''Łatwy szmal'', reż. Bill Murray
Kluczem do tej współreżyserowanej przez Billa Murraya kryminalnej farsy z 1990 roku jest jej oryginalny tytuł. “Quick Change”, czyli “szybka reszta/drobne”, nie tylko podsumowuje zawiązanie fabuły (skok na bank, jakiego bohater Murraya podejmuje się w stroju klauna), ale też pośrednio odnosi się do późniejszej sceny, w której tkwi on w sklepowej kolejce, by rozmienić banknot.
Murray stoi wtedy tuż za starszą panią, a los wyraźnie mu nie sprzyja: a to pani prosi o podanie dodatkowego produktu, a to roztargniony kasjer rozsypuje monety po całej ladzie. Sytuacja przeciąga się w nieskończoność, a bohaterowi, ściganemu przez policję i mafię, kończy się czas – czekający na odliczoną kwotę kierowca autobusu poczeka tylko kilkadziesiąt sekund, zanim odjedzie, zostawiając go na pastwę prześladowców. Z dzisiejszej perspektywy jest to Murrayowy klasyk – absurd sięga zenitu, a aktor reaguje nań tą jakże charakterystyczną mieszaniną stoickiego spokoju i graniczącego z paniką zniecierpliwienia, odgrywając całą scenę niemal bez słów.
Ale wtedy, jeszcze na fali “Pogromców duchów II” i “Wigilijnego show”, a na długo przed “Rushmore”, “Między słowami” czy “Broken Flowers”, było to coś nowego. Stając za kamerą, Murray po raz pierwszy tak wyraźnie zapowiedział wizerunkową zmianę, która w kolejnych lata zdefiniuje go na nowo, pozwalając odejść od pociesznej błazenady na rzecz neurotycznego slapsticku i pociesznego męczeństwa. I choć dzisiaj za kluczowy dla tej transformacji moment uznaje się występ Murraya w kultowym “Dniu świstaka”, to pierwszy krok wykonał on właśnie tutaj, w nakręconej przez siebie, nieco już zapomnianej komedyjce kryminalnej.