"Spree": w chorej pogoni za lajkami. Mordował dla zabawy
Patostreaming rośnie w siłę. Choć coraz więcej mówi się o zagrożeniach płynących z emisji i oglądania niekontrolowanych treści w sieci, nadal trudno powstrzymać to zjawisko. Jednak dla twórców filmowych to wdzięczny temat do popuszczenia wodzy fantazji, czego dowodem jest film "Spree", który prosto z festiwalu Sundance trafił do Gdańska na Octopus Film Festival.
Kurt (Joe Keery) bardzo pragnie być znany i podziwiany. Dlatego od 10 lat usilnie nagrywa swoją codzienność i wrzuca filmiki do sieci. Niestety, bezskutecznie. Wciąż trudno mu utrzymać uwagę więcej niż kilku przypadkowych osób. W normalnych okolicznościach zapewne ktoś doradziłby mu albo sam doszedłby do wniosku, aby dać sobie spokój. Nie każdemu jest dany blichtr i splendor. Tyle że w XXI wieku jesteśmy bombardowani historiami sukcesu internetowych influencerów, którzy nie robią nic wyjątkowego, a mimo to stają się niezwykle popularni i bogaci.
Dlaczego też nie mogę taki być? To pytanie zapewne zadaje sobie coraz więcej młodych ludzi. Przecież wystarczy "tylko" zrobić coś głupiego, a niekiedy i niebezpiecznego, aby zdobyć chwilową sławę. Co będzie później? Nad tym nikt się nie zastanawia. Skutki mogą być jednak opłakane, czego dowodzi niedawna afera z udziałem Kamerzysty, który przekupił chłopaka niepełnosprawnego intelektualnie, aby wykonywał upokarzające zadania np. skakał do kontenera ze śmieciami czy jadł kocie odchody.
Bohater filmu Eugena Kotlyarenki "Spree", który premierowo w Polsce będzie można zobaczyć na Octopus Film Festival, traci wszelkie hamulce i dla internetowej sławy postanawia zostać mordercą. W swojej taksówce instaluje kilka kamer, aby non stop transmitować przejazdy z pasażerami nieświadomymi, że to ich ostatni kurs. Kurt nie zabija w żadnym konkretnym celu, choć swoje wyczyny nazywa "lekcjami". Szybko jednak "cicha śmierć" przestaje go zadowalać, chłopak posuwa się do coraz bardziej brutalnych zachowań.
Twórcy "Spree" poszli drogą satyry i groteski, gdzie eskalacja przemocy przestaje wstrząsać i szokować, jedynie prowadzi do coraz to bardziej absurdalnych sytuacji. Jak zauważa dyrektor programowy Octopus Film Festival Grzegorz Fortuna, "patrzy się na to trochę jak na kompilacje wypadków z rosyjskich ulic – wiemy, że nie powinniśmy oglądać, ale nie możemy oderwać wzroku".
Dla fanów serialu Netfliksa "Stranger Things" nie lada gratką będzie zobaczenie Joego Keery'ego, czyli Steve'a Harringtona - nomen omen - najbardziej popularnego chłopaka w szkole, w zupełnie innej roli. Jego Kurt z typowego "przegrywa" przeobraża się w psychopatę, dla którego chwila ekscytacji na widok liczby obserwatorów jest więcej warta niż ludzkie życie.
W thrillerze nie brakuje też społecznego komentarza. Jedna z bohaterek, popularna komiczka, pod wpływem kontaktu z zaburzonym kierowcą taksówki postanawia zrezygnować z mediów społecznościowych. Nie chce być ciągle obserwowana i oceniana, nie chce już bezmyślnie wykorzystywać innych do zdobywania większych zasięgów. Przewrotny finał nie pozwala jej jednak zrealizować tego planu.
Według diagnozy reżysera Eugena Kotlyarenki siła patostreamingu jest nie do powstrzymania. Może to ostatnia pora, aby tą kwestią zajęli się nie filmowcy czy socjolodzy, a rządzący.