Trwa ładowanie...
07-10-2002 02:00

Skandynawskie metafory kontra amerykańskie gnioty

Skandynawskie metafory kontra amerykańskie gnioty
d4j1r19
d4j1r19

Miniony weekend festiwalowy upłynął mi pod znakiem kina europejskiego, a szczególnie skandynawskich produkcji. Cieszę się z tego, bowiem jedyny amerykański film, jaki na razie udało mi się zobaczyć był totalną porażką, po której postanowiłam, że kino zza oceanu przynajmniej do końca tygodnia omijać będę szerokim łukiem.

Na szczęście nie ogranicza to za bardzo mojego wyboru, bowiem to właśnie Europa króluje w warszawskich kinach. A filmy, jak to filmy, bywają różne. Skandynawowie jak zwykle obracają się w tematyce związków małżeńskich i poza małżeńskich, opierając się w większości na rygorach Dogmy, Francuzi przodują w kinie poruszającym problemy społeczne, a Anglicy eksperymentują w technicznych rozwiązaniach.

Ale prawdziwą gwiazdą jak na razie okazał się klasyk kina - Martin Scorsese, którego urokowi poddawałam się przez całe cztery długie godziny i bynajmniej nie żałuję. Ale o tym poniżej, tak jak i o innych wybranych festiwalowych pokazach.

"Hotel", najnowszy film Mike'a Figgisa, twórcy m.in. "Zostawić Las Vegas", był jak dotąd najbardziej wydumanym technicznie (choć fabuła także nie należała do najprostszych) obrazem, jaki na razie udało mi się obejrzeć podczas Festiwalu. To bardzo wielowarstwowy film, który oprócz rozrywkowej historii porusza ważne dla kinematografii tematy, ukazując w krzywym zwierciadle kapryśne nawyki filmowego światka i jego kontakty z mediami.

d4j1r19

Niezwykłej fabule, która opisuje m.in. kręcenie opartej na zasadach Dogmy ekranizacji krwawej sztuki Johna Webstera, próbę morderstwa czy dziwaczne praktyki hotelowej służby, towarzyszy dość ciekawa oprawa techniczna. Wielowątkowość opowieści rodzi wielowarstwowe obrazy i dźwięki - ekran często dzieli się na czworo i w każdym obserwujemy innych bohaterów. Wielkim atutem "Hotelu" jest znakomita obsada, w której znajdziemy takie sławy jak: Salma Hayek, John Malkovich, Chiara Masroianni, Lucy Liu, Burt Reynolds.

Dzięki nim pełen improwizacji obraz był całkiem przyjemny. Nie jest to jednak mój festiwalowy faworyt. Film Figgisa wydaje się jednak arcydziełem przy innej angielskojęzycznej produkcji, jaką obejrzałam piątkowego wieczoru. Był to realizowany dla stacji HBO paradokumentalny obraz Projekt Laramie. Chyba tylko Szyfry wojny mogły równać się z tym straszliwym gniotem, który do znudzenia przywoływał temat amerykańskiej dumy, wolności i zjednoczonego amerykańskiego narodu. To przykre, bo fabuła wydawała się interesująca.

Oparty na autentycznych zdarzeniach film opowiadał o brutalnym, śmiertelnym w skutkach pobiciu młodego geja. Głośna w całym USA sprawa upubliczniła fakt głębokiej nienawiści do mniejszości seksualnych zakorzenionych na prowincjach a głównie w konserwatywnych południowych i środkowych stanach tego kraju.

Projekt Laramie opierał się na setkach wywiadów, jakie przeprowadzono z mieszkańcami miasta Laramie w Wyoming, w którym miało miejsce całe zdarzenie. Prawdziwych mieszkańców zastąpili jednak aktorzy, którzy przestali być już tak wiarygodni a pretensjonalność wypowiedzi raziła widza niemiłosiernie. Zamiast z głębokim współczuciem i wzruszeniem tematem wychodziło się z kina z wielkim niesmakiem. Dobrze, że to jedyna jak na razie tak drastyczna festiwalowa wpadka.

d4j1r19

Lekiem na frustracje wywołane amerykańskim kinem była duńska produkcja "Racja Kiry". Zrealizowana w rygorze Dogmy filmowa opowieść jest historią młodej matki, która powraca do społeczeństwa po przejściu załamania nerwowego. Piękna, ale niezwykle krucha psychicznie kobieta nie może się odnaleźć w świecie, w którym nie ma miejsca dla jednostek słabych i nieprzystosowanych. Ciągle rani i siebie, i dzieci, i męża, który chce by wszystko było jak dawniej.

To niezwykła historia miłosna, rozgrywająca się miedzy dwojgiem osób, które bardzo się od siebie oddaliły, a które za wszelką cenę chcą, by ich życie wróciło do normy. Czy jednak w przypadku osoby psychicznie chorej taka norma jest w ogóle możliwa?

Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję zobaczyć ten film, nie przegapcie jej - to jedna z niewielu dogmowskich produkcji, w której forma tak znakomicie pasuje do treści. Do treści niezwykle poruszającej.

d4j1r19

O niezrównoważenie psychiczne można też posądzić inną filmową postać - bohatera obrazu "Jak Harry stał się drzewem" Gorana Paskaljevica. Życiem tytułowego Harry'ego (znakomity w tej roli Colm Meaney), irlandzkiego rolnika, który w wojnie domowej stracił żonę i jednego z synów, rządzi jedna zasada: nienawiść jest dobrym sposobem na życie i każdy powinien mieć swojego wroga, który to uczucie mógłby stale podsycać.

Wróg musi być silny, bowiem tylko wtedy nienawiść jest silna a radość z pokonania przeciwnika największa. Harry wybiera lubianego w wiosce bogatego sklepikarza, a kiedy ten zaczyna romansować z żoną syna Harry'ego rozpoczyna się prawdziwa wojna...

Film jest okraszoną dużą dozą czarnego humoru opowieścią o obsesji, o ograniczonej psychicznie jednostce, o konflikcie pokoleń, o sprawach lokalnej społeczności. Przyszła w końcu pora na kino francuskie. Time Out to historia Vincenta, który stracił pracę. Nie mówi jednak o tym rodzinie i codziennie rano jak gdyby nigdy nic wychodzi z domu, a w ciągu dnia dzwoni do żony z opowieściami o trudnych klientach i nużących negocjacjach handlowych. Z czegoś jednak trzeba żyć, więc bohater zapożycza się u rodziny i przyjaciół wymyślając historyjkę o niezwykłej posadzie w ONZ i inwestycjach, na których można zarobić grube miliony. Ile jednak można żyć w świecie zupełnej fikcji? Time Out luźno oparty na autentycznych wydarzeniach, jakie miały miejsce we Francji, porusza bardzo złożony problem zniewolenia ekonomicznego dzisiejszego człowieka.

d4j1r19

W Polsce, w której poziom bezrobocia sięga 20% a wartość człowieka mierzona jest jego zarobkami, jest to sprawa szczególnie istotna i drażliwa. Warto ten film zobaczyć, jeśli jednak nie uda się to Wam na festiwalu, nie martwcie się - 25 października film będzie można zobaczyć w normalnej dystrybucji kinowej.

Wczoraj udało mi się porozmawiać z przemiłym reżyserem filmu, Laurentem Cantetem. Przed premierą filmu będziecie mogli przeczytać zapis tej rozmowy na naszych łamach i dowiedzieć się czegoś więcej o kulisach tego niezwykłego obrazu. Szkoda, że nie było możliwości porozmawiać z Martinem Scorsese, którego film "Moja podróż do Włoch" jest na pewno najdłuższym i jak dla mnie na razie zdecydowanie najlepszym filmem Festiwalu. Scorsese udowodnił, że jest nie tylko jednym z największych reżyserów świata, ale i jednym z najlepszych nauczycieli sztuki filmowej. "Moja podróż do Włoch" jest bowiem lekcją uczącą jak oglądać filmy, jak interpretować zamierzenia ich twórców, ale przede wszystkim jak cieszyć się kinem.

Opowieść o włoskim kinie na przykładzie dzieł Rosseliniego, Viscontiego De Sicy i Felliniego jest nie tylko kursem wiedzy, jest także swoistą autobiografią Martina Scorsese. Reżyser definiuje się bowiem jako filmowiec właśnie poprzez dzieła, które w młodości, jak i też później wywarły na niego ogromny wpływ i ukształtowały jego karierę. Obszerne fragmenty filmów, omawiane przez Scorsese stanowią o niezwykłym klimacie tej ponadczasowej podróży. Podróży tak pasjonującej, że zupełnie nie czuje się upływu mijającego w kinie czasu.

d4j1r19

A teraz coś z innej beczki, czyli jedna z pozycji konkursowych. Norweski film "Ważki" to bardzo nastrojowy obraz, poruszający problem miłości i lojalności. Dramatyczna, improwizowana na planie historia zrealizowana została przy minimalnym udziale dialogów, z których zrezygnowano na rzecz muzyki i pięknych krajobrazów. Niezwykłą kreację stworzyła tu Maria Bonnevie, szwedzka aktorka, z którą także mam nadzieje przeprowadzić dla Was wywiad. Jej niezwykła uroda i wrażliwość nadały filmowi niezwykłej poetyckości. Nie wróżę filmowi jednak sukcesu w konkursie, bowiem obraz nie wyróżniał się zbytnio na tle bardzo specyficznej, ale już dobrze poznanej przez festiwalowych widzów skandynawskiej oryginalności.

Moją weekendową obecność na Festiwalu zakończył duński film "Punkt widzenia". Ta przekombinowana opowieść nawiązująca do klasyków kina drogi na równi z bardzo nowoczesnymi technikami filmowania i elementów Dogmy, nie była jednak na tyle interesująca, by powstrzymać moje zamykające się pod koniec projekcji oko. Film był bardzo niespójny, czasem po prostu nudny, mimo iż reżyser silił się na oryginalność i bardzo młodzieżową konwencję.

I choć początek filmu wróżył dobrze, im bliżej końca, tym było coraz gorzej. Cóż, nie zawsze dziwacznie znaczy ciekawie... A od dziś znów kolejne filmy i kolejne relacje. Czytajcie nas, a dowiecie się, co w światowym kinie piszczy i co warto zobaczyć.

d4j1r19
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4j1r19