''Zawsze był z siebie niezadowolony''
Teatr był jego pierwszą, ostatnią i największą miłością; scena stała się jego żywiołem. Choć dziś pamiętany jest przede wszystkim dzięki głównej roli w „Panu Wołodyjowskim”, a w całej swej karierze wystąpił w kilkudziesięciu filmach, twierdził, że kino wzbudza w nim niesmak.
- Tadeusz nie cierpiał siebie uwiecznionego na taśmie filmowej – powie potem jego ostatnia żona, Maria Bojarska. - Ubolewał nad tym, że kamera ma „tylko jedno oko”. I ze szczególnym upodobaniem cytował zdanie Kazimierza Wierzyńskiego, że film to „najciemniejsze zbiegowisko głupoty”. Nie przepadał za filmem. Wciąż w nim grał, ale za nim nie przepadał.
Był poza tym w stosunku do siebie niezwykle krytyczny, nic mu się w sobie nie podobało; narzekał i na swoje umiejętności aktorskie, i na swój wygląd.
- Wydawało mi się, że zawsze był z siebie niezadowolony – cytuje słowa Ireny Łomnickiej w swojej książce „Gwiazdy kina PRL” Sławomir Koper. - Był blondynem, chciał być brunetem; miał niebieskie oczy, chciał mieć czarne. Męczył się ze sobą, nie lubił siebie i to musiało jakoś zaważyć na jego życiu.