"The Florida Project”: Księżniczki Disneya z marginesu społecznego [RECENZJA]

O nowym filmie Seana Bakera mówi się głównie w kontekście rewelacyjnych ról Willema Dafoe obsadzonego wbrew emploi oraz Brooklynn Prince, niebywale naturalnej dziewczynki-petardy. Ale "The Florida Project” to dużo więcej niż przednie popisy weteranów i naturszczyków.

Kadr z filmu "The Florida Project"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Przed dwoma laty Sean Baker poczęstował nas "Mandarynką”, świeżą i soczystą historią świąteczną z życia być może najbardziej nastygmatyzowanej grupy społecznej w Ameryce - czarnych transpłciowych prostytutek. Film uwodził oryginalnością nie tylko treści, ale i formy, jako że niemal w całości został nakręcony iPhone’em.

Tym razem reżyser zamienił kamerę smartfona na bardziej tradycyjną 35mm, a slumsy Los Angeles - na motele Orlando, ale jego witalny, uderzający kolorem jak obuchem, kreatywnie werystyczny styl, który sam określił mianem pop vérité, pozostał bez zmian. Podobnie jak założenie, by oddać głos przedstawicielkom marginesu. I jeśli "Mandarynka” była specyficzną Bakerową wersją "Opowieści wigilijnej” Dickensa, to "The Florida Project” jest jego "Oliverem Twistem”.

Zobacz zwiastun "The Florida Project":

Sprowadzanie "The Florida Project” do "Mandarynki z dziećmi” byłoby jednak zbyt dużym uproszczeniem. Nie będzie za to przesadą stwierdzić, że mamy do czynienia z jednym z najwspanialszych portretów dzieciństwa, jakie kiedykolwiek zaistniały na ekranie, tuż obok "400 batów” czy "Boyhood”. I na pewno jednym z najuczciwszych.

Bez oceniania i bez moralizowania autor przeprowadza studium wpływu patologii na dziecko i odpowiedzialności za nie - nie tylko rodzicielskiej, bo i obywatelskiej, społecznej, instytucjonalnej. Realistycznie i przejmująco pokazuje błędne koło, w jakim bezradnie miotają się ludzie z szarej strefy, niewidzialni dla reszty społeczeństwa. I to, że obraz mimo wszystko nie tonie w atmosferze nędzy i rozpaczy, jest oczywiście zasługą wizualnej wrażliwości reżysera, ale także przyjętej perspektywy dziecka, jedynej ludzkiej istoty zdolnej do szczerej, nieskrępowanej beztroski w najbardziej beznadziejnych warunkach.

Obraz
© Materiały prasowe

Baker otwiera film jednym z najradośniejszych hymnów imprezowych znanych popkulturze, "Celebration” Kool & the Gang. To wyprzedzająca późniejsze wydarzenia, wielopoziomowa ironia, odnosząca się zarówno do niezmąconej pogody ducha dziecięcej bohaterki, jak i do trybu życia jej matki, a także do pozornie utopijnej miejscowości Celebration na Florydzie, wybudowanej przez wytwórnię Disneya.

Właśnie nieopodal Celebration, w Kissimmee położonym w tym samym obszarze metropolitalnym Orlando, rozgrywa się akcja filmu. Tytułowy "The Florida Project” to nic innego jak robocza nazwa florydzkiego Disney World, jeszcze zanim zamienił się w największy park rozrywki na świecie.

Reżysera interesuje jednak to, co w cieniu korpogiganta - usytuowane ledwie kilka przecznic dalej zagłębie dwugwiazdkowych moteli, fast foodów nie tak markowych jak McDonald’s i centrów handlowych skrytych pod fikuśnymi kopułami w kształcie owoców lub bieda-Gandalfów. Ciąg budynków w neonowo-pastelowych barwach składa się na tanią imitację pobliskiego Disneylandu, jest jakby jego równie landrynkowym, choć zdecydowaniem mniej słodkim rewersem, gorszym paralelnym wymiarem, niczym Upside Down dla miasteczka Hawkins w serialu "Stranger Things”. Kiczowate motele noszą nawet sarkastyczne nazwy od bajkowych disnejowskich przybytków - Magic Castle, Futureland i tym podobne.

Obraz
© Materiały prasowe

Paleta kolorystyczna filmu, przepełniona odcieniami różu, fioletu i pistacji, stanowi wartość samą w sobie - to bodaj najbardziej sensualna wizja kinowa od czasu oscarowego "Moonlight”, skądinąd kolejnej w ostatnim sezonie demitologizacji Florydy. Żeby było jeszcze ciekawiej, debiutujący u Bakera w roli głównego kostiumologa Fernando Rodriguez zbierał szlify (i ciuchy) właśnie w ekipie Barry’ego Jenkinsa. Szczególne wyrazy uznania należą się jednak operatorowi Alexisowi Zabé, który też pierwszy raz współpracował z Bakerem, a bezbłędnie odczytał jego intencje. Zabé ma w filmografii tak różne rzeczy, jak subtelny melodramat "Ciche światło” Carlosa Reygadasa i pamiętny 24-godzinny teledysk "Happy” dla Pharrella Williamsa - i teraz może sobie zapisać na koncie kolejne wybitne osiągnięcie.

Skoro zatem mamy Disneyland à rebours, gdzieś w pobliżu muszą być także księżniczki Disneya potraktowane krzywym zwierciadłem. I są: krzykliwa, wytatuowana od stóp do głów Bria Vinaite, którą reżyser znalazł na Instagramie, gra Halley, samotną, bezrobotną matkę w niezidentyfikowanym wieku; tylko po jej sześcioletniej córce Moonee (Brooklynn Prince) możemy się domyślać, że jest w okolicach wczesnej dwudziestki, w przeciwnym razie równie dobrze mogłaby być nastolatką.

Obraz
© Materiały prasowe

I Halley de facto jest dużym dzieckiem: głośna, infantylna, obsceniczna, porywcza i totalnie zdezorganizowana - bardziej starsza siostra niż matka. Na linii rodzicielstwa teoretycznie zawodzi okrutnie, ucząc Moonee - często nieświadomie - egocentryzmu i cwaniactwa. Ale tym samym także - bo w filmie nic nie jest proste i jednoznaczne - sztuki przetrwania w podłej, niewdzięcznej rzeczywistości. Na swój sposób dysfunkcyjna matka jest oddana córce bez reszty, pozwala jej bezwarunkowo egzystować w świecie fantazji, bo ma świadomość, że miażdżące realia ich sytuacji mogłyby bezpowrotnie zniszczyć jej zaraźliwą radość życia. I wpaja jej, że - niczym w bajce Disneya właśnie - wszystko się jakoś ułoży i nic ich nigdy nie rozdzieli, zawsze będą razem. Kiedy zatem opieka społeczna puka do drzwi, Halley miota się jak zranione zwierzę w klatce.

Vinaite daje świetny, żywiołowy występ. Wizualnie przypomina wyzywająco tandetne bohaterki "Spring Breakers” Harmony’ego Korine’a, ale jej naturalna dzikość i nieprzewidywalność kojarzy się raczej z aktorskimi odkryciami Andrei Arnold - Katie Jarvis z "Fish Tank” czy Sashą Lane z "American Honey”.

Z kolei Moonee to mini-kopia matki - podobnie uparta, bezczelna i chwilami nieznośna, lecz przy tym niepozbawiona wdzięku, ujmująca typowo dziecięcą niewinnością i spontanicznością. Prince zachowuje się tak, jakby kamera nie istniała, a dialogi Bakera i jego współscenarzysty Chrisa Bergocha doskonale oddają odruchowy, emocjonalny, nierzadko też irracjonalny sposób, w jakim dzieci porozumiewają się ze światem.

Obraz
© Materiały prasowe

Baker opowiada konkretną historię, ale nie jest zanadto przywiązany do fabuły w tradycyjnym rozumieniu. Losy Moonee i jej małoletnich przyjaciół z sąsiedztwa śledzimy w impresyjnych sekwencjach wędrówek przez wyludnione parkingi i podmiejskie zarośla, zabaw w pustostanach i rowach melioracyjnych. W wielu momentach można się spodziewać zwrotu akcji, ale zamiast tego reżyser woli niespiesznie i wnikliwie przyglądać się swoim wspaniałym, zwyczajnym-niezwyczajnym protagonistom.

Ktoś powie: estetyzacja biedy i wykluczenia. Ale nie, nic z tych rzeczy, w filmie nie ma za grosz cynizmu, są za to nieskończone pokłady empatii. I jasna sugestia, że jeśli Moonee cały ten nędzny świat i tak jawi się jako "magiczny”, to tylko dlatego, że innej egzystencji po prostu nie zna.

Obraz
© Materiały prasowe

Baker jest neorealistą, więc z natury rzeczy wartościowanie bohaterów nie leży w jego gestii, ale i tak odważnie trzyma dystans wobec irytujących wybryków Moonee i jej paczki. Dzieciaki biegają po okolicy bez nadzoru, nagabują obcych, wyłudzają drobne na lody. Ich wrodzoną nieświadomość powoli infekuje wyrachowanie, gdyż z braku silnych wzorców po prostu naśladują ignoranckie zachowanie swoich boleśnie niedojrzałych opiekunów.Widz jest tutaj postawiony w cokolwiek niekomfortowej sytuacji biernego obserwatora. To my jesteśmy tymi dorosłymi, czasem też rodzicami, którzy powinni zareagować w zaistniałych okolicznościach.

Jednak choć "The Florida Project” jest filmem o ofiarach kapitalizmu, w tym tych najmłodszych, niesie zadziwiająco dużo pozytywnej energii - i to nie tylko za sprawą fluorescencyjnego anturażu. Najbardziej bowiem zdumiewa, że finalnie sercem filmu okazuje się nie Moonee, lecz Bobby, postać przynajmniej na pozór z drugiej strony barykady, kierownik motelu, w którym pomieszkują Moonee z matką.

Obraz
© Materiały prasowe

Willem Dafoe w roli Bobby’ego to szczere złoto. Jego bohater jest starym wygą, który patrzył w życiu na setki takich Halley i Moonee - rzekomo obojętnie, jak na kolejne numerki meldunkowe, ale gdy nikt nie widzi, oczy zarządcy wilgotnieją. Albowiem Bobby może i jest szorstkim formalistą, który konsekwentnie egzekwuje należności, ale w kryzysowej sytuacji zawsze okaże pobłażliwość, pomoże - oczywiście na miarę swoich skromnych możliwości. Bobby lubi swoją pracę, lubi ludzi, lubi trzymać nad wszystkim pieczę - choć tylko do tej ostatniej rzeczy jest w stanie się przyznać.

Obraz
© Materiały prasowe

Dafoe brawurowo niuansuje tę postać, wychodzi poza schemat zgryźliwego poczciwca, często jednym gestem przekazuje znacznie więcej niż przy pomocy słów. Scena, w której Bobby zapala wieczornego papierosa i oparty o balustradę kontempluje przestrzeń przed sobą oraz zachowania swoich pokiereszowanych przez życie lokatorów, to esencja filmu - i kina w ogóle.

Ocena: 10/10

Wybrane dla Ciebie

Płomienne słowa Agnieszki Holland na scenie. "Przemoc i gwałt rozlewają się po świecie"
Płomienne słowa Agnieszki Holland na scenie. "Przemoc i gwałt rozlewają się po świecie"
Prezes TVP wyszedł na scenę. Złożył deklarację ws. tantiem
Prezes TVP wyszedł na scenę. Złożył deklarację ws. tantiem
Złote Lwy przyznane. Film o ministrantach triumfuje
Złote Lwy przyznane. Film o ministrantach triumfuje
"Wielka Warszawska" do ziewania. Miał być galop, jest spacerek
"Wielka Warszawska" do ziewania. Miał być galop, jest spacerek
Agnieszka Holland do dziennikarzy: "Ja wiem, że odmawia mi się polskości"
Agnieszka Holland do dziennikarzy: "Ja wiem, że odmawia mi się polskości"
Tego się nie da oglądać. "Poczujecie się oszukani i znudzeni"
Tego się nie da oglądać. "Poczujecie się oszukani i znudzeni"
Po morderstwie aktywisty Apple TV+ wstrzymuje premierę serialu. Aktorka zabiera głos
Po morderstwie aktywisty Apple TV+ wstrzymuje premierę serialu. Aktorka zabiera głos
Ciąg dalszy jednak nastąpił. "Wow, to naprawdę świetny film"
Ciąg dalszy jednak nastąpił. "Wow, to naprawdę świetny film"
Grał kochanka Kidman. Teraz mówi o reakcjach fanów. "Nie uwierzysz, co robiłam, oglądając ten film"
Grał kochanka Kidman. Teraz mówi o reakcjach fanów. "Nie uwierzysz, co robiłam, oglądając ten film"
Pobudza najniższe instynkty. "Nadmierna brutalność, ekranowy sadyzm"
Pobudza najniższe instynkty. "Nadmierna brutalność, ekranowy sadyzm"
Zwierzęca krwawa zemsta. Feministyczny horror pokazuje rogi
Zwierzęca krwawa zemsta. Feministyczny horror pokazuje rogi
Emma Watson o relacji z J.K. Rowling po jej transfobicznych komentarzach. "Chcę kochać ludzi"
Emma Watson o relacji z J.K. Rowling po jej transfobicznych komentarzach. "Chcę kochać ludzi"