Świat jest sceną
Nieco problematyczny film Petera Greenawaya opowiada o powstaniu jednego z najbardziej rozpoznawalnych obrazów na świecie, tytułowej „Straży nocnej” Rembrandta. Oczywiście jest to historia całkowicie zmyślona, pełna jednak odniesień do rzeczywistych faktów z życia malarza i autentycznych postaci. Greenaway dokonał bardzo subiektywnej interpretacji powstałego w 1642 roku wybitnego dzieła holenderskiego artysty, starając się zreanimować postacie widoczne na płótnie, nadać im zupełnie nową tożsamość i po swojemu rozszyfrować zawartą w nich symbolikę. W efekcie „Straż nocna” Rembrandta ożywa na naszych oczach, a jej postacie nie są dla nas anonimowe.
30.12.2010 10:20
Akcja filmu toczy się wokół przygotowań i prac nad obrazem. Rembrandt, początkowo niechętny, po wielu namowach zgadza się namalować zbiorowy portret kompanii strzelców milicji miejskiej. W tym celu spotyka się ze wszystkim jej członkami, starając się poznać ich i wyrobić sobie o każdym z nich opinię. Potrzebne mu to jest do stworzenia własnej wizji każdego ze strzelców, by móc potem odmalować ich na płótnie tak, jako on sam ich widzi. Budzi tym samym spore kontrowersje, tym bardziej, gdy zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, chcąc wyjaśnić sprawę morderstwa komendanta straży. Choć wszyscy wokół uważają to za wypadek, Rembrandt wietrzy spisek. Docieka prawdy nie bacząc na konsekwencje.
Naraża się więc wszystkim dokoła, wpadając w poważne tarapaty. Wie że nie może otwarcie wyznać swoich podejrzeń, postanawia wobec tego całą swoją wiedzę ... przelać na płótno. Wierząc w potęgę sztuki tworzy swój obraz jako jawne oskarżenie, rzucając podejrzenia na pewne osoby, którym na pewno to się nie spodoba. Będzie musiał stawić czoła wszystkim konsekwencjom i poradzić sobie z niechęcią i wrogością person, którzy mają dużo do powiedzenia w Amsterdamie. Reputacja Rembrandta i w pewnym stopniu nieobyczajne życie, jakie prowadzi, raczej nie pomogą mu w walce przeciw miejskiej milicji.
„Nightwatching” jest portretem Rembrandta, a także miejsca i czasu, w których artysta żył i tworzył. Reżyser niczym malarz (sam jest nim z wykształcenia) nie tylko z drobiazgową dokładnością starał się odtworzyć stroje i wystrój XVII wieku, ale cały klimat tamtych czasów, a szczególnie mentalność ludzi. Składają się na to rubaszne dialogi i cała galeria barwnych postaci: „śmietanki towarzyskiej” Amsterdamu, jaki i zwykłych służących i biedoty. Sam Rembrandt jest w pełni człowiekiem swojej epoki. Tak jak inni bogacze traci czas na cielesne rozrywki i towarzyskie spotkania, prowadzi interesy, a jako artysta – niczym rzemieślnik targuje się o ceny swojej pracy i obrazów. Poza tym, że wszyscy (zupełnie słusznie) uznają go za genialnego malarza - ekscentryka, jest zwykłym, pełnym wad mieszkańcem Amsterdamu.
Dodatkowo reżyser pokusił się o jego głębszą analizę psychologiczną. Zaglądając niczym doktor Tulp we wnętrze umysłu malarza, odkrywa przed nami jego lęki i obsesje: strach przed ślepotą i fascynację nocą i ciemnością, elementami stale obecnymi w jego twórczości. Greenaway stawia ciekawą tezę, dopatrując się źródeł charakterystycznych cech malarstwa Rembrandta, tworzonych przez niego światłocieni, właśnie głęboko w jego naturze i psychice.
Najbardziej zaskakująca w „Nocnej straży” jest cała konstrukcja filmu. Jest on bowiem zbudowany z wielu luźno powiązanych ze sobą, długich scen. Sprawia to wrażenie, jakby ktoś malował przed naszymi oczami cykl obrazów. Każda scena to oddzielny obraz - opowiada swoją własną historię, ma swoją niepowtarzalną wymowę i symbolikę. Dodatkowo wrażenie to pogłębia... celowa „teatralna” sztuczność scenografii. Wszystko jest w niej zaaranżowane, nie ma zbędnych, niepotrzebnych czy przypadkowych elementów – właśnie tak, jak na płótnie. Wizualnie – cała kolorystyka, gra świateł i cieni przywodzi na myśl dzieła Rembrandta i barokowej szkoły holenderskiej. Tak więc Greenaway łączy w swoim dziele dwa światy – kinematografię i malarstwo. Daje to w rezultacie bardzo ciekawą koncepcję kina, bliską filmu autorskiego. Inaczej mówiąc, reżyser dokonuje tutaj przeniesienia obrazu z płótna na srebrny ekran, co najpełniej znajduje wyraz w inscenizacji aktu ukazanego w „Straży nocnej”.
Podobnego zabiegu, dotyczącego jednak przeniesienia teatralnego dramatu na ekran, dokonał wcześniej Kenneth Branagh. Jego adaptacje Szekspira, bardzo zresztą udane, które przyniosły mu uznanie, stanowią pomost między filmem a sztuką sceniczną, zgrabnie łącząc specyficzne cechy tych dwóch, różnych od siebie gałęzi sztuki.
W „Nightwatching” Peter Greenaway zawarł jeszcze inne ciekawe spostrzeżenia. Jego film ukazuje potęgę sztuki i władzę, jaką rozporządza ktoś tak uzdolniony i sławny jak Rembrandt. Twórca może przedstawić malowanych przez siebie ludzi jak tylko chce. Ma moc uwiecznić kogoś, unieśmiertelnić, ale jest w stanie również ośmieszyć i okryć zniewagą na zawsze. Czy jest on malarzem, poetą, filmowcem – jego dzieło ma szansę przeżyć zarówno jego samego, jak i sportretowane osoby, czy miejsca. Wiele zależy także od interpretacji widza. Nasze subiektywne wrażenia i skojarzenia, bliskie lub dalekie od zamierzeń autora, są nieodłącznym elementem sztuki, a można nawet uznać, że są jej kluczowym celem. Tak jak w „Nightwatching” – najważniejsze będzie, czy widzowie domyślą się, co chciał im przekazać Rembrandt. Bo ile tak naprawdę może powiedzieć obraz?
„Nocna straż” to w gruncie rzeczy trudny w odbiorze i interpretacji film, obfitujący w wiele kontrowersyjnych scen, nieco surowy i ponury, tak jak i obrazy Rembrandta. Mamy tu wiele przepełnionych barokową zmysłowością i cielesnością obrazów, zaskakujące rubaszne i wulgarne dialogi, ale też i poetyckie, liryczne odsłony.
Film ukazuje nam pełno kontrastów: życie bogatych, szanowanych obywateli w zestawieniu z ciężkim losem służby czy dramatu młodych dziewcząt z sierocińca. Większość postaci też jest dwuznaczna – pod zewnętrzną maską chociażby szanowanych „dzielnych strzelców” kryje się obłuda, fałsz, jak również perwersja i żądza władzy, prowadzące ich do różnych zbrodni.
Niewątpliwym atutem produkcji jest odtwarzający główną rolę Martin Freeman. Zagrał brawurowo, doskonale wczuwając się w swoją rolę. Partneruje mu wielu dobrych, angielskich, polskich i holenderskich aktorów, jednak mnogość postaci sprawia, że są oni tylko tłem dla Freemana. Warto wyróżnić grę Jodhi May (jako służąca Geertje), Emily Holmes (służąca, a potem kochanka Rembrandta Hendrickje), Evy Birthistle (Saskia), czy Krzysztofa Pieczyńskiego (Jacob de Roy). Godne uwagi są także zdjęcia Reiniera van Brumemelena, który wraz z reżyserem stworzył oryginalne widowisko.