RecenzjeSeks jest smutny, seks jest zły, seks ma bardzo ostre kły...

Seks jest smutny, seks jest zły, seks ma bardzo ostre kły...

„Chwała dziwkom” - już tytuł filmu Michaela Glawoggera brzmi prowokacyjnie. No bo jak to - mamy oddać pokłon tym, które za pieniądze oddają się obcym? A może, na domiar złego, mamy oglądać, jak hołd oddaje im ktoś inny?

W widzu automatycznie uruchamia się mechanizm obronny, podświadoma reakcja na odczuwaną niepewność. Nie wiemy, co nas czeka – może próba indoktrynacji, może libertyńskie harce? Nic z powyższych. Bo w tym filmie brak jasno zadeklarowanych stanowisk światopoglądowych i określonej ideologicznej perspektywy. Aby wniknąć w świat kobiet, które codziennie składają swoje ciało na ołtarzu męskiej satysfakcji, Glawogger musiał zatrzeć w sobie wszelkie ślady kulturowych pewników i kanonów, w jakich zwykło się mówić o prostytucji. Ślad uprzedzenia czy chęć oceny mogłyby łatwo przesączyć się w obraz i zaważyć na powodzeniu misji, jaką autor zdecydował się podjąć. Sam deklaruje, że jego zadaniem nie było ocenianie rzeczywistości; „Prostytucja istniała, istnieje i zawsze będzie istnieć, a moim zadaniem jest obserwowanie jej jako zjawiska. Wolę mówić „jak jest” niż zastanawiać się „dlaczego” - mówi.

W zrozumieniu autorskiej polityki reżysera przydatna jest wiedza o nim samym. Michael Glawogger to w filmowej branży prawdziwy tuz. Austriacki dokumentalista, reżyser, scenarzysta i operator znany jest z obrazów niezwykle przemyślanych i starannych wizualnie. Nie kręci „z ręki”, jego estetyka to antypody telewizyjnego, newsowego stylu. Jego kadry są dobitne, majestatyczne ale też często sterylne, wyzute z gorących emocji, które pojawiają się dopiero na przecięciu perspektywy widza i trajektorii obrazu. Glawogger kilkakrotnie współpracował jako drugi operator i fotograf z innym kontrowersyjnym austriackim filmowcem, Ulrichem Seidlem. Ze względu na swoje stanowcze, często prowokacyjne poglądy, w środowisku dziennikarskim często określany jest jako szowinista, „Chwała...” stanowi ostatnią część jego filmowej trylogii - pierwszą było „Megamiasta” (1998), drugą - „Śmierć człowieka pracy” (2005).

Wraz z kamerą odbywamy podróż w trzy prostytucyjne zagłębia – do Tajlandii, Bangladeszu i Meksyku. Prostytutki z tych krajów dzielą tysiące kilometrów a ich prywatne historie, języki, którymi mówią i religia różnią się diametralnie. Jednak wszystkie łączy podobny rytm codzienności. Nie obserwujemy bowiem luksusowych domów publicznych, a raczej punkty usługowe o średnim lub niskim standardzie. Bohaterki nie piją szampana, nie noszą bielizny Victoria's Secret i nie kapią się w mleku – kolejne godziny mierzą ilością odbytych stosunków. Nie ma tu miejsca na czułość, romantyzm czy fantazję - liczy się skuteczność. Czas to pieniądz. Ta mechanizacja fizycznej miłości, jej porcjowanie i dawkowanie ubrane jest w nietypową ścieżkę dźwiękową. Powtarzalnym w nieskończoność ruchom frykcyjnym i nawoływaniu klientów towarzyszą bowiem klimatyczne indie-dźwięki w wykonaniu m.in. Coco Rosie, PJ Harvey czy Antony and the Johnsons.

Mimo hermetycznego tematu i ograniczonej grupy, na której skupia się reżyser, udaje mu się wyjść poza świat prostytucji. „Chwała...” to także smutna opowieść o mężczyznach i ich słabościach, o sposobach ucieczki od smutku, o świecie, w jakim przyszło nam żyć. Glawogger bywa oskarżany o szowinizm i antyfeminizm. W pewnym przewrotnym sensie można „Chwałę...” potraktować jako przyznanie się do winy. Bo, mimo tematu, to obraz, który najmniej dotyczy samych kobiet.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)