Hardy jak Hardy. Tylko on może zostać nowym Jamesem Bondem. Ale czy zostanie?
On pokochał czarne charaktery. Wielka Brytania i świat pokochały jego. Tylko tyle i aż tyle może sprawić, że Tom Hardy będzie wyjątkowym odtwórcą roli Jamesa Bonda. Oczywiście, jeśli rodzina Broccolich pójdzie po rozum do głowy.
Wiele wskazuje na to, że następcą Daniela Craiga w roli Jamesa Bonda ma zostać Tom Hardy. Przynajmniej tak wynika z doniesień pojawiających się w brytyjskiej prasie.
Takie sugestie wracają co kilka lat, za każdym razem wraz z doniesieniami o pomysłach na kontynuację kultowej serii. Typowano także inne mocne nazwiska, jak Idris Elba, Tom Hiddleston, Richard Madden czy Henry Cavill. Hardy nawet wśród konkurencji znakomitych kolegów z branży od lat plasował się na wysokiej pozycji. I niewątpliwie, rola agenta Jej Królewskiej Mości byłaby jednocześnie kuszącą i intratną propozycją. Gdyby przyjąć, iż Hardy rzeczywiście się na nią zgodził, to może to być wcielenie zgoła inne, niż te, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić.
"Nie czas umierać". Oficjalny zwiastun filmu
Tom Hardy to król postaci niejednoznacznych, skomplikowanych, z poważną rysą na życiorysie. - Lubię postaci podszyte desperacją, samotne. Męskie dziwki, alfonsów, czarne charaktery, pijaków, bezdomnych, przegrywów. Całą ich samotność i odmienność – mówił przed laty w rozmowie z "The Independent".
Sam, choć dziś jest uosobieniem sukcesu i zawodowego spełnienia, ma za sobą mało chlubną przeszłość. Wspominając młodość przyznaje, że zwyczajnie szukał kłopotów. – Tworzyłem wstydliwą statystykę przedmieść – twierdził w wywiadach Hardy.
Znajdowanie kłopotów w jego przypadku nie było trudne. Jeszcze będąc nastolatkiem wyleciał ze szkoły za… kradzieże. Również samochodów. Niegrzeczny chłopak z dobrego domu – tak w największym skrócie syn komediopisarza Edwarda "Chipsa" Hardy'ego podsumowuje się po latach. Największym problemem było jednak uzależnienie od narkotyków i alkoholu.
- Kiedy urywał mi się film, mogłem wylądować wszędzie; mogłem obudzić się w innej części Londynu albo nawet w innym kraju lub w łóżku z kimś, kogo nawet nie znałem – mówił.
Mimo to dość szybko udało mu się zaistnieć. Wygrał konkurs dla modeli, ale pociągało go bardziej aktorstwo. Już będąc w prestiżowej szkole London Drama Center, dostał angaż m.in. w "Kompanii braci". Szybko też stwierdził, że dużo więcej zyska, szlifując swój talent w praktyce. Opłaciło się. Został dostrzeżony w zbierającym słabe recenzje "Star Trek: Nemesis", a to otworzyło mu drogę do dużo bardziej interesujących ról.
Newralgicznym momentem okazał się rok 2003, kiedy zdecydował odzyskać swoje życie i iść na terapię. Od tamtej pory Hardy jest "czysty". – Powiedziano mi jasno: "Jeśli pójdziesz tą drogą, nigdy nie wrócisz. To wszystko. Tyle musisz wiedzieć". To przesłanie pozostanie ze mną do końca moich dni. Jestem cholernym szczęściarzem, że w ogóle żyję – opowiadał później w wywiadach.
Doświadczenia burzliwej młodości przydały mu się w życiu zawodowym. Dzięki nim, jak sam przyznaje, łatwiej mu zrozumieć portretowanych bohaterów. Hardy słynie wszak z ról wykolejeńców, złoczyńców i gangsterów. Im postać bardziej skomplikowana, tym lepiej. Hardy magnetyzm swoich postaci buduje na minimalizmie, niedopowiedzeniach, oszczędnej mimice i słynnych już pomrukiwaniach.
Przykłady? Począwszy od "Rock’n’rolla" Guya Ritchiego, w którym zagrał uroczego i radosnego geja, aż po najnowszy film z jego udziałem, gdzie wcielił się w legendarnego Ala Capone. W jego wykonaniu każdy gangster to człowiek z krwi i kości, śmiertelnie wierny swoim zasadom. Wystarczy przypomnieć minimalistyczną, ale świetnie wykreowaną rolę w "Lawless", podwójną rolę legendarnych gangsterów - bliźniaków Reggiego i Ronniego Kray, a ostatecznie bezwzględnego i nieprzewidywalnego żydowskiego gangstera Alfiego Solomonsa w "Peaky Blinders".
Postaci, które kreuje Hardy na ekranie to owszem, najczęściej czarne charaktery, którymi kierują zwykłe, często najprostsze ludzkie pobudki. Ów ludzki pierwiastek potrafił znaleźć nawet w jednym z największych przeciwników Batmana, którym był Bane. W filmie "Mroczny rycerz powstaje" dała znać nić artystycznego porozumienia z Christopherem Nolanem. Znajomość, która rozpoczęła się przy "Incepcji" sprawiła, że Nolan chętnie wraca do współpracy z Hardym – wystarczy wspomnieć ich kolejną kolaborację, czyli "Dunkierkę". Co ciekawe, Hardy z kolei typował reżysera do objęcia sterów… w nowej odsłonie przygód Jamesa Bonda.
- Chris Nolan byłby świetny jako reżyser kolejnego Bonda. Daniel, Mendes i Barbara byli tak niesamowici, że ciężko byłoby to przebić. Jednak wydaje mi się, że jeśli ktoś miałby stworzyć coś równie dobrego to byłby to właśnie Christopher Nolan - stwierdził w rozmowie z "The Daily Beast".
Hardy wprawdzie nie potrzebuje do podbijania kariery roli Bonda. Sam ma już imponujący dorobek. Zdążył w końcu stworzyć nową wersję Maxa Rockatansky'ego w nowej serii "Mad Max", zgarnąć nominację do Oscara za "Zjawę", a także kolaborację z Marvelem (i tu także zamiast w super bohatera wciela się w antybohatera, Venoma). Obszerne portfolio działa tylko na jego korzyść. Warto przypomnieć, że są w nim inne imponujące osiągnięcia, jak choćby fantastycznie teatralnie przerysowana rola Charlesa Bronsona. Hardy jest właściwie artystą samowystarczalnym - sam udźwignie cały film, jak w przypadku "Locke" i równie dobrze sprawdzi się w roli producenta i współtwórcy serialu ("Taboo"). Nie musi się bać, że przylgnie do niego łatka 007 i zdominuje karierę (czego podobno swego czasu obawiał się Daniel Craig).
Hardy ponadto ma wszystko, co mogłoby za sprawą słynnej roli uczynić go jeszcze większym ulubieńcem tłumów. Ma charyzmę, wdzięk, talent, uroczy brytyjski akcent i nigdy nie odkrywa wszystkich kart na swój temat. Chwali mu się, że odkąd znalazł szczęście u boku poznanej na planie "Wichrowych wzgórz" Charlotte Riley (po latach dość burzliwego życia uczuciowego), mieszkają z żoną i dziećmi z dala od londyńskiego zgiełku i stronią od brylowania w show-biznesie.
Jego urokowi ulegają nie tylko fani, ale też koledzy z branży. Idol Hardy’ego, Gary Oldman, nie szczędził komplementów pod jego adresem, gdy razem pracowali przy filmie o Batmanie. Docenił go w magazynie "Total Film". – Nie każdy ma w sobie taki koktajl. (...) Jest piękny jak Paul Newman i ma ten rodzaj witalności, życia. Jest jak surowe mięso - mówił.
George Miller zaś porównywał go do młodego Marlona Brando. Twierdził też, iż Hardy "ma wszystkie niezbędne narzędzia, by stworzyć zapadający w pamięć współczesny czarny charakter” i jednocześnie wszystkie cechy pożądane u gwiazdy filmowej.
Osobiście zaś Hardy należy raczej do artystów świadomych swojego dorobku, ale twardo chodzących po ziemi. Z kolei swój charakter potrafi przyrównać niemal do… pluszowego misia. Najlepszym dowodem jest fakt, że z entuzjazmem angażuje się w projekty, które kompletnie łamią jego wizerunek ekranowego twardziela. Tom Hardy bowiem potrafi pojawić się na antenie kanału dla dzieci CBeebies i czytać bajki na dobranoc, albo gościć na antenie radia BBC i dać się przepytywać właśnie dzieciom.
Bedtime Stories | Tom Hardy | There's a Tiger in the Garden | CBeebies
Mało? Jedną z najbardziej urzekających fanów cech aktora jest jego niemal bezwarunkowa miłość dla psów. Własnego pupila, psa imieniem Woodstock niejednokrotnie zabierał na plan, a z innym uroczym czworonogiem zagrał w filmie "The Drop" ("Brudny szmal"). Oprócz tego współpracuje m.in. z organizacją PETA i zachęca do adopcji porzuconych zwierząt. Ponadto korzysta niemal z każdej okazji, by dać się sfotografować na zabawie z napotkanym psem, czego efektem jest profil na Instagramie "Tom Hardy Holding Dogs". Aktor wspiera również organizacje pomagające zagubionym młodym ludziom, m.in. Prince Trust czy fundacje finansujące walkę z chorobami nowotworowymi.
Venom's Tom Hardy Babysits Rescue Dogs From Battersea Dogs Home
Czy więc nadawałby się do roli Bonda? W przypadku twardziela z zasadami, klasą i gołębim sercu, chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości. Jak się okazuje, jest o tym nawet przekonany Pierce Brosnan, który swego czasu właśnie Hardy’ego typował na kolejnego Agenta Jej Królewskiej Mości.
- Daniel Craig jest niesamowitym Bondem. Jest bardzo sprawny fizycznie, wygląda jak zabójca. Naprawdę wierzysz, że to ktoś, kto mógłby zabić człowieka. Skarżył się na tę rolę, ponieważ musi w nią wkładać duży wysiłek fizyczny, ale zrobi jeszcze następny film ("Nie czas umierać", red). A później – myślę, że Tom Hardy byłby dobrym Bondem. Cieszyłbym się, widząc go w tej roli. Tu potrzeba aktora, który potrafi to rozbujać – bo to właśnie jest istotą Bonda – mówił w rozmowie z "Daily Mail”.
Mówi się także o tym, że to właśnie premiera jubileuszowego, a zarazem ostatniego z udziałem Daniela Craiga, 25. filmu miałaby być okazją do zaprezentowania nowego filmowego agenta. Czy tak rzeczywiście się stanie i plotki okażą się prawdą? Czas pokaże. Pewnym jest, że Hardy może wywrócić tę rolę do góry nogami.