Jeden z największych skandali w historii. Teraz dowiemy się całej prawdy?
Aktorzy Tijan Njie i Elan Ben Ali zagrają słynny duet Milli Vanilli, który w latach 1988-1990 nabrał cały świat. W tej dramatycznej historii są sława, pieniądze, narkotyki i przedwczesna śmierć.
Amerykański portal "The Hollywood Reporter" podał, że aktorzy Tijan Njie i Elan Ben Ali wcielą się w duet Milli Vanilii w filmie w reżyserii Simona Verhoevena. Z kolei Matthias Schweighofer wcieli się w postać niemieckiego producenta Franka Fariana. To właśnie Farian od początku do końca wymyślił zespół Milli Vanilii.
Dlaczego historia duetu pop z Niemiec warta jest opowiedzenia? Otóż zespół, który podbił listy przebojów na całym świecie, zdobywając nawet prestiżową nagrodę Grammy i sprzedając miliony płyt, okazał się wielką mistyfikacją.
Zacięła się taśma
Aby opowiedzieć historię Milli Vanilli, trzeba się cofnąć do zespołu Boney M. To niemiecki producent i kompozytor Frank Farian stał w latach 70. za jego sukcesem. Farian wybrał skład zespołu na castingu. Bobby Farrell, członek Boney M., nie umiał śpiewać, więc jego partie wokalne nagrał sam Farian. Poza tym zespół często na koncertach grał z playbacku.
Farian postanowił powtórzyć ten sam trik pod koniec lat 80. Jednak tym razem poszedł jeszcze dalej. Znów znalazł dwóch tancerzy/modeli, wyprodukował im piosenki i ruszył na podbój list przebojów.
Tym razem padło na mieszkający w Monachium duet Fabrice Morvan (z pochodzenia Francuz) i Robert Pilatus (Niemiec). Fab i Rob byli świetnymi tancerzami. Później miało się jednak okazać, że śpiew nie jest ich mocną stroną.
Farian nie napisał nawet dla nich pierwszego przeboju; po prostu przearanżował mało znaną piosenkę "Girl You Know It’s True" zespołu Numarx.
Milli Vanilli - Girl You Know It's True
Utwór szybko dotarł do pierwszego miejsca listy przebojów w Niemczach, a później w całej Europie. Farian nie spodziewał się aż takiego sukcesu.
Mało tego, wkrótce hit dotarł na szczyt listy przebojów w USA. Farian zrozumiał, że w Milii Vanilii tkwi ogromny potencjał i nie warto zatrzymywać się na jednej piosence. Wyprodukował więc kolejne przeboje: "Baby Don’t Forget My Number", "Girl I’m Gonna Miss You" oraz "Blame it on the Rain".
Cały czas nie przyznał jednak nigdzie, w tym na okładkach płyt, że to nie Rob i Fab śpiewają te przeboje. To był szwindel, na który nabierały się miliony słuchaczy na całym świecie. Piosenki śpiewali tak naprawdę wokaliści studyjni: John Davis i Brad Howell.
W końcu, w 1990 roku, w czasie jednego z koncertów Milli Vanilli na trasie po USA, zacięła się taśma z podkładem. Słowa się zapętliły i były powtarzane kilkadziesiąt razy. "Wokaliści" uciekli ze sceny.
Co ciekawe ten incydent nie przebił się wtedy do szerszej publiczności. Nie wybuchł jeszcze wtedy skandal. Ot, jeden koncert zagrali z playbacku.
Skandal wybuchł dopiero, gdy grupa dostała nagrodę Grammy dla najlepszego nowego wykonawcy (best new act). Wtedy dziennikarze muzyczni, do których dochodziły słuchy, że coś jest na rzeczy, zaczęli "węszyć" wokół Milli Vanilli. Próbowali dowiedzieć się czegoś od muzyków sesyjnych i ludzi z otoczenia Fariana.
W końcu 15 listopada 1990 roku sam Frank Farian przyznał w wywiadzie, że nie chodziło tylko o jeden koncert z playbacku. W istocie Rob i Fab nie zaśpiewali ani nuty na żadnej z wydanych przez zespół płyt ani na żadnym z koncertów.
Fani poczuli się oszukani. Ruszyła lawina pozwów sądowych, a nagroda Grammy została zespołowi odebrana.
– Powinni byli dostać Oscara za aktorstwo, a nie nagrodę muzyczną – podsumowali dziennikarze.
Ofiary Fariana?
Czy Rob i Fab byli ofiarami złego Fariana? Oni tak właśnie to przedstawili: nieszczęśliwi, mieszkający na blokowisku, pracujący w McDonaldzie ze psie pieniądze, oszukani przez prawników. Zostali rzekomo wrobieni przez bezwzględny i bezduszny przemysł muzyczny. Zmuszono ich do podpisania niekorzystanych kontraktów, kazano milczeć, nie pozwolono im śpiewać, mimo że chcieli. Na koniec Farian zgarnął większość ich pieniędzy.
Farian zaprzeczał. Twierdził, że tancerze pochodzili z dobrych domów (jeden z nich, Rob, był adoptowany), byli zwykłymi nastolatkami, mieli dobre prace. Obaj dostali 2 mln dolarów z wytwórni i tak naprawdę powinni być wdzięczni, że mogli żyć życiem sławnych, kochanych przez fanki i podróżujących po świecie gwiazd. Przygoda życia – nie ma co narzekać.
Jednak Rob Pilatus nie poradził sobie ze sławą, a później z jej nagłą utratą. Uzależnił się od narkotyków, był nawet na kilkunastu odwykach. Już po rozpadzie zespołu podjął próbę samobójczą. Mieszkał wtedy w hotelu w Los Angeles. Zadzwonił nad ranem do redakcji lokalnej gazety "The Los Angeles Times" i poprosił, żeby któryś z dziennikarzy spisał jego pożegnalne słowa. Redakcja zawiadomiła natychmiast policję, a ta przyjechała do hotelu i znalazła Roba zwisającego z balustrady na balkonie.
Wtedy udało się wyperswadować mu skok. Jednak Pilatus, nie mogąc poradzić sobie z uzależnieniem i depresją, dalej się staczał. W końcu, w kwietniu 1998 roku, przedawkował. Został znaleziony martwy w swoim hotelowym pokoju we Frankfurcie, w przeddzień rozpoczęcia trasy koncertowej reaktywowanego zespołu. Miał 32 lata.
Fab Morvan próbował, bez rezultatu, wskrzesić swoją karierę muzyczną. Pracował jako DJ w jednej ze stacji radiowych w Los Angeles, a także wziął udział w reality show "Celebrity Boot Camp" w telewizji Fox.
Co takiego zrobiłem?
Farian zawsze twierdził, że Rob i Fab byli po prostu dobrymi tancerzami i tyle.
– Nie potrafili śpiewać, nie byli pracowici. Siedzieli w dyskotekach do rana, bawili się. Beze mnie nie istnieli – podsumował.
Rzeczywiście, jeszcze za życia Roba duet próbował wrócić na scenę jako Rob & Fab, ale ich album z 1993 roku sprzedał się w nakładzie… dwóch tysięcy egzemplarzy.
Sam Farian uważał, że od piosenkarzy i piosenkarek wymaga się tak skomplikowanych układów tanecznych na scenie, że wokale muszą po prostu iść z podkładu. Wtedy publiczność dostaje to, czego chce: wspaniały show z fantastyczną choreografią. Jego zdaniem nie było niczego specjalnego w tym, że za Roba i Faba śpiewali wokaliści studyjni.
Nigdy nie rozumiał też, skąd aż takie oburzenie na to, co zrobił z Milli Vanilli. - Czytając amerykańską prasę, można by dojść do wniosku, że popełniłem większe zbrodnie niż Saddam Hussein – podsumował w jednym z wywiadów.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski