Tim Robbins - Hollywood nienawidzi niezależności
Komedia, której główna bohaterka cierpi z powodu nadmiernego owłosienia - czy to nie przesada ?
Tim Robbins: Mam wrażenie, że jest spore zapotrzebowanie na takie filmy jak „Wojna plemników”. Widzowie są już zmęczeni masową produkcją hollywoodzką. Mają dosyć filmów robionych według tego samego schematu z identycznymi dialogami i finałem łatwym do przewidzenia. Nasz film jest inny i w inny sposób opowiedziany. „Wojna plemników” to komedia dla wszystkich tych, którzy mają specyficzne poczucie humoru.
I co ta specyficzna komedia chce nam powiedzieć ?
TR: Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu ofiarami błędów wychowawczych popełnionych przez naszych rodziców. Trochę mi to czasu zajęło, ale wreszcie uświadomiłem sobie, że nie ma idealnych rodziców. Staram się być dobrym, opiekuńczym i kochającym ojcem. Są jednak sytuacje, kiedy jest to niemożliwe. Trzeba się z tym pogodzić. W końcu wychowywanie dzieci to ciężka fucha. Oczywiście są różne poradniki. Niektóre z nich nawet czytałem, ale niewiele mi dały i nie ustrzegły mnie przed błędami. Lecz zrozumiałem jedno. Są takie chwile, kiedy trzeba pozwolić dzieciom, by cię odrzuciły, żeby zrozumiały, że w życiu zdane są przede wszystkim same na siebie. To, jak wykorzystają tę swobodę, w dużym stopniu zależy od tego, na ile im się ufa. Rodzic o mentalności faszysty zabija osobowość dziecka.
Czy jako dziecko miał pan taką swodobę ?
TR: Tak i nie. Dorastałem w rodzinie katolickiej. Byłem ministrantem. Ale mieszkaliśmy z rodziną w Greenwich Village w połowie lat 60. Z jednej strony wychowywano mnie według surowych zasad katolicyzmu, z drugiej strony tkwiłem po uszy w klimacie dzikiej, wręcz rozpasanej swobody, awangardy, ruchu na rzecz pokoju i praw obywatelskich.
Co wywarło na pana większy wpływ ?
Od zawsze ciągnęło mnie do dziwaków i czubków [śmiech].
Mniej poważny, komediowy repertuar spycha w cień pana dramatyczne i ciekawsze role - w „Skazanych na shawshank", „drabinie jakubowej"...
To prawda, że jestem kojarzony przede wszystkim z rolami komediowymi, ale jako aktor nie mam zbyt wielkiego wyboru. Biorę to, co mi proponują. Interesuje mnie także reżyseria, a kręcenie filmów pochłania sporo czasu. Trudno jest budować w pełni satysfakcjonującą karierę aktorską, kiedy ma się w niej dwuletnie przerwy. Nie można być wtedy zbyt wybrednym. Oczywiście wśród tego, co mi proponują, staram się zachować równowagę między czystą komercją a kinem z większymi ambicjami, ale nie zawsze jest to możliwe.
Skąd pana zainteresowanie reżyserią ?
Chciałem być reżyserem, od kiedy skończyłem czternaście lat. Wyreżyserowałem wtedy moją pierwszą sztukę i bardzo mi się to spodobało. Ale nigdy nie chciałem być tylko reżyserem, kimś, kogo się wynajmuje do sfilmowania czyjegoś scenariusza. Chciałem poprzez swoje filmy opowiadać o sprawach dla mnie naprawdę ważnych.
Pana filmy to kino niezależne. Na pewno nikt ich nie nazwie „masową produkcją hollywoodzką". Chyba niełatwo znaleźć pieniądze na ich realizację ?
Bardzo trudno. Moje filmy nie odpowiadają przeciętnym wyobrażeniom Hollywood, poruszają niechodliwe tematy. Po premierze „Boba Robertsa” zadzwoniło do mnie wiele wpływowych osób. Mówili mi: „Kiedy będziesz kręcić swój następny film, musisz nas koniecznie w to włączyć”. Wziąłem te deklaracje na poważnie. Ale kiedy szukałem producenta dla „Dead Man Walking – Przed egzekucją”, wszędzie słyszałem: „Nie, dziękujemy, ten projekt nas nie interesuje”. Nikt bowiem nie wierzył, że film o karze śmierci może odnieść sukces. A jednak odniósł. Znowu rozdzwonił się mój telefon. I znowu słyszałem od tych samych, co poprzednio, osób: „Kiedy będziesz robił swój następny film, pamiętaj o nas!”. I znowu wziąłem te deklaracje na poważnie. Ale kiedy proponowałem im scenariusz „Cradle Will Rock”, słyszałem: „Nie, dziękujemy”. Tych ludzi nie interesują czyjeś wizje i czyjeś odczucia. Oni chcą, żebyś stał się częścią ich świata i robił wszystko pod ich komendę. Dziękuję bardzo... a propos, czy „Cradle Will Rock” był pokazywany w
Polsce?
Niestety, nie.
Naprawdę? Muszę coś z tym zrobić. [Robbins zapisuje coś na kartce]
Wygląda na to, że traktuje pan eżyserię jako swoistą misję ?
Tak, bo uważam, że kino nie pokazuje tego, co naprawdę jest ważne i co trzeba pokazywać. Na przykład naszego wpływu na Trzeci Świat. Gospodarka amerykańska przeżywa rozkwit, bo pod pewnymi względami cofnęliśmy się do lat dwudziestych ubiegłego wieku. Kiedyś prowadziliśmy gospodarkę rabunkową. Dla rozwoju przemysłu, w imię postępu, zatruwaliśmy rzeki, niszczyliśmy środowisko naturalne. Potem nabraliśmy rozumu. Przepisy położyły kres tej dewastacji, ruch zielonych nabrał znaczenia. Prawo chroni także robotników, ich płace i czas pracy. Ale te przepisy obowiązują tylko w Stanach Zjednoczonych. Co więc zrobili nasi biznesmeni? Wyprowadzili produkcję poza granice USA i robią to, co robili kiedyś. A przecież to zbrodnia – zbrodnia wobec ludzi z Trzeciego Świata. Nie zastanawiamy się w Ameryce nad konsekwencjami naszych działań. A przecież bogacimy się kosztem Trzeciego Świata. Zatruwamy i niszczymy ich środowisko, wykorzystujemy tamtejszą siłę roboczą, płacąc im grosze i zmuszając do pracy w okropnych warunkach.
Ale pan również nie nakręcił o tym filmu. Zajmuje się pan sprawami ameryki. W „Dead Man Walking" zadeklarował się pan jako przeciwnik kary śmierci. Lecz w większości amerykańskiego, także polityków, myśli inaczej niż pan...
Bo większość polityków nie ma jaj. To nie są prawdziwi liderzy. Przywódca z prawdziwego zdarzenia nie przejmuje się tym, co powie ogół społeczeństwa. Bo ogół nigdy nie pozwoli na zniesienie kary śmierci, tak jak nigdy nie pozwala na żadne zmiany. To mniejszość stoi za wszelkimi przemianami społecznymi, ekonomicznymi, obyczajowymi.
Razem z żoną Susan Sarandon angażuję się pan w różne akcje polityczne i społeczne. W zeszłym roku popierał pan strajk aktorów amerykańskich.
To nie było łatwe. Bo kiedy w taki strajk angażuje się ktoś znany, wszyscy zaraz zaczynają się oburzać – „A ten czego strajkuje? Mało zarabia? Ile jeszcze willi chce sobie wybudować?! Pieprzyć go”. Tymczasem większość aktorów zrzeszonych w związku to aktorzy nieznani, którzy rocznie zarabiają pięć tysięcy dolarów. Trzeba było pokazać, że popieramy strajk nie dlatego, że walczymy o podniesienie naszych gaż, ale dlatego, że popieramy roszczenia tych ludzi.
A dlaczego jest im źle ?
Problem w tym, że w ciągu ostatnich kilku lat cały show-biznes przeszedł w ręce kilku wielkich korporacji, a te doprowadziły do spadku opłat za licencję na projekcje telewizyjne filmów, opłat, od których aktorzy dostają procent. Kiedyś za emisję jakiegoś kinowego hitu telewizja płaciła 400 tysięcy dolarów. Teraz sprzedają ten film za 40 tysięcy. Dlaczego? Bo teraz korporacja sprzedaje te filmy sama sobie – ma wytwórnie, ma stacje telewizyjne. Aktorzy zarabiają więc teraz dziesięć razy mniej. A jednocześnie wpływy korporacji rosną. Drugim poważnym problemem jest przenoszenie produkcji filmów poza granice Stanów Zjednoczonych – do Kanady, Australii, Nowej Zelandii, gdzie wszystko kosztuje znacznie mniej, bo na przykład nie muszą płacić aktorom procentu od wpływów kinowych czy opłat licencyjnych. To właśnie dlatego „Matrix” zarobił takie krocie. Tak samo z tym filmem o hobbitach. Aktorzy musieli podpisać kontrakty, które nie dają im żadnych praw do ubiegania się o procentowy udział we wpływach. A jednocześnie
oskarża się aktorów o spowodowanie kryzysu w kinie amerykańskim. To czysty absurd! Oskarżają tych, dzięki którym tyle zarabiają. Zresztą, ilu aktorów dostaje wielomilionowe gaże? Dziesięciu w całym Hollywood?
Wierzy pan, że zaangażowanie się znanych aktorów sprzyja sprawie ? A może raczej od niej uwagę ? W centrum zainteresowania jest wtedy gwiazda , a nie najbardziej nawet słuszne postulaty czy hasła.
Nie zgadzam się z tym. Uważam, że jest wręcz przeciwnie. Bowiem wszystko, co przyciąga uwagę do sprawy, jest potrzebne. Media nie nagłośnią wydarzenia, o ile nie będzie w to zaangażowany ktoś znany. W pewnym więc sensie na osobach popularnych spoczywa wręcz obowiązek nagłaśniania tego, co naprawdę ważne. Bo to właśnie gwiazdy przyciągają kamery i reporterów. Oczywiście niektórym decydentom bardzo to nie na rękę. Oni nie chcą nagłaśniania pewnych spraw. Weźmy choćby ruch antyglobalistów. W wiadomościach telewizyjnych pokazuje się ich jako grupkę chuliganów, którzy demolują witryny sklepowe, bo nienawidzą wielkich korporacji. A przecież to naprawdę ważny ruch, skupiający różne ugrupowania. Tymczasem media sprawiły, że okazywanie poparcia tym ludziom wymaga sporej odwagi. Tak przycinają i montują materiał, że mówiąc na temat antyglobalistów, wychodzi się na kompletnego ignoranta, który nie ma bladego pojęcia, o czym mówi. Zresztą dziennikarze amerykańscy w ogóle nie rozmawiają ze mną na tematy polityczne czy
społeczne. Pytają mnie tylko o filmy. To jednak nie powinno nas, aktorów, zniechęcać. Trzeba opowiadać się po stronie słusznych spraw, nagłaśniać je przy każdej okazji.
Nie wszyscy znani aktorzy myślą tak jak pan czy Susan Sarandon...
No cóż, bywali w Białym Domu, oglądali z prezydentem i ważnymi politykami swoje filmy, byli częstowani cygarami. Pewnie inaczej patrzy się na świat, kiedy jest się poklepywanym po plecach przez prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Rozmawiała: Elżbieta Ciapara