''Stalingrad'': Tym razem Rosja poniosła klęskę

''Stalingrad'': Tym razem Rosja poniosła klęskę
Źródło zdjęć: © Materiały promocyjne

29.11.2013 | aktual.: 22.03.2017 20:44

Bondarczuk chciał w pojedynczym obrazie połączyć wiele rzeczy – na poziomie narracyjnym i estetycznym: dynamiczną akcję, narracje z dwóch frontów, historię miłosną, efektowne sceny batalistyczne i zwolnione tempo rodem z „Matrixa”. W filmie jest wszystko, nie ma w zasadzie meritum – bitwy stalingradzkiej.

Kiedy kilka miesięcy temu w sieci zadebiutował zwiastun najnowszego filmu Fiedora Bondarczuka, pojawiły się głosy, że „Stalingrad” będzie z pewnością jedną z najlepszych produkcji wojennych ostatnich lat. Trudno się dziwić, jego bezkompromisowa „9. Kompania” z 2005 roku spotkała się z bardzo gorącym przyjęciem na całym świecie. Niestety, tym razem się nie udało.

„Stalingrad”, którego budżet zamknął się w kwocie 30 mln dolarów, to kolejna próba przedstawienia jednej z największych bitew II wojny światowej, toczącej się od 23 sierpnia 1942 do 2 lutego 1943 roku.

Zwiastun pierwszego rosyjskiego filmu 3D obiecywał naprawdę wiele. Epicki rozmach, zwolnienia a la „300” czy efekty specjalne rodem z Hollywood” wzbudziły pozytywne komentarze. Do tego stopnia, że produkcja Bondarczuka została ochrzczona „rosyjskim »Szeregowcem Ryanem«”.

Co więc poszło nie tak? Oto wrażenia naszego recenzenta Jacka Dziduszki z seansu „Stalingradu”, który od 29 listopada można oglądać w naszych kinach.

1 / 5

Zabrakło bitwy stalingradzkiej

Obraz
© Materiały promocyjne

Jedna z moich pierwszych reminiscencji z dzieciństwa wiąże się z zakurzonym, ogromnym pudłem ze szklanym, wypukłym ekranem i starymi radzieckimi filmami wojennymi, namiętnie prezentowanymi w telewizji przed 1989 rokiem. Nie pamiętam konkretnych tytułów, pamiętam złych Niemców, gloryfikowanych czerwonoarmistów, patos przejawiający się m.in. w scenach, w których Sowieci pędzą z bagnetami i okrzykami „Uuuurrraaa!!!” na ustach.

To traumatyczne wspomnienie wróciło podczas seansu „Stalingradu” Fiodora Bondarczuka.

Bondarczuk chciał w pojedynczym obrazie połączyć wiele rzeczy – na poziomie narracyjnym i estetycznym: dynamiczną akcję, narracje z dwóch frontów, historię miłosną, efektowne sceny batalistyczne i zwolnione tempo rodem z „Matrixa”. W filmie jest wszystko, nie ma w zasadzie meritum – bitwy stalingradzkiej.

2 / 5

Karykatura wojennej grozy

Obraz
© Materiały promocyjne

Teoretycznie pomysł wzięcia pod lupę jednego wycinka batalii, zamiast szczątkowo opowiadać o jej pełnym długim przebiegu, ma sens. Problem jednak leży w tym, że cały „Stalingrad” ufundowany jest na absurdalnym scenariuszu, czasami wręcz ujmująco głupim.

Kompletnie nielogiczne decyzje dowódcze mieszają się tutaj z dramatycznymi sytuacjami, które przez kabotyństwo Bondarczuka wypadają karykaturalnie.

3 / 5

Co drażni najbardziej?

Obraz
© Materiały promocyjne

W scenie dobijania do brzegu radzieckiej armii, kiedy hordy płonących, autentycznie kopcących się gierojów atakują zdezorientowanych Niemców i zabierają ich ze sobą do grobu. Takie absurdalia Bondarczuk serwuje już na samym początku.

Później jest nie lepiej: kiedy śmierć niewinnej kobiety wywołuje furię dowódcy i nieplanowany atak na oddział SS przy – znowuż spowolnionych – okrzykach „Do boju!”. Czasami wizualny kicz tak bije po oczach, że widz przeciera je ze zdumienia – jak w scenie zbliżenia kapitana Gromova z Katią, która wygląda jak żywcem wyjęta z tandetnych teledysków hulających po Vivie.

4 / 5

Prawdziwy wulkan testosteronu

Obraz
© Materiały promocyjne

Bondarczuk udowadnia, że jest prawdziwym twardzielem – próżno szukać w jego filmie antywojennego przesłania lub choćby odrobiny pacyfistycznych elementów. To prawdziwy wulkan testosteronu, choć karty rozdane są dość jasno.

Niemiec po przegranej konfrontacji z wrogiem gwałci brutalnie bezbronną dziewoję, a kompania pod dowództwem Gromova broni honoru i życia niezłomnej Katii niczym siedmiu krasnoludków królewny Śnieżki.

5 / 5

''Rosyjski Ryan''?!

Obraz
© Materiały promocyjne

Skąpane w CGI pole bitewne wygląda zupełnie nierealnie i posłużyłoby lepiej za grafikę do wojennej gry wideo.

Gdzieniegdzie mówi się o „Stalingradzie” jako o „rosyjskim Ryanie”, przywołując i bezczeszcząc tym samym arcydzieło Spielberga. Jednak ma się on do wzoru mniej więcej tak, jak turecka podróbka „E.T.”, „Badi” do oryginału. Nu izvinite, Fiodor!
(jd/mn/gk)

Polski zwiastun "Stalingradu":

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (83)