrywa się bowiem niemal w całości w jednym pokoju, gdzie dyskutuje dwunastu ławników mających zadecydować o winie lub niewinności oskarżonego o morderstwo chłopaka. Ponieważ budżet był ograniczony - 350 tysięcy dolarów - zdjęcia, powstające w prawdziwej sali sądowej, trwały zaledwie 19 dni.
Na artystyczny sukces filmu złożyła się między innymi wciągająca, dynamiczna narracja oraz oryginalny sposób kręcenia wykorzystany przez Lumeta, który starał się oddać "klaustrofobiczną atmosferę" panującą w sali.
Arcydzieło Fondy
Jedną z głównych ról - przysięgłego numer 8 - zagrał sam Henry Fonda; krytycy uznali, że jest to jedna z najlepszych kreacji w całej jego karierze (choć pochwał nie szczędzono również pozostałym aktorom, w tym Jackowi Wardenowi, Johnowi Fiedlerowi czy Lee J. Cobbowi).
Fonda, który nie lubił oglądać filmów ze swoim udziałem, ominął pokaz przedpremierowy; "Dwunastu gniewnych ludzi" obejrzał jednak później i wyznał reżyserowi, że "to było wybitne dzieło". Uważał też, że to faktycznie jego najlepsze aktorskie osiągnięcie, obok "Gron gniewu" i "Zdarzenia w Ox-Bow".
Lecz chociaż krytycy i widzowie ocenili film pozytywnie, w box office poniósł porażkę - co sprawiło, że Henry Fonda nigdy nie dostał za niego swojej pensji.
„Dwunastu...” w Polsce
Do Polski "Dwunastu gniewnych ludzi" trafiło dwa lata później, w listopadzie 1959 roku - i to z dubbingiem. Głosów amerykańskim aktorom użyczyli między innymi Jerzy Bielenia, Władysław Hańcza, Jerzy Tkaczyk. W 1973 roku, gdy film miał zostać wyemitowany w telewizji, postanowiono nagrać nową ścieżkę dubbingową, ponieważ poprzednia nie przetrwała w całości. Reżyserka dubbingu, Zofia Dybowska-Aleksandrowicz, stanowczo jednak odmówiła.
- Nie będę przekreślała pracy znakomitych aktorów, którzy tam grali - tłumaczyła swoją decyzję w "Ekranie". - Okazało się, że w magazynach Polskiej TV znalazły się taśmy z dubbingiem „Dwunastu gniewnych ludzi” i „tylko” trzy ostatnie akty zostały zgubione. "No to w takim razie będzie pani robiła film na nowo", usłyszałam. "Nie, ja dorobię te trzy akty". "Jak to, przecież aktorzy już poumierali? Czy pani myśli pracować z duchami?". "To moja sprawa. Ja to uratuję". Tak wyglądała ta rozmowa.
Reżyserska, nie chcąc przekreślać pracy aktorów pracujących przy pierwszej wersji, zdecydowała się dograć nowy dubbing jedynie do brakujących kilkunastu minut.
- Aktorzy byli mi bardzo wdzięczni - dodawała. - Po emisji dzwonił do mnie Edmund Fetting i usłyszałam w słuchawce: „Dziękuję ci, że po tylu latach uratowałaś moją pracę, że chciało ci się dograć te trzy akty. Ja już bym w tej chwili tego tak nie zagrał. Nie czuję się najlepiej”.